Dla długoterminowego inwestora wybory się nie liczą

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2024-11-05 16:49
zaktualizowano: 2024-11-05 20:00

Temat wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych bardziej niż zwykle rozgrzewa emocje analityków i inwestorów. Jednak historia ostatnich stu lat uczy, że dla tych drugich nie jest to wydarzenia mające szczególne znaczenie.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Donald Trump czy Kamala Harris? Powrót do amerykańskiej "normalności" i więcej wolnego rynku czy wyższe podatki i większa władza dla rządu federalnego? Nasilenie wojen handlowych czy polityka stopniowania nacisku na Chiny? Negocjacje pokojowe z Rosją czy kontynuacja bezwarunkowego wsparcia dla Ukrainy? To ważne kwestie i wybór nowego gospodarza Białego Domu może tu wiele zmienić. Trudno się więc dziwić gorączce towarzyszącej wyścigiowi o fotel w Białym Domu.

Rynek przedwyborczy

Tym razem wyborcza gorączka udzieliła się także giełdowym analitykom. Banki i brokerzy masowo wypuszczają raporty usiłujące przewidzieć nie tylko wyniki elekcji, ale przede wszystkim jej ewentualny wpływ na politykę supermocarstwa. To zresztą kontynuacja fali rozpoczętej przy okazji wyborów prezydenckich w 2016 r., które ku zaskoczeniu wielu wygrał Donald Trump. Teraz były prezydent jest faworytem bukmacherów, mimo że publikowane w mediach sondaże wskazują na remis z niewielką przewagą obecnej wiceprezydent USA. Warto dodać, że od roku 1866 faworyt bukmacherów przegrał tylko dwa razy. Raz było to w roku 1948, gdy skazywany na pewną porażkę demokrata Harry Truman wygrał z Thomasem Deweyem. Drugą niespodziankę w 2016 r. sprawił… Donald Trump, pokonując faworyzowaną Hillary Clinton.

W środę nic jeszcze może nie być jasne. Jeśli przewaga jednego z kandydatów będzie minimalna, to faktyczne wyniki wyborów możemy poznać za kilka dni lub nawet tygodni. Dlatego pierwsze reakcje rynków finansowych mogą być mylące. Mówiąc wprost: najprawdopodobniej będzie to zwykły szum informacyjny. Tym bardziej że wśród analityków i inwestorów nie ma zgodności, jak konkretne rozstrzygnięcie wpłynie na poszczególne klasy aktywów. Nie zapominajmy też, że do przeforsowania pomysłów nowego prezydenta potrzebna będzie większość w obu izbach Kongresu, której najprawdopodobniej nie uda się osiągnąć żadnej z dwóch partii.

Rynku nie obchodzą (twoje) wybory

Powyborcza zmienność może być rajem dla giełdowych spekulantów. Może być też koszmarem dla krótko- i średnioterminowych inwestorów stosujących aktywne strategie, usiłujących osiągnąć ponadprzeciętne stopy zwrotu i próbujących przechytrzyć rynek. Jednakże dla długoterminowych i pasywnych inwestorów rezultat wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych nie powinien mieć większego znaczenia.

A przynajmniej nie miał ich do tej pory. Przez poprzednie 95 lat amerykański rynek akcji notował pozytywne całkowite stopy zwrotu (total return, TR, czyli wliczając reinwestowane dywidendy) z kadencji wszystkich prezydentów za wyjątkiem Herberta Hoovera (1929-33) oraz George’a W. Busha (2001-09). W obu przypadkach za spadki na Wall Street trudno winić akurat tych konkretnych polityków. Po prostu kadencje obu przypadły na największe kryzysy finansowe ostatniego stulecia: wielką depresję (1929-33) oraz globalny kryzys finansowy (2007-09). Za kadencji wszystkich pozostałych 13 prezydentów amerykański rynek akcji notował pozytywne stopy zwrotu. Na plus (w ujęciu TR) udało się wyjść nawet podczas kryzysów naftowych lat 70 XX wieku.

