Dlaczego rynek już się nie cieszy z rozmów o końcu wojny?

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-03-10 20:00

USA i Ukraina wracają do negocjacyjnego stołu. I, co więcej, na tym stole będzie leżało już kilka konkretnych propozycji zakończenia wojny. Dlatego dyplomaci wiążą duże nadzieje z wtorkowymi rozmowami w Arabii Saudyjskiej.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Ale inwestorzy, u których jeszcze kilka tygodni temu taka informacja wywołałaby euforię, zdają się jej zupełnie nie dostrzegać, co widać w świecących na czerwono giełdowych tabelach.

To może wydawać się dziwne, bo wcześniej same przecieki o amerykańskich planach szybkiego uzyskania pokoju w Ukrainie były przyjmowane z nieskrywaną radością. Teraz, gdy Amerykanie i Ukraińcy mają naprawdę dużą szansę pchnąć sprawy do przodu, dominuje pesymizm.

Skąd zatem wzięła się giełdowa czerwień? Pierwsza poszlaka: być może awantura w Gabinecie Owalnym Białego Domu, gdzie prezydent Donald Trump i wiceprezydent J.D. Vance rugali Wołodymyra Zełenskiego, i późniejsze wstrzymanie amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy oraz zerwanie współpracy wywiadowczej każą podchodzić do kolejnych tur negocjacyjnych z dużym sceptycyzmem. Tym bardziej że sygnały z amerykańskiej strony są co najmniej chaotyczne. Małą próbkę mieliśmy w ostatni weekend w formie „dyplomacji twitterowej” wokół sprawy funkcjonowania Starlinków w Ukrainie. Elon Musk wystosował wobec rządu w Kijowe zawoalowaną pogróżkę wyłączenia systemu, wywołując reakcję polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, na którą z kolei sekretarz stanu USA Marco Rubio wyraźnie zadeklarował, że nikt Starlinków Ukrainie nie chce wyłączać. Wymiana twittów jednak poszła w świat i wszyscy widzieli, że wokół sprawy ukraińskiej w relacjach transatlantyckich jest duże napięcie.

Poszlaka druga: propozycje, które mogą być omawiane w Arabii Saudyjskiej, może i będą bardzo konkretne, ale niekoniecznie korzystne dla Ukrainy. Z jednej strony ukraińskie warunki zakończenia wojny wydają się do zaakceptowania przez USA: według "Financial Times'a" Kijów chciałby przynajmniej częściowego zawieszenia broni, bez wcześniejszych gwarancji bezpieczeństwa, na czym mu szczególnie zależało – ale w zamian oczekiwałby przywrócenia pomocy USA i współpracy wywiadowczej. Z drugiej strony jednak USA będą chciały podpisania umowy o udziale w eksploatacji ukraińskich zasobów naturalnych i jasnego sygnału ze strony Kijowa, że chce zakończenia walk, nawet za cenę utraty części terytorium (o czym informowała stacja NBC News). A to już dla Ukraińców byłoby problematyczne.

Może być jeszcze jeden powód rynkowej wstrzemięźliwości, i wcale nie musi być on związany z wydarzeniami w Ukrainie. Otóż jest całkiem prawdopodobne, że sprawa negocjacji została przykryta przez dwie niepokojące informacje ze światowej gospodarki. Niepokojące na tyle, że warszawska giełda i złoty znów zaczęły tracić na fali odpływu kapitału do bezpiecznych przystani.

Przede wszystkim rynek wystraszył się wizji recesji w amerykańskiej gospodarce. Prezydent USA Donald Trump w telewizyjnym wywiadzie przyznał, że jego polityka gospodarcza może przejściowo wepchnąć Stany Zjednoczone w gospodarczy dołek. Ekonomiści dopowiadają, że może się tak stać przede wszystkim przez nie do końca przemyślaną kanonadę w wojnie celnej.

Druga zła wiadomość to deflacja w Chinach. Dane zostały opublikowane w weekend, więc rynek mógł na nie zareagować dopiero w poniedziałek. Chiny zaliczyły spadek cen konsumpcyjnych o 0,7 proc. rok do roku, czyli głębszy od prognozowanego przez ekonomistów. Jest to oznaką słabości popytu wewnętrznego, któremu z pewnością nie pomoże nałożenie ceł na chińskie towary przez USA. I choć władze w Pekinie zapowiedziały, że będą popyt stymulować poprzez zwiększenie wydatków budżetowych, to jednak na inwestorów padł blady strach. Bo problemy chińskiej gospodarki to, prędzej czy później, problemy pozostałych krajów związanych handlowo z Chinami.