Czy era zbrojeń podniesie ceny w gospodarce

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-06-12 20:00

Ekonomiści ostrzegają, że era militaryzacji zwiększy presję inflacyjną, zmuszając banki centralne do utrzymania wysokich stóp procentowych. Te obawy mogą jednak być przesadzone.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Christine Lagarde, szefowa EBC, na marcowej konferencji powiedziała tak: „Fragmentacja handlu i wyższe wydatki na obronność w sektorach z ograniczonymi zdolnościami produkcyjnymi mogą w gruncie rzeczy wywierać presję inflacyjną”. W ostatnich miesiącach podobne obawy napływały ze strony amerykańskiego banku centralnego oraz Banku Anglii, który w swojej analizie zidentyfikował wydatki na obronę jako stwarzające ryzyko dla wzrostu cen towarów przemysłowych, podkreślając jednocześnie efekty interakcji z napiętym rynkiem pracy, które mogłyby podnieść także ceny usług. Krótko mówiąc, banki centralne obawiają się, że inflacja przyspieszy i stopy procentowe będą musiały pozostać wysokie, co osłabiłoby wzrost gospodarczy.

Obawy te wydają się jednak wyolbrzymione. Z co najmniej dwóch powodów.

Pierwszy powód — wiele gospodarek państw rozwiniętych funkcjonuje obecnie poniżej swoich maksymalnych zdolności produkcyjnych, dlatego skok popytu w przemyśle wynikający ze zwiększonych wydatków wojskowych powinien podnieść produkcję, ale bez jednoczesnego wzrostu cen w przemyśle i gospodarce ogółem. Wprawdzie w Polsce wykorzystanie mocy produkcyjnych jest powyżej długookresowej średniej, ale zauważmy, że jest znacznie poniżej poziomu z lat 2016-19 i 2021-22, gdy inflacja znajdowała się powyżej celu. A zatem, u nas paradoksalnie, mimo głębokiego deficytu, też istnieje pewna przestrzeń do stymulacji fiskalnej, która nie wywoła presji cenowej.

Drugi powód — może nawet ważniejszy, ale rzadko poruszany w debacie. Standardowy pogląd na duże szoki popytowe ze strony rządu, jak np. zamówienia na czołgi, jest taki, że cykliczne wzrosty popytu mogą podnieść produkcję, ale nie wpływają na długoterminowe zdolności wytwórcze, dlatego uważane są za proinflacyjne.

Alternatywne spojrzenie spoza ekonomii głównego nurtu sugeruje jednak coś innego. Firmy reagują na wzrost popytu, nie tylko zwiększając produkcję, ale także produktywność. Pod presją zamówień eksperymentują, modernizują procesy, szukają sposobów lepszego wykorzystania czynników produkcji, takich jak maszyny, urządzenia czy pracownicy. W efekcie rosną zdolności produkcyjne całej gospodarki. Popyt tworzy podaż zgodnie z odwróconym prawem Saya.

Historia i dowody empiryczne pokazują, że tak może się stać.

Ethan Ilzetzki w pracy pt. „Learning by Necessity: Government Demand, Capacity Constraints, and Productivity Growth”, opartej na danych z amerykańskiego przemysłu lotniczego, doszedł do wyniku, który przeczy konwencjonalnym założeniom — wzrost popytu rządowego prowadzi do trwałego zwiększenia produktywności czynników produkcji o 0,3-0,4 proc. na każdy 1-procentowy wzrost zamówień, przy czym ten efekt jest szczególnie silny w zakładach działających przy wysokim wykorzystaniu mocy produkcyjnych. Stąd właśnie tytuł learning by necessity, czyli uczenie się z konieczności.

Firmy pod presją wysokiego popytu i ograniczeń mocy produkcyjnych zwiększają produktywność dzięki modernizacji metod produkcji, outsourcing niektórych działań, lepsze zarządzanie pracownikami. W rezultacie produkcja rośnie, produktywność rośnie, a ceny samolotów spadają.

A zatem duże zamówienia publiczne nawet przy maksymalnym wykorzystaniu mocy produkcyjnych niekoniecznie prowadzą do przegrzania gospodarki i wzrostu cen. Zamiast tego mogą stymulować innowacje i produktywność. Dlatego strach przed narastającą inflacją może być dziś przesadzony.