Lew Tołstoj napisał w „Annie Kareninie", że „wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób". Z biznesowymi sukcesjami jest podobnie – udane odbywają się bez większego szumu i perturbacji, a firmy rozwijają się w stałym tempie. Jak w Inglocie, w którym niespełna dwa lata temu stery objął Grzegorz Inglot, syn poprzedniego prezesa, a później do zarządu (obecnie sześcioosobowego) weszła jako wiceprezeska jego siostra Milena.
– W ubiegłym roku urośliśmy przychodowo o 7 proc. i co najmniej takie tempo chcemy utrzymać, choć apetyt jest na wzrost rzędu 10 proc. Możemy to osiągnąć dzięki rozwojowi e-commerce czy ekspansji na kolejnych rynkach zagranicznych. Marżowość firmy w ostatnich latach utrzymuje się na podobnym poziomie, ale chcemy ją poprawiać m.in. dzięki inwestycjom w park maszynowy, bo po stronie kosztów surowców wielkiego pola manewru nie ma – porządne surowce tańsze nie będą – mówi Grzegorz Inglot.
Rodzinny biznes
Firma została założona w 1983 r. w Przemyślu przez chemika Wojciecha Inglota, do którego dołączyło rodzeństwo – siostra Elżbieta i brat Zbigniew. Po śmierci twórcy w 2013 r. firmą kierował jego brat. Od 2023 r. prezesem i dyrektorem zarządzającym jest syn Zbigniewa – Grzegorz.
– W firmie pracujemy bardzo długo, ja zacząłem jako szesnastolatek, więc niedługo będą to już dwie dekady. Nie jest więc tak, że staliśmy obok, a teraz nagle przyszliśmy decydować o wszystkim. Nalewałem zmywacz do paznokci do butelek, pracowałem w dziale produkcji lakierów, widziałem, jak firma działa od środka. Jednocześnie na studiach ekonomicznych na UW, na różnych kursach i podczas pracy w firmie doradczej zdobyłem kompetencje w zakresie nowoczesnego zarządzania, których poprzednie pokolenie po prostu nie miało okazji zdobyć – mówi Grzegorz Inglot.
Jego siostra w firmie też zaczynała jako szesnastolatka.
– Najpierw to była praca wakacyjna, sprzedawałam produkty na stoisku firmowym – a właściwie wyspie handlowej – w warszawskiej Galerii Mokotów, potem w Alfa Centrum w Gdańsku. Gdy zaczęłam studia na SGH, w weekendy jeździłam na targi kosmetyczne. Na początku była to dla mnie po prostu chęć pracowania, zarabiania pieniędzy, ale szybko polubiłam tę branżę. Może gdyby firma rodzinna działała w jakimś segmencie mniej ciekawym niż beauty, to bym się z nią nie związała, ale tak – mogłam robić to, co mnie interesowało – opowiada Milena Inglot.
Strukturalna przebudowa
Przez lata Inglot wyrósł na jednego z największych graczy na krajowym rynku kosmetyków kolorowych i zbudował bardzo silną pozycję na rynkach zagranicznych. Teraz trzeba ją utrzymać.
– Po trudnych latach covidowych przywracamy firmę na właściwie tory. Długo funkcjonowała jak typowe przedsiębiorstwo rodzinne, czyli miała płaską strukturę, w której nie było jasnego podziału kompetencji. Skokowo się rozwinęła pod względem skali, a procesy wewnętrzne za tym nie nadążały, mieliśmy też dług technologiczny. To się zmieniło. Od dwóch lat jesteśmy w zarządzie z jasno określonymi celami i obszarami obowiązków, a w firmie wyodrębniliśmy pięć pionów – od produktu przez operacje, marketing i sprzedaż po administrację, za które odpowiadają poszczególni członkowie zarządu – mówi Grzegorz Inglot.
Pandemia mocno uderzyła w producentów kosmetyków – sprzedaż siadła, bo klientki (i klienci) mieli mniej okazji do wychodzenia na zewnątrz. Gdy wybuchła, Grzegorz i Milena Inglotowie już od kilku lat pracowali w firmie jako doradcy zarządu.
– Na początku panował chaos potęgowany kolejnymi decyzjami o zamknięciach i otwarciach sklepów, a pracownicy nie mogli pracować. W dłuższej perspektywie zmieniły się wyraźnie zwyczaje konsumentów, przede wszystkim to, gdzie i w jakiej skali robią zakupy. To był bodziec, by strategicznie przemyśleć niektóre rzeczy w firmie – mówi Milena Inglot.
Rezultat? Zmiana priorytetów w sprzedaży detalicznej.
– Widzieliśmy, które sklepy radzą sobie wyraźnie lepiej od innych, i dlatego postawiliśmy w większym stopniu na multibrandowe punkty sprzedaży, a nie na popularne przed pandemią sklepy jednej marki. Zrobiliśmy też serię inwestycji w rozbudowę potencjału e-commerce. Ten proces nadal trwa, niedawno zaprezentowaliśmy nową wersję strony, wchodzimy też z bezpośrednią sprzedażą internetową na kolejne rynki zagraniczne, na których nie mamy silnych lokalnych dystrybutorów – tłumaczy Grzegorz Inglot.
W poprzedniej dekadzie zespół na czele z Grzegorzem Inglotem stworzył od podstaw dział e-commerce i dział marketingu w miejsce wcześniejszego wąsko rozumianego PR. Następnie rozwojem marketingu zajęła się Milena Inglot, która powołała też do życia dział obsługi klienta.
– W pandemii natomiast zastanawialiśmy się, jakich działów w firmie brakowało, i postanowiliśmy, że potencjał zakładu w Przemyślu można lepiej wykorzystać, uruchamiając produkcję kontraktową – mówi Milena Inglot.
Produktowy miks
W Przemyślu Inglot jest jednym z największych pracodawców.
– 95 proc. produkcji odbywa się w naszym zakładzie, outsourcujemy naprawdę nieliczne rzeczy. Moce produkcyjne są na tyle duże, że możemy wytwarzać produkty na zlecenie sieci handlowych pod ich markami własnymi, a także na zlecenie innych firm kosmetycznych oraz influencerów, którzy w taki sposób wprowadzają na rynek swoje marki. Ta działalność stabilizuje biznes i przychody, jest teraz obok e-commerce najszybciej rosnącym segmentem – tłumaczy prezes firmy.
We własnym asortymencie kosmetyków Inglot ma stale około 1200 pozycji.
– Nie mamy jednej, wąskiej grupy docelowej. Sprzedajemy przystępne cenowo produkty dla starszych zetek i młodszych igreków, czyli tzw. zillenialsów. Już nie tylko Instagram, ale przede wszystkim TikTok jest głównym kanałem dotarcia do potencjalnych klientek. Bardzo szeroką ofertę mamy dla pokolenia milenialsów, a dzięki wielu produktom klasycznym propozycje dla siebie znajdą także bardziej dojrzałe osoby od lat związane z marką Inglot – wylicza Grzegorz Inglot.
Międzynarodowa ekspansja
W poprzedniej dekadzie Inglot mocno zainwestował w marketing, uruchamiając w 2018 r. globalną kampanię z udziałem Jennifer Lopez.
– Ta współpraca była sukcesem, założenia sprzedażowe zrealizowaliśmy z nawiązką. Teraz marketingowo koncentrujemy się jednak na lokalnych ambasadorkach w poszczególnych krajach czy regionach. Widzimy, że zazwyczaj przynosi to znacznie lepsze rezultaty – nawet Jennifer Lopez, choć rozpoznawalna na całym świecie, przynosiła większe efekty w USA i krajach hiszpańskojęzycznych. Nie jesteśmy jednak na pewno zamknięci na globalną współpracę – mówi Milena Inglot.
„Polski Inglot koloruje cały świat" – pisaliśmy blisko dekadę temu w „Pulsie Biznesu", wyliczając najbardziej prestiżowe na świecie ulice handlowe, na których działały sklepy spółki, i rynki zagraniczne, na które weszła lub zamierzała wejść. Gdzie wybiera się teraz?
– Poza Europą nadal bardzo istotny jest dla nas Bliski Wschód. Potencjał na najbliższe lata widzimy przede wszystkim na rynkach z dużą populacją – przede wszystkim chodzi o USA, Brazylię i Japonię. Do Brazylii, która w segmencie kosmetycznym jest bardzo zamkniętym i trudnym rynkiem, weszliśmy w ubiegłym roku przez lokalnego partnera i jego sieć sklepów. Zazwyczaj działamy na rynkach zagranicznych przez lokalnych dystrybutorów, ale coraz większą rolę odgrywa na nich internetowa sprzedaż transgraniczna – mówi Grzegorz Inglot.
Zaplanowana sukcesja
W ostatnich latach w część polskich firm kosmetycznych zainwestowały fundusze private equity, m.in. Innova weszła w Bielendę, a Resource Partners w Nespertę i Tołpę. Do Inglota też robiono podchody.
– Przez ostatnich kilkanaście lat regularnie pojawiały się propozycje przejęcia firmy lub wejścia do niej ze strony inwestorów finansowych i branżowych, w tym dużych międzynarodowych koncernów kosmetycznych – przyznaje Grzegorz Inglot.
Obecnie wszystkie udziały należą do członków rodziny – największa część do pierwszego pokolenia.
– Nigdy nie mówimy nigdy, nie wykluczamy takiej opcji, bo inwestor zawsze otwiera drogę do szybkiego rozwoju. Nam się jednak nigdzie nie spieszy – jeśli pojawi się ktoś, z kim alians przyniósłby nam oczywiste synergie, to się zastanowimy, a decyzję podejmą udziałowcy – mówi Grzegorz Inglot.
Rada nadzorcza składa się ze sporej części udziałowców – ojca i dwóch ciotek Grzegorza i Mileny Inglotów. Nie rodzi to konfliktów rodzinnych?
– To jak w życiu, przecież w kontekście pozapracowym też miewa się sprzeczne opinie z ojcem. Mamy różnice zdań, dzieli nas pokolenie i mamy różne spojrzenie na różne rzeczy. Niektóre, choćby media społecznościowe i marketing w nich, rozumiemy lepiej, ale autorytetu w firmie nie da się wymusić albo narzucić, trzeba go wypracować kolejnymi udanymi projektami – mówi Milena Inglot.
Co jest kluczem do udanej biznesowej sukcesji?
– Jasny podział zadań. Trzeba zaraz na początku uporządkować kompetencje, a potem się tego trzymać. Oczywiście w firmie rodzinnej wszystko działa w sposób specyficzny – nie jest tak, że o 17 można wyjść z pracy i z rodziną nie dyskutować o tym, co się w niej dzieje. We wszystkim trzeba jednak zachować umiar. I korzystać z urlopu – ja się najbardziej relaksuję na stoku, gdy na snowboardzie mogę skoncentrować się tylko na tym, jaki wykonać następny ruch – konkluduje Grzegorz Inglot.