Diamenty może i są wieczne, ale równowaga na ich rynku bywa krótkotrwała, o czym przypomniał ostatni głęboki kryzys spowodowany sztucznym zawyżaniem stawek przez wydobywców. Pod koniec stycznia inwestorów postanowił jednak uspokoić Martin Rapaport — ojciec pierwszych analiz i twórca międzynarodowego systemu monitorowania cen — który podał w oficjalnym oświadczeniu, że wszystko, co najgorsze, już za diamentami, a w 2016 r. rynek przebudzi się z marazmu.

Trwające kilka miesięcy załamanie wywołane było niekorzystną strategią cenową koncernów, które oferowały przetwórcom surowiec na tyle drogi, że kupowanie go w celu odsprzedaży po oszlifowaniu przestało się zupełnie opłacać. W związku ze zwiększonym ryzykiem banki ograniczyły pośrednikom dostęp do finansowania, więc jedyne, co odbiorcy nieoszlifowanego surowca mogli zrobić, to przestać go kupować. Po kilku odrzuconych dostawach koncerny zdecydowały się w końcu złagodnieć, a według Martina Rapaporta, De Beers obniżył pod koniec roku stawki o 15 proc., a teraz o 7-10 proc. Długo wyczekiwany ruch przyniósł rezultaty i sprzedaż, w porównaniu z 248 mln USD z ostatniego cyklu 2015 r., wzrosła z pierwszym cyklem 2016 r. o 118 proc., do 540 mln USD. Ożywienie wydaje się mieć też wyraźne odzwierciedlenie w cenach kamieni po oszlifowaniu, ale myślenie, że rynek wzmocnił się tak szybko po jednej decyzji De Beers, byłoby trochę oderwane od realiów. Ceny rzeczywiście wzrosły, ale nie w wyniku obniżenia stawek za surowiec, tylko z powodu zmniejszenia produkcji o 40-50 proc. w drugiej połowie 2015 r. Najmniej trafnym z możliwych sposobów wyjaśnienia obecnego odbicia byłaby natomiast teoria o zwiększonym popycie, bo chociaż sezon świątecznych zakupów wypadł całkiem dobrze na rynku amerykańskim, zapotrzebowanie na diamenty w Chinach znacznie osłabło z giełdowym krachem.
W związku z tym, że inwestorzy z Państwa Środka są na rynku diamentów grupą dominującą, niekorzystna relacja juana do dolara szkodzi całemu obrotowi — do tego stopnia, że kiedy efekt zmniejszonej podaży wygaśnie, można się spodziewać kolejnego cenowego spadku. Zdaniem Martina Rapaporta, taka korekta byłaby jednak dobra, bo oznaczałaby naturalne dostosowywanie się poziomu cen do wielkości popytu, które różni się pod każdym względem od sztucznego manipulowania stawkami przez koncerny.
— Szczerze mówiąc, dopasowanie oferty do niepewnego i ciągle zmieniającego się popytu jest na tyle poważnym wyzwaniem, że De Beers nie musi już do tego dokładać zamieszania, jakie wywołuje gra cenami — komentuje twórca systemu obserwującego stawki na różnych etapach przetwarzania. Stabilizacja, na którą czekają inwestorzy, zależy więc głównie od popytu z Azji, o którym więcej będzie wiadomo już po przywitaniu chińskiego nowego roku, czyli w połowie lutego. Na świąteczny okres przypada zwykle zwiększona aktywność na rynku kamieni szlachetnych, ale chińscy astrologowie już przestrzegają, że nic nie jest do końca przewidywalne, bo 2016 będzie rokiem skłonnej do figlowania małpy.