Dopasowanie systemu edukacji do potrzeb rynku pracy to jeden z najważniejszych elementów kształcenia odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Polskie firmy od lat narzekają, że mają kłopoty ze znalezieniem takich specjalistów. Według ostatniego badania Millward Brown i Grant Thornton International problem ten w drugim kwartale 2015 r. dotyczył 32 proc. polskich średnich i dużych przedsiębiorstw. W poprzednich edycjach ten odsetek był niższy, a w trzecim kwartale 2012 r. wynosił raptem 8 proc. W zestawieniu są też dwa kraje skandynawskie: Szwecja i Finlandia. O ile w Szwecji sytuacja firm wcale nie jest dużo lepsza (29 proc. deklarowało kłopoty ze znalezieniem pracowników o odpowiednich kwalifikacjach), to w Finlandii jest zdecydowanie lepiej (14 proc.). Marcin Fronia z ośrodka analityczno-doradczego Norden Centrum tłumaczy, że w Skandynawii bardzo duży nacisk kładzie się na dopasowanie kształcenia do potrzeb rynku pracy.
— Dla państw nordyckich bardzo charakterystyczne jest to, że ich polityka publiczna stara się szybko reagować na zmiany związane z potrzebami pracodawców. Na uczelniach dość szybko kierunki studiów są modyfikowane właśnie pod oczekiwania rynku pracy i współtworzone z pracodawcami. Nikomu nie zależy na tym, aby wypuszczać na rynek nadmiar osób z kwalifikacjami, które nie znajdują zastosowania — mówi Marcin Fronia. Dodaje, że wiele decyzji zapada na szczeblu gminnym, a nie ogólnokrajowym, ponieważ to lokalnie łatwiej dostosować edukację do potrzeb rynku pracy. Systemy te otwarte są też na imigrantów. Szwecja przyjmuje rocznie około 100 tys. uchodźców z krajów objętych konfliktami.