Reguła i wyjątki
Wyniki rynku akcji w USA w czasie trwania kadencji prezydenckiej
Prezydent Przynależność
partyjna
Lata Zmiana
S&P 500 Total Return (w proc.)
Hoover Republikanin 1929-33 -73
Roosevelt 1 Demokrata 1933-37 174
Roosevelt 2 Demokrata 1937-41 -27
Roosevelt 3 Demokrata 1951-45 61
Roosevelt 4 +
Truman 1
Demokrata 1945-49 42
Truman 2 Demokrata 1949-53 131
Eisenhower 1 Republikanin 1953-57 104
Eisenhower 2 Republikanin 1957-61 56
Kennedy +
Johnson 1
Demokrata 1961-65 64
Johnson 2 Demokrata 1965-69 33
Nixon 1 Republikanin 1969-73 32
Nixon 2 + Ford Republikanin 1973-77 2
Carter Demokrata 1977-81 57
Reagan 1 Republikanin 1981-85 63
Reagan 2 Republikanin 1985-89 89
H.W. Bush Republikanin 1989-93 72
Clinton 1 Demokrata 1993-97 99
Clinton1 Demokrata 1997-2001 83
W. Bush 1 Republikanin 2001-05 -7
W. Bush 2 Republikanin 2005-09 -26
Obama 1 Demokrata 2009-13 102
Obama 2 Demokrata 2013-17 66
Trump Republikanin 2017-21 83
Biden (do
5.11.24)
Demokrata 2021-24 58
Średnio Demokrata - 73
Średnio Republikanin - 36
PB

Jeśli na dane nałożymy filtr partyjny, wyjdzie nam, że rządy demokratów były średnio dwa razy bardziej zyskowne niż okresy, gdy władzę sprawowali republikanie. Jednakże nie należy do tej statystyki przywiązywać większej wagi. Po pierwsze, za tak dużą dysproporcję w znacznej mierze odpowiadają zamierzchłe lata 30., gdy republikanin Herbert Hoover sprawował urząd podczas największej bessy w historii, a Franklin D. Roosevelt objął władzę tuż po zakończeniu wielkiej depresji (i wbrew powszechnej opinii wcale jej nie zakończył).

Podobny niefart przytrafił się George'owi W. Bushowi, który objął władzę podczas pęknięcia bańki internetowej i którego druga kadencji przypadła na wielki kryzys finansowy. Jego źródeł można się doszukiwać w działaniach administracji Billa Clintona, a nawet ekipy Franklina D. Roosevelta. Za to późniejsze rządy Baracka Obamy stały pod znakiem hossy spowodowanej zalaniem pieniędzmi kryzysu lat 2007-09 przez Rezerwę Federalną i inne banki centralne. Zasług bądź win akurat wtedy urzędujących prezydentów było tu naprawdę niewiele.

Gospodarka, głupcze

Tym hasłem ponad 30 lat temu wybory wygrał ówczesny gubernator Arkansas Bill Clinton. Tak samo rynek akcji podążą nie za politycznymi wyborami Amerykanów, lecz za kondycją gospodarki Stanów Zjednoczonych i zdolnością giełdowych korporacji do generowania przepływów pieniężnych. Tylko to się liczy na dłuższą metę. A że poprzednie stulecie było czasem gospodarczej i (później) także militarnej hegemonii USA, to również długoterminowe wyniki amerykańskiego rynku akcji były spektakularnie pozytywne.

Jeśli nic się w tej materii nie zmieni (czego przecież nie możemy wykluczyć), to także w najbliższej przyszłości strategia „kup i trzymaj” może się okazać najlepszym wyborem. Okazuje się bowiem, że na dłuższą metę najbardziej ryzykowną postawą inwestora jest… bycie poza rynkiem akcji. Gdyby ktoś w styczniu 1953 r. zainwestował w szeroki amerykański rynek akcji (w uproszczeniu: w indeks S&P 500) 10 tys. dolarów, to dziś portfel ten byłby wart prawie 19,5 mln USD (bez uwzględnienia podatków, opłat i prowizji). Nawet jeśli ówczesny inwestor nie dożyłby tej chwili, to jego potomkowie mieliby do dyspozycji całkiem pokaźny kapitał.

Natomiast w sytuacji, w której ten sam inwestor byłby w rynku tylko podczas rządów republikanina, to po przeszło 70 latach jego portfel urósłby do niespełna 290 tys. USD – wynika z obliczeń Charlie’go Billelo z firmy Creative Planning. Gdyby jednak nasz hipotetyczny inwestor preferował rządy demokraty, to zgromadziłby aktywa warte 675,3 tys. USD. Czyli ponad dwa razy więcej, ale wciąż niewielką część tego, co można było uzyskać po prostu, siedząc w rynku i reinwestując otrzymywane dywidendy niezależnie od tego, kto akurat zasiada w Gabinecie Owalnym.

Jeśli zatem ten historyczny trend miałby się utrzymać, to najlepszą rzeczą, jaką może zrobić długoterminowy inwestor w obliczu amerykańskich wyborów, jest nierobienie niczego. Warto mieć świadomość, że na dłuższą metę rynki akcji okazywały się być bardzo odporne na rządy nawet najmniej do tego kwalifikowanych polityków.

Rynek akcji podążą nie za politycznymi wyborami Amerykanów, lecz za kondycją gospodarki Stanów Zjednoczonych i zdolnością giełdowych korporacji do generowania przepływów pieniężnych. Tylko to się liczy na dłuższą metę.