Deglobalizacja uderzy w nas rykoszetem, ale poradzimy sobie

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-05-15 20:00

Zmiany w światowym porządku gospodarczym mogą być korzystne dla Polski. Mimo wszystkich wstrząsów mamy szansę, by utrzymać pozycję lidera we wzroście gospodarczym wśród krajów UE i OECD - uważa Marcin Piątkowski, ekonomista, prof. Akademii Leona Koźmińskiego.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Puls Biznesu: GUS opublikował dane o wzroście PKB w pierwszym kwartalei okazuje się, że byliśmy jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek w Unii Europejskiej. Złoty wiek polskiej gospodarki ciągle trwa?

Marcin Piątkowski, ekonomista, prof. Akademii Leona Koźmińskiego: Tak, cały czas trwa. Od 35 lat rozwijamy się najszybciej wśród wszystkich krajów na podobnym do Polski poziomie rozwoju. Szybciej od azjatyckich tygrysów: Korei Południowej, Tajwanu czy Singapuru.

Tylko, że mało kto w Polsce czy na świecie o tym wie. A mamy złoty wiek, cud gospodarczy - bo to jest rzeczywiście cud gospodarczy, gdyż przez tysiąc lat gospodarczo nic nam się nie udawało. Czas jest zresztą symboliczny, bo przecież właśnie obchodzimy tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego. Tymczasem ostatnie 35 lat były zdecydowanie najlepsze w naszej historii. I końca złotego wieku nie widać, bo będziemy - według prognoz - nadal najszybciej rozwijającą się dużą gospodarką w Unii Europejskiej i wśród krajów OECD.

Czy rzeczywiście? Dane GUS, od których zacząłem, to jednak trochę echo ze świata, który przemija. Mówimy o pierwszym kwartale, czyli o czasie, kiedy polityka celna Stanów Zjednoczonych jednak pozostawała jeszcze w sferze deklaracji. Teraz mamy już zupełnie inny porządek, era globalizacji, której byliśmy beneficjentem, przemija. Czy to nam nie zaszkodzi?

To prawda, że świat się zmienia i oczywiście polityka Donalda Trumpa jest jednym z głównych źródeł tej zmiany. Ale powodów końca globalizacji było wiele, bo przecież mieliśmy COVID-19, mieliśmy atak Putina na Ukrainę, zmiany klimatu. Mamy do czynienia z rosnącą konkurencyjnością Chin, która prowadzi do deindustrializacji dużej połaci światowej gospodarki. Trump w swoim stylu zaprzągł te wszystkie zmiany i związane z nimi obawy do swojej polityki. Ale co do polskiej gospodarki: przez ostatnie 35 lat udowodniliśmy, że jesteśmy jedną z najbardziej antykruchych, jakby powiedział Nassim Taleb, czyli jedną z najmniej wrażliwych na zewnętrzne szoki gospodarek w Europie i na świecie.

Przecież jesteśmy jedyną gospodarką w Europie, która - z wyjątkiem pandemii COVID-19 - cały czas się rozwijała, unikając recesji. I myślę, że tym razem będzie podobnie. Co prawda polityka Trumpa oznacza straty dla całego świata, w tym przede wszystkim dla samej Ameryki, ale Polska znowu poradzi sobie lepiej niż inni, bo mamy bardziej zdywersyfikowaną gospodarkę, bo prowadzimy aktywną politykę fiskalną, oraz wreszcie luzujemy politykę pieniężną. To wszystko razem pomoże część tych szoków absorbować. Podsumowując: uważam, że deglobalizacja i fragmentaryzacja uderzą w nas rykoszetem, ale poradzimy sobie.

Z czego ta antykruchość polskiej gospodarki właściwie się bierze? Czy są jakieś jej strukturalne cechy, które to sprawiają? Bo przecież nie jesteśmy samotną wyspą, tylko elementem globalnego układu.

Jest wiele powodów, począwszy od tego, że naprawdę jesteśmy bardzo zdywersyfikowani. Właściwie żaden sektor, żaden przemysł nie ma w naszym eksporcie większego udziału niż 10 proc., co na przykład odróżnia nas od Czech czy Słowacji, które stoją właściwie na niemieckim przemyśle motoryzacyjnym. I gdy jest on w stagnacji, to gospodarki tych krajów to odczuwają.

Inny powód: Polska ma mocny sektor krajowych przedsiębiorstw. InPost czy Maspex są tego przykładem. No i jesteśmy po prostu dużą gospodarką. W tym roku po raz pierwszy w historii – i to kolejny symboliczny moment - wartość naszego PKB przekroczy bilion dolarów. I pod tym względem wejdziemy do grona 20 największych gospodarek na świecie.

Jednocześnie udział handlu w naszym PKB jest mniejszy niż wszędzie indziej w regionie. No i na koniec: nasza polityka makroekonomiczna po prostu nie jest zła. Cokolwiek nie mówić o wysokim deficycie finansów publicznych, czy o polityce pieniężnej, to nie popełniamy żadnych katastrofalnych błędów. Zapowiedzi rządu na temat deregulacji to też ważny sygnał dla sektora prywatnego i dla inwestorów. To sygnał, że rząd ma dobre intencje i chce pchać gospodarkę w dobrym kierunku.

Gdybyśmy jednak mieli wymienić listę najpoważniejszych wyzwań, przed jakimi polska gospodarka teraz stanie, to co by to było?

Największe, długoterminowe wyzwanie to oczywiście demografia. Podążamy śladem Korei Południowej, jeśli chodzi o wskaźnik dzietności. W tym roku to będzie blisko 1, Korea ma wskaźnik na poziomie 0,7. Co gorsza, tak naprawdę nie wiemy do końca, co możemy z tym zrobić, oprócz tego, że powinniśmy próbować coś robić. Trzeba sprawić, żeby młodym Polakom i Polkom odebrać wszelkie wymówki do nieposiadania dzieci: zbudować milion nowych mieszkań, uelastyczniać kodeks pracy, ale też pewnie trzeba zmieniać normy kulturowe. To ostatnie będzie pewnie najtrudniejsze.

Inne wyzwanie, może nie na jutro, ale na pewno na kolejne pięć czy dziesięć lat, to zwiększenie innowacyjności, choćby do poziomu Korei.

Bo pod względem poziomu rozwoju w ciągu dekady Polska dojdzie do 100 proc. średniego dochodu w Unii Europejskiej. Jesteśmy na bardzo dobrej drodze, żeby się to wydarzyło. W tym roku PKB na mieszkańca, uwzględniający niższy poziom cen w Polsce, będzie taki, jak PKB per capita w Japonii. Według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego w przyszłym roku dogonimy Hiszpanię. W ciągu sześciu lat dogonimy Włochy. A w ciągu dekady Wielką Brytanię.

Boję się jednak, że w ciągu dziesięciu lat zrealizuje się scenariusz, w którym dochodzimy do średniej europejskiej, doganiamy Europę Południową, ale potem wpadamy w podobną do niej stagnację. Dlatego właśnie kolejne dziesięć lat powinniśmy spędzić na budowaniu ekonomicznych mięśni, które sprawią, że w 2035 r. będziemy wystarczająco silni, żeby stać się częścią Europy Północnej. Czyli znaleźć się w grupie takich krajów jak Niemcy, Francja, Holandia, Szwecja. A sądzę, że – niestety - cały czas za mało w te mięśnie inwestujemy.

Jednak skoro świat się zaczął dzielić, segmentować, tworzą się już powoli bloki państw – to przepływ technologii też nie będzie tak swobodny, jak dotąd. Czy to nie jest ryzyko dla realizacji planu doganiania bogatych gospodarek?

Ja akurat widzę fragmentaryzację - paradoksalnie - jako dużą szansę dla Polski. Bo w czasie deglobalizacji globalni inwestorzy w panice szukają miejsc dla lokalizacji swojej produkcji. Również tej produkcji o wysokiej wartości dodanej. I szukają ich w państwach, które są bezpieczne i na które można liczyć, w których panują rządy prawa.

A umówmy się, nie są to Chiny, nie jest to Rosja. Nie jest to wiele innych mniejszych i mniej rozwiniętych gospodarek na świecie. Polska ma szansę się zaprezentować pozytywnie na tym tle. Szczególnie, gdy - miejmy nadzieję - skończy się wojna w Ukrainie. Wtedy się okaże, że Polska i nasz region są jednymi z najbardziej atrakcyjnych miejsc do inwestycji na świecie. Również w wysokie technologie.

Jednak poza ściąganiem kapitału sami musimy odrobić pracę domową. Przecież innowacyjność Izraela czy Korei Południowej nie opiera się na kapitale z zagranicy. One przede wszystkim same inwestowały w siebie, również ściągając talenty z zagranicy. I chodzi o to, żeby Polska też się otworzyła na talenty z całego świata. Sami z siebie nie będziemy w stanie być zbytnio innowacyjni. A dziś na polskich uczelniach, politechnikach na palcach jednej ręki można policzyć wykładowców z zagranicy. Przy takiej intelektualnej wsobności nie zostaniemy innowacyjnym liderem.

Polska powinna się otworzyć na imigrację?

Nie na imigrację, a na import i absorpcję talentów. To rozróżnienie jest istotne.

No tak, ale w rządowej narracji coraz wyraźniej słychać nutę protekcjonizmu. Premier Donald Tusk mówi na przykład, że należy preferować krajowe podmioty w systemie zamówień publicznych. Czy nam to też dodatkowo nie zaszkodzi? Polska była do tej pory beneficjentem dużego napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych.

Mnie ta zmiana retoryki nie przeszkadza. Ona jest bardziej wyrazem odrzucenia neoliberalnej naiwności, która nam towarzyszyła przez większość transformacji. Co w praktyce ta narracja będzie znaczyła, to też stoi pod dużym znakiem zapytania, no bo przecież niedawne przejęcie Santandera przez austriacki Erste pokazuje, że w rzeczywistości te bariery nie są wysokie albo w ogóle ich nie ma. Zatem bardziej tę zmianę narracji premiera Tuska postrzegałbym jako nawoływanie, by na nowo przemyśleć jak wspierać polski sektor prywatny. Trzymając się przykładu przejęcia Santandera, w idealnym świecie powinniśmy mieć na tyle mocny polski prywatny kapitał, który byłby w stanie taki bank kupić. A niestety tak dużego polskiego kapitału nie ma, jeszcze się go nie dorobiliśmy. Dlatego warto myśleć, co dokładnie zrobić, żeby go wesprzeć, zbudować.

Polska ma tutaj bardzo wiele do zrobienia. Jesteśmy europejskim i światowym czempionem wzrostu, tylko tego nigdzie na świecie nie widać. Teraz pracuję w New Delhi w Indiach i tutaj o polskiej ekspansji polskiego biznesu nikt właściwie nie słyszał. Polski Fundusz Rozwoju, Bank Gospodarstwa Krajowego i inne instytucje powinny robić wszystko, żeby polskie biznesy prywatne wspierać w zagranicznej ekspansji. Bo właśnie to między innymi sprawi, że fragmentaryzacja światowej gospodarki nam nie zaszkodzi, a odwrotnie, będziemy mieć na niektórych rynkach mniejszą konkurencję i możemy na tym skorzystać.

Dr hab. Marcin Piątkowski, ekonomista pracujący w New Delhi, profesor Akademii Leona Koźmińskiego i autor książki „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość”. Wcześniej m.in. główny ekonomista PKO BP oraz wizytujący naukowiec na Uniwersytecie Harvarda.