Za miesiąc Ebury będzie świętować rok od otwarcia biura w Polsce. Brytyjska firma oferująca usługi finansowe dla małych i średnich przedsiębiorstw, w tym transakcje w około 140 walutach i zarządzanie ryzykiem kursowym, upatrzyła sobie na potencjalnych klientów organizatorów turystyki. W 2015 r. z 16 mln Polaków, którzy wyjechali na wakacje, 6,1 mln spędziło je za granicą, a w tej grupie 1/3 skorzystała z usług biura podróży — wynika z danych CBOS i Mondial Assistance.

— Zidentyfikowaliśmy w Polsce 220 firm z branży turystycznej, które mogłyby zostać naszymi klientami. Z kilkunastoma już nawiązaliśmy współpracę, będziemy się starali dotrzeć do wszystkich. Touroperatorzy kupują w walutach czartery, hotele i usługi za granicą, a ich klienci płacą im w złotych. Wahania kursów, które czasem sięgają kilkudziesięciu procent, mogą pozbawić ich zysku, zwłaszcza że w tej branży marże wynoszą około 2 proc. Euro po 4,41 zł czy dolar po prawie 3,9 zł to dla biur problem. Coraz więcej firm rozumie, że trzeba się zabezpieczać, choć na razie robią to nieliczne. W Europie Zachodniej zabezpieczenie kursowe ma ¾ firm — mówi Jakub Makurat, dyrektor generalny Ebury Polska.
Zapłać w randzie
Jego firma najczęściej przyciąga klientów, oferując rozliczenia w egzotycznych walutach. Hotelarze i przewoźnicy z krajów afrykańskich czy azjatyckich zaoferują lepsze warunki firmie, która płaci im w lokalnej walucie.
— Będące naszym klientem polskie biuro podróży zdecydowało się regulować zobowiązania w rodzimej walucie swojego partnera biznesowego — południowoafrykańskim randzie. Jest to rozwiązanie korzystne dla obu stron — polskiego i afrykańskiego przedsiębiorcy. Rozliczanie się w walucie tradycyjnie wykorzystywanej w turystyce, jak euro czy dolar, generuje podwójne koszty transakcyjne — wyjaśnia Jakub Makurat.
Lepiej niż bank
Nawet jeśli rozmowy z touroperatorem zaczynają się od walut egzotycznych, potem okazuje się, że firma potrzebuje też zabezpieczenia kursu złotego do euro i dolara.
— Tu wygrywamy dostępnością. Polskie banki uważają branżę turystyczną za jedną z najbardziej ryzykownych i oczekują wysokich zabezpieczeń ryzyka kredytowego. My jesteśmy bardziej wyspecjalizowani, nie mamy bilansu zapchanego kredytami we frankach szwajcarskich, jesteśmy w stanie lepiej ocenić, jak firma zarządza ryzykiem i jaką ma wypłacalność. Mamy mocną pozycję finansową, bo 90 proc. kapitału to kapitał własny. Mamy też możliwość zawierania transakcji terminowych forward nawet do 3 lat — przekonuje Jakub Makurat.
Przypomina też, że to banki mają na sumieniu sprzedaż opcji walutowych w 2009 r.
TRZY PYTANIA DO... REMIGIUSZA TALARKA, WICEPREZESA RAINBOW TOURS
Fałszywe założenia
Czy Rainbow Tours zabezpiecza ryzyko kursowe?
Od lat. Non-stop mamy zabezpieczone 30-50 proc. potrzeb finansowych na 3-6 miesięcy. Chodzi nam o to, by nie poruszać się powyżej kursu założonego przy ustalaniu cen wycieczek w złotych. Naszym celem nie jest dodatkowy zarobek, lecz stabilizacja. Niedawno dolar spadł do 3,75 zł, a my w tym czasie mieliśmy zakontraktowaną walutę na poziomie 3,8 zł i za tyle ją kupowaliśmy. Teraz kurs jest po 3,85 zł, więc zyskujemy. Za niewielką dopłatą możemy ściąć forward i odebrać go przed terminem. Poza prostymi forwardami stosujemy korytarze opcyjne, które pozwalają kupować poniżej oczekiwanego kursu przy wystąpieniu pewnych warunków.
Czyli instrumentów jest sporo, a jak z ich dostępnością?
Nie zauważyliśmy, żeby banki nie chciały współpracować. Korzystamy z wielu instrumentów finansowych. Wiele zagranicznych instytucji, które wchodzą do Polski, sądzi, że to trzeci świat. Tak było z Ebayem, który się nie przyjął, bo miał silną lokalną konkurencję. W Polsce spółek oferujących zabezpieczenia walutowe jest mnóstwo, oferują to choćby XTB czy HFT Brokers. Rynek jest rozwinięty.
Czy to prawda, że w egzotycznych krajach lepiej rozliczać się w lokalnej walucie?
Absolutnie nie. W wielu krajach Azji i Afryki inflacja jest ogromna, lokalna waluta traci z dnia na dzień. Po co nam i lokalnemu przedsiębiorcy lokalna waluta, skoro dolar jest wszędzie traktowany z dużym szacunkiem? Pamiętam, że trzy lata temu w Indonezji wymieniłem 1 tys. USD. Dostałem 1 kg banknotów w lokalnej walucie! Nawet znajomy chiński biznesmen mówi, że mimo dość sztywnego kursu juana do dolara oszczędza w amerykańskiej walucie. Lepiej płacić w dolarach.
TRZY PYTANIA DO... REMIGIUSZA TALARKA, WICEPREZESA RAINBOW TOURS
Fałszywe założenia
Czy Rainbow Tours zabezpiecza ryzyko kursowe?
Od lat. Non-stop mamy zabezpieczone 30-50 proc. potrzeb finansowych na 3-6 miesięcy. Chodzi nam o to, by nie poruszać się powyżej kursu założonego przy ustalaniu cen wycieczek w złotych. Naszym celem nie jest dodatkowy zarobek, lecz stabilizacja. Niedawno dolar spadł do 3,75 zł, a my w tym czasie mieliśmy zakontraktowaną walutę na poziomie 3,8 zł i za tyle ją kupowaliśmy. Teraz kurs jest po 3,85 zł, więc zyskujemy. Za niewielką dopłatą możemy ściąć forward i odebrać go przed terminem. Poza prostymi forwardami stosujemy korytarze opcyjne, które pozwalają kupować poniżej oczekiwanego kursu przy wystąpieniu pewnych warunków.
Czyli instrumentów jest sporo, a jak z ich dostępnością?
Nie zauważyliśmy, żeby banki nie chciały współpracować. Korzystamy z wielu instrumentów finansowych. Wiele zagranicznych instytucji, które wchodzą do Polski, sądzi, że to trzeci świat. Tak było z Ebayem, który się nie przyjął, bo miał silną lokalną konkurencję. W Polsce spółek oferujących zabezpieczenia walutowe jest mnóstwo, oferują to choćby XTB czy HFT Brokers. Rynek jest rozwinięty.
Czy to prawda, że w egzotycznych krajach lepiej rozliczać się w lokalnej walucie?
Absolutnie nie. W wielu krajach Azji i Afryki inflacja jest ogromna, lokalna waluta traci z dnia na dzień. Po co nam i lokalnemu przedsiębiorcy lokalna waluta, skoro dolar jest wszędzie traktowany z dużym szacunkiem? Pamiętam, że trzy lata temu w Indonezji wymieniłem 1 tys. USD. Dostałem 1 kg banknotów w lokalnej walucie! Nawet znajomy chiński biznesmen mówi, że mimo dość sztywnego kursu juana do dolara oszczędza w amerykańskiej walucie. Lepiej płacić w dolarach.