DOMY AUKCYJNE CHCĄ LIBERALIZACJI PRZEPISÓW
Aby zająć się profesjonalnym handlem sztuką, trzeba dysponować kapitałem 500 tys. dolarów. I podobno cieszyć się dobrą reputacją
Na polskim rynku sztuki w ciągu dziesięciu lat powstało kilkanaście domów aukcyjnych. Ich właściciele deklarują, że rynek ten rozwija się prężnie, a w 1997 roku padały rekordy cenowe. Główną przeszkodą w rozwoju domów aukcyjnych jest anachroniczne prawo zabraniające wywozu przez zagranicznych kupców dzieł powstałych przed 1945 r. Właściciele domów twierdzą, że zmiana przepisów jest nieuchronna.
Zablokowanie wywozu dzieł sztuki powstałych przed końcem drugiej wojny światowej, z punktu widzenia domów aukcyjnych, jest szkodliwe z kilku powodów. Nie zarabiają na zagranicznych klientach, a rodzima sztuka nie ma szansy na promocję na Zachodzie.
— Malczewski namalował pięć tysięcy obrazów, a żadnego z nich nie można wywieźć. Z tego powodu Zachód nie wie, co to polska sztuka — mówi Andrzej Ochalski, właściciel Unicum.
Piotr Lengiewicz z Rempexu zauważa, że znajomość naszej sztuki za granicą wiązałaby się również ze wzrostem zainteresowania Polską w ogóle. Sądzi, że zliberalizowanie przepisów nie miałoby wpływu na masowy wywóz rodzimych dzieł sztuki. Również na Zachodzie istnieją ograniczenia wywozu dóbr kultury narodowej, jednak dotyczą one znacznie mniejszej liczby obiektów. Wszyscy nasi rozmówcy twierdzą, że w związku z integracją z Unią Europejską zmiana niekorzystnych przepisów i tak nieuchronnie nastąpi. Jest to tylko kwestia czasu.
Andrzej Ochalski wylicza kolejne kurioza, które blokują rynek sztuki. Jego zdaniem, brakuje odpowiedzialności finansowej ekspertów oceniających dzieła sztuki. Zdarza się, że na aukcje po ich ekspertyzie trafiają falsyfikaty, a jeśli są rozpoznane post factum przez kupca, to konsekwencje finansowe ponosi dom aukcyjny.
Kolejnym kuriozum jest przelicytowywanie dzieł sztuki przez ich właścicieli. Za granicą taki proceder jest surowo zabroniony, w naszym kraju jeden z domów aukcyjnych umieścił w regulaminie możliwość licytowania przez właścicieli do dowolnej wysokości. Zdaniem Andrzeja Ochalskiego, kolejna trudność to brak kodeksu zawodowego, nad którym jednak już trwają prace.
Obroty wciąż rosną
Mimo zamknięcia naszego rynku na świat, rynek wewnętrzny ma się całkiem dobrze, o czym świadczy chociażby to, że obroty wciąż rosną. Zofia Szukalska z Agry zgadza się z tą opinią, zastrzegając, że nie jest to proces zbyt dynamiczny.
— Po odliczeniu poziomu inflacji, ceny dzieł sztuki rosną o 15-20 proc. rocznie — uważa.
Właściciele domów aukcyjnych twierdzą, że rentowność wynikająca z ich działalności nie jest zbyt wysoka, gdyż w grę wchodzi wiele kosztów związanych z wydawaniem katalogów, opłacaniem ekspertów i wysokimi czynszami za lokale w stolicy. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że najwięcej domów aukcyjnych znajduje się w Warszawie i to ona stanowi centrum dla rynku sztuki. Równocześnie istnieją pojedyncze domy w Krakowie (Sztuka), Łodzi (Rynek Sztuki) i Wrocławiu.
Anatol Tyliszczak z Panoramy stale podkreśla, że Polska nie może się jeszcze poszczycić prawdziwym rynkiem sztuki.
— Gdybyśmy mieli tylu odbiorców, ilu klientów ma rynek samochodowy, to mielibyśmy z kim handlować. Posiadanie dzieł sztuki jest elegancką formą posiadania pieniędzy, a my wciąż do tego dojrzewamy — twierdzi.
Komu obraz
Każdy widzi swego kupca w inny sposób. Zdaniem Andrzeja Ochalskiego, nie można dokonywać żadnych uogólnień.
— Są różni biznesmeni. Jeden z moich przyjaciół kiedyś kolekcjonował malarstwo Malczewskiego, teraz zbiera głównie okres międzywojenny — dodaje Andrzej Ochalski.
Według Anatola Tyliszczaka, sztukę kupują „młode wilki”, czyli młodzi biznesmeni, którzy zaczynają doceniać piękno. Zofia Szukalska, właścicielka Agry, twierdzi, że częściej inwestują mężczyźni w średnim wieku. Są to osoby z listy stu najbogatszych Polaków, producenci, prawnicy. Według Zofii Szukalskiej, najmniej kupują w Polsce mieszkańcy ze ściany wschodniej, najwięcej zaś ze Śląska i Wybrzeża. Szefowa Agry zdradza, że znane osoby najczęściej delegują swoich wysłanników, by uniknąć ewentualnego rozpoznania, na wypadek porażki. Jedno jest pewne — „młode wilki” czy wytrawni koneserzy — od przeciętnych zjadaczy chleba różni ich większa zawartość portfela. Anatol Tyliszczak wspomina, że wśród wielu obecnych kolekcjonerów rozpoznaje osoby, które, gdy trafiły do galerii, o sztuce wiedziały niewiele.
— Na przykład malarstwo XVI, XVII i XVIII w. jest ofertą dla wyrobionego odbiorcy. A wyrobiony odbiorca jest ubogi — zauważa Anatol Tyliszczak.
Właściciele domów aukcyjnych twierdzą, że wciąż brakuje klientów o średniej zawartości portfela, a ci na świecie mają największy wpływ na rynek sztuki. Ale nawet tych, co mają pieniądze, trzeba odpowiednio motywować do zakupu.
— Dzieło sztuki posiada wartości, których nie można znaleźć w przedmiotach użytkowych, dlatego jego sprzedaż nie może polegać na prostym zachwalaniu, jak w reklamie — stwierdza Andrzej Ochalski.
Jego zdaniem, ważny jest dobry kontakt psychiczny z klientem. Często potrzebne jest odpowiednie pokierowanie jego zaineresowaniami. Tutaj wiele zależy od rozległej wiedzy sprzedającego, kontaktów z autorytetami, znajomości upodobań klientów, umiejętności prognozowania tego, co będzie modne.
— Człowiek uczy się tego fachu przez 30 lat i dopiero zaczyna coś wreszcie rozumieć — żartuje Andrzej Ochalski.
Światowe ceny
— Ceny za najlepsze obrazy polskie są wysokie, ale proporcjonalnie nie odpowiadają cenom za najlepsze obrazy austriackie czy szwajcarskie — zauważa Andrzej Ochalski, szef Unicum.
Anatol Tyliszczak twierdzi, że w porównaniu z zagranicą, ceny te są niskie.
— Gdy w Polsce obraz sprzedaje się za 100-150 tys. dolarów, to dla nas jest to rekord. Uczestniczyłem w aukcjach za granicą, gdzie było to codziennością. Inna rzecz, że klasa tych obrazów była większa — oznajmia Anatol Tyliszczak.
Piotr Lengiewicz z Rempexu sądzi, że wzrost cen polskiego malarstwa w ostatnich latach jest pozytywnym zjawiskiem, gdyż wysoka cena powoduje, że również wzrasta podaż. Wysokie ceny są dla niego naturalną ewolucją, gdyż malarstwo narodowe wszędzie na świecie jest malarstwem najdroższym. Nieco innego zdania jest Andrzej Ochalski. Wskazuje na to, że wzrost cen przeciętnych obrazów jest efektem dyktatu ich właścicieli. Jego zdaniem, podaż obrazów jest wciąż niewielka i polskie domy aukcyjne nie mogą sobie pozwolić na politykę SothebyŐs, gdzie przychodzący musi się dostosować do warunków firmy.
Będzie trudniej
Wszyscy właściciele domów aukcyjnych jednogłośnie przyznają, że kilka lat temu było dużo łatwiej startować na rynku sztuki.
— Można było założyć firmę bez pieniędzy. Dzisiaj, by otworzyć dom aukcyjny, potrzebna jest suma 500 tys. dolarów — zauważa Andrzej Ochalski, właściciel Unicum.
Właściciele jednym chórem stwierdzają również, że dziś wejście utrudnia duża konkurencja. Anatol Tyliszczak zaznacza, że warto było wystartować w chwili, kiedy rynek dopiero powstawał. Jednocześnie każda z osób pamięta, jak dużym ryzykiem było startowanie dziesięć lat temu, kiedy nikt nie miał gotowego przepisu.
SZLACHETNY HAZARD: Byłem kiedyś świadkiem aukcji, gdy przede mną rywalizowały żony biznesmenów. Zapłacono gigantyczną sumę za obiekt, który nie powinien jej uzyskać — mówi Anatol Tyliszczak z Panoramy. fot. Tomasz Zieliński
BOLESNA NAUKA: Kilka domów aukcyjnych już padło. Są to koszty tego, że uczymy się na własnych błędach — zauważa Andrzej Ochalski z Unicum. fot. Grzegorz Kawecki
DOBRE W CENIE: Zawsze powtarzam, że świetny obraz dobrze się sprzeda, dlatego nie dziwią mnie rekordowe ceny — mówi Zofia Szukalska, szefowa Agry. fot. ARC
RACZKOWANIE: Nasz rynek dopiero się tworzy. Aukcje nie są usystematyzowane tak jak na Zachodzie, gdzie wystawia się oddzielnie porcelanę czy obrazy — twierdzi Piotr Lengiewicz z Rempexu. fot. Tomasz Zieliński