Jean-Claude Juncker miał w środę pecha. Wygłosił przed Parlamentem Europejskim (PE) w Strasburgu coroczne orędzie o stanie Unii Europejskiej, ostatnie w jego karierze przewodniczącego Komisji Europejskiej.
Od dawna było zaplanowane na 12 września, ale przypadkiem tegoż dnia w bloku głosowań PE znalazły się dwa punkty podnoszące eurodeputowanym temperaturę i przykrywające orędzie. Jeden dotyczył uruchomienia procedury dyscyplinarnej w trybie art. 7 traktatu wobec Węgier. Nam temat jest znany, albowiem analogiczną procedurę wobec rządu PiS wszczęła KE. Rząd Viktora Orbána od pierwszych minut nie uznał interpretacji wyniku. Przy 693 obecnych europosłach wymagany próg dwóch trzecich, przynajmniej w regulaminie np. Sejmu, wyniósłby 462 głosy. Jednak w PE wyinterpretowano, że 48 głosów wstrzymujących się… poszło do kosza, zatem wynik 448:197 warunek spełnił.