Jutro może dojść do spotkania przedstawicieli Grupy Stoczni Gdynia, tajemniczego izraelskiego armatora oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Strony mają uzgodnić zasady wsparcia polskiej spółki przez londyński bank. W grę może wchodzić do 150 mln USD kredytu.
Grupa Stoczni Gdynia (GSG) ma szansę stanąć na nogi. Izraelski armator, który nie chce ujawnić swojej tożsamości, chce jutro spotkać się z zarządem stoczni i przedstawicielami Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR). W spółce w piątek zmienił się jednak zarząd, nie wiadomo więc, czy do rozmów dojdzie.
— Otrzymaliśmy od armatora informację, że 2 kwietnia planuje spotkanie z przedstawicielami EBOR i stoczni. Poinformował nas, że wstępnie uzgodnił z bankiem warunki udzielenia do 150 mln USD (600 mln zł) kredytu na budowę statków. Spodziewa się też, że stocznia otrzyma poręczenie Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE) — mówi Dariusz Adamski, członek rady nadzorczej reprezentujący pracowników.
Dziś z przedstawicielami KUKE ma spotkać się Jacek Piechota, wiceminister gospodarki i pracy. Zapewne będzie rozmawiał o stoczniowych gwarancjach.
Izraelski armator zamówił w stoczni 8 statków do przewożenia samochodów. Zatem gra toczy się o spore pieniądze, bo jeden statek z gdyńskiej stoczni kosztuje 30-40 mln USD (120-160 mln zł). Szczegółów projektu wsparcia dla stoczni nie chce ujawnić Jan Krzysztof Bielecki, dyrektor wykonawczy EBOR. Dodaje jedynie, że bank jest zainteresowany pomocą w restrukturyzacji polskich firm.
Sprawa dla stoczni jest ważna, bo rodzime instytucje finansowe o poręczenia rządu nawet nie chcą występować. W końcu lutego GSG poprosiła BPH PBK o blisko 60 mln USD kredytu.
— Ze względu na pilną potrzebę udostępnienia środków bank nie występował o gwarancje, wiedząc, że rozpatrzenie takiego wniosku wymaga długiego czasu — informuje Jacek Balcer, rzecznik BPH PBK.
Ponadto sytuacja GSG pogorszyła się i bank kredytu nie udzielił.