Pełnoskalowa wojna handlowa wydaje się być tylko kwestią czasu. Amerykański przywódca nie zamierza bowiem, przynajmniej na razie, złagodzić swojego stanowiska w sprawie ceł importowych. Już wcześniej Trump ogłosił 25 proc. cła na stal i aluminium, które mają wejść w życie w marcu. Komentarze z wtorku są jego najbardziej szczegółowymi jak dotąd, jeśli chodzi o określenie innych sektorów, które zostaną dotknięte nowymi barierami, jeśli zostaną wdrożone. Tym razem skoncentrował się na samochodach, chipach i farmaceutykach, choć nie sprecyzował, czy środki będą dotyczyć konkretnych krajów, czy wszystkich pojazdów importowanych do USA. Nie jest również jasne, czy samochody wyprodukowane na mocy umowy o wolnym handlu z Kanadą i Meksykiem zostaną zwolnione z ceł branżowych, jeśli wejdą one w życie.
Trump podkreślił jedynie, że chce dać firmom „czas na wejście” przed ogłoszeniem nowych podatków importowych.
Kiedy przyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych i zakładają tu swoją fabrykę lub zakład produkcyjny, nie ma na nich taryf, więc chcemy dać im odrobinę szansy” – powiedział Trump.
Tymczasem eksperci branżowi, grupy lobbingowe i dyrektorzy ostrzegają, że wprowadzenie wysokich taryf celnych będzie miało daleko idące konsekwencje, w tym wyższe ceny dla konsumentów i wysokie nowe koszty dla poszczególnych branż.
Jedną z najboleśniej dotkniętych nowymi stawkami może być branża motoryzacyjna. Około 8 mln samochodów osobowych i lekkich ciężarówek sprowadzonych do USA w zeszłym roku stanowiło blisko połowę sprzedaży pojazdów w tym kraju. Europejscy producenci samochodów, w tym Volkswagen i azjatyckie firmy, w tym Hyundai Motor byłyby wśród najmocniej pokrzywdzonych.