Do strategii dla Azji trzeba zabrać się z głową

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2018-10-14 22:00

Eksportowanie żywności, m.in. do Chin, przez pośredników, źle się skończy dla polskich producentów — ostrzega Action, który handluje z Chińczykami. Potrzebujemy narodowej strategii.

Z artykułu dowiesz się:

  • jak znawca chińskich realiów biznesowych ocenia eksport polskiej żywności
  • jakie rady ma dla polskich producentów

 

Eksport do Azji, w tym Chin siada, a jeśli się nie postaramy, zniknie całkowicie. Będziemy zagłębiem produkcyjnym, na którym zarabiają wszyscy dokoła — uważa Marek Orzechowski, pełnomocnik zarządu Actiona ds. Azji.

POZYCJA WYMAGA CZASU:
POZYCJA WYMAGA CZASU:
W Chinach, jak na każdym azjatyckim rynku, pozycję buduje się przez dekady. To jednak konieczna inwestycja w przyszłość polskiej branży spożywczej. Dzisiaj jest dobrze, bo naszą żywność odbierają zachodni pośrednicy, ale to się skończy — uważa Marek Orzechowski, pełnomocnik zarządu Actiona ds. Azji.
Fot. ARC

Dystrybutor IT zdecydował, że wejdzie do Państwa Środka z produktami spożywczymi w ramach rozwijania nowych, wysokomarżowych segmentów działalności. Chiny znał już wcześniej, m.in. dzięki produkcji i handlu IT w tamtym rejonie, a naszą żywność sprzedaje Chińczykom od czterech lat. Wysyła średnio kontener miesięcznie i jest przekonany, że mógłby dziesięć, gdyby producenci byli… bardziej zainteresowani sprzedażą.

Krótkowzroczna polityka

Tydzień temu pisaliśmy, że skromny eksport żywności do krajów azjatyckich, w tym Chin, Indonezji, Tajlandii, Malezji, Indii i Japonii, dostał w pierwszym półroczu zadyszki. Producenci z różnych segmentów branży wyjaśniali, że nasza żywność podbija obce, a nie polskie statystyki, bo zrezygnowaliz eksportu bezpośredniego.

— Korzystamy z wyspecjalizowanych pośredników w Holandii i Niemczech, którzy handlują na dużą skalę, mają wyrobione dobre kontakty, dorobili się wiarygodnych partnerów po drugiej stronie i zarządzają wszystkim, łącznie z potencjalnymi reklamacjami, których z Azji potrafi spływać dużo, a często nie mają podstaw. To kwestia oddania części zysku, ale też wygodne rozwiązanie, oszczędzające dużo czasu i energii — tłumaczył wówczas w rozmowie z „PB” Edward Bajko, prezes Spomleku.

O podobnym zjawisku mówił też Przemysław Mikołajczyk, szef Polmleku. Zenon Daniłowski, prezes Makaronów Polskich, zaznaczył, że to kwestia małej skali — z jednej strony wszyscy wiedzą, że trzeba ją rozwijać, z drugiej, to się nie opłaca.

— Swój makaron znalazłem w Azji w krajach, do których bezpośrednio nie eksportujemy — pochodził od holenderskiego podmiotu. Dla Polaka przekroczenie granicy np. z makaronem, który nie jest towarem o dużej wartości, jest najczęściej nieopłacalne, dla dużego podmiotu z bogatym portfelem produktów spożywczych z całej Europy — już tak — tłumaczył Zenon Daniłowski.

Takie podejście do eksportu krytykuje Marek Orzechowski.

— To dobre na miesiąc, dwa czy trzy, ale bardzo złe w długim terminie. Holendrzy i Francuzi płacą za nasze produkty śmieszne stawki, nieco przerabiają i sprzedają za bardzo duże pieniądze, odcinając nas jeszcze mocniej od azjatyckiego rynku. Problem polega na tym, że nasi producenci nie chcą włożyć wysiłku w powolne i żmudne budowanie pozycji na rynkach azjatyckich, tylko patrzą krótkoterminowo. Skutek będzie taki, że za 2-3 lat ten sam Francuz czy Holender zaproponuje im o połowę niższą cenę, a oni nie będą mieli alternatywy — przekonuje Marek Orzechowski.

Elastyczność i strategia

Pełnomocnik zarządu Actiona ds. Azji tłumaczy, że w poszukiwaniu towarów na chiński rynek dobrze przejrzał około 400-500 polskich produktów, które zawoz ił na różne imprezy w Chinach. Co najmniej 200 bez trudu można by było sprzedać, gdyby producent był bardziej elastyczny.

— Chiński konsument preferuje małe opakowania. Prosiłem więc producenta, żeby takie wyprodukował, ale już na starcie stwierdził, że mu się nie opłaca. Wysłuchałem setek takich odpowiedzi, a Holendrowi opłaca się kupić i przepakowć. Inny przykład — jadę do fabryki cukierków i pytam, czy nie dałoby się ich zawinąć w osobne papierki. To kwestia klimatu w Chinach i tego, że mają brudne ręce, więc chcą się częstować zapakowanymi, a kultura nakazuje dzielić się słodyczami w biurze. Odpowiedź producenta brzmiała: mógłbym tak pakować,ale mi się nie opłaca, skoro i tak jakoś sprzedaję towar — mówi Marek Orzechowski.

Jego zdaniem, potrzebne jest wypracowanie wspólnej strategii na Azję — na poziomie rządowym.

— Powinien powstać Narodowy Program Eksportu, który by wspierał działanie Narodowego Holdingu Spożywczego — trzeba usiąść i zdefiniować perspektywiczne rynki: chiński, indyjski, arabski, częściowo afrykański. Następnie określić, co możemy tam sprzedawać — w części krajów azjatyckich nie sprzedamy np. aronii, bo nawet nie ma kodu celnego. Następnie należy zdefiniować bariery i podjąć walkę o ich zniesienie, a potem zadać sobie pytanie, jak to sprzedać — proponuje Marek Orzechowski. Przywołuje przykłady.

— Gdybyśmy chcieli sprzedać mąkę do Chin, zostałaby obłożona 58-procentowym cłem, a pszennej w ogóle nie możemy tam eksportować. Tymczasem Austriacy, Francuzi i Niemcy mają stawkę 1 proc. Podobny problem dotyczy białka ziemniaczanego i skrobi, dodawanych do większości przetworzonych produktów spożywczych. Polska jest jednym z głównym producentów ziemniaków w Europie, a więc również przetworów, a w Chinach ma na te produkty 65-procentowe cło. Skrobię sprzedajemy, ale przez Wietnam. Takich absurdów jest mnóstwo — mówi Marek Orzechowski.