W pracy — nadgodziny, w drodze do domu — korki, w brzuchu — pustki, a w lodówce — schłodzone powietrze. Przed wieczorną głodówką może oczywiście uratować krótki spacer do sklepu, ale zabiegani pracownicy korporacji na spacery czasu przecież nie mają.
To między innymi w nich celują internetowe sklepy spożywcze, oferujące dostawy produktów prosto pod drzwi. Teraz część rynkowych graczy chce ułatwić życie zabieganym pracownikom, oferując tuż przy sklepie odbiór osobisty dokonanych w internecie zakupów. Brytyjskie Tesco zapowiada, że będzie testować w Polsce usługę Click & Collect, działającą już w prawie 1000 punktów w Albionie.
— Klient podjeżdża samochodem, otwiera bagażnik, ładuje zakupy i odjeżdża — to bardzo proste i spodziewamy się, że klienci polubią takie zakupy. Dodatkowo rynki, na które wprowadzimy tę usługę, są mniej dojrzałe niż rynek brytyjski, więc będziemy tam pionierami — mówił ostatnio Ken Towle, dyrektor handlu internetowego w Tesco. Rewolucyjny zapał brytyjskiej centrali musi się jednak zderzyć z polską rzeczywistością.
Okazuje się bowiem, że na ten sam pomysł co Tesco wpadli już konkurenci. Odbiór osobisty funkcjonuje przy części z e-sklepów, prowadzonych przez właścicieli hipermarketów E.Leclerc, zrzeszającej niezależnych handlowców, działających pod wspólnym — francuskim — szyldem.
— Usługę Drive wprowadziliśmy na razie w Trójmieście, Lublinie i we Wrocławiu, będziemy chcieli uruchomić ją też w innych naszych e-sklepach, które zresztą jesienią zaczną działać na wspólnej platformie. Dużo zależy od lokalizacji sklepu — odbiór osobisty dobrze uzupełnia dostawę, jeśli market jest położony na pokonywanej przez wielu klientów trasie praca — dom — mówi Krzysztof Gajewski, dyrektor E.Leclerc Bielany, gdzie działa e-sklep Hipernet24.pl.
Tymczasem polskie Tesco na razie nie spieszy się z wdrożeniem śmiałych planów centrali — słyszymy, że odbioru osobistego nie ma się co spodziewać wcześniej niż pod koniec roku. Działający od końca maja e-sklep ma właśnie rozpoczynać kampanię marketingową i rozpocząć walkę o warszawskich klientów.
— Początkowo zakupy online dostępne były dla klientów, którzy wcześniej zgłosili przez naszą stronę zainteresowanie serwisem. Dziś już usługa dostępna jest na terenie Warszawy i okolic. Widać na pewno, że umiejętnie korzystamy z faktu, iż dostajemy produkty do domu, a tym samym odpada problem dźwigania,czyli stosunkowo chętnie kupujemy online np. duże butelki wody mineralnej — mówi Michał Sikora, rzecznik Tesco.
Oczekiwane od kilkunastu miesięcy wejście Tesco w polski e-handel na razie rozczarowało.
— Pierwsza odsłona e-sklepu Tesco była wyraźnie niedopracowana i wypuszczona do sieci zbyt szybko. W Wielkiej Brytanii sieć radzi sobie w internecie świetnie, więc również tu wyjdą na prostą. Na pewno jednak nie zrobią tego za pomocą odbioru osobistego — zwłaszcza że część konkurentów przy większych zamówieniach oferuje darmowe dostawy, więc znika oszczędność — mówi menedżer z branży. Spośród sieci hipermarketów sklep internetowy — poza Tesco i E.Leclerc — prowadzi jeszcze Auchan.
Największy fragment rynku należy jednak do sieci delikatesowych, czyli Almy oraz Piotra i Pawła, a także do A.pl, które współpracuje z Bomi. Pierwsza sieć uruchomiła nawet w Warszawie centrum magazynowo-dystrybucyjne, dedykowane e-sklepowi, i zakłada zwiększanie sprzedaży w internecie o około 50 proc. każdego roku, przy „stosunkowo niewielkich nakładach inwestycyjnych”.
W 2011 r. internet przyniósł spółce Jerzego Mazgaja 45 mln zł obrotów, w tym ma dać 70 mln zł. Podobnych zwyżek spodziewają się pozostali rynkowi gracze — segment e-spożywczaków ma w 2016 r. być wart 1,8-2,5 mld zł.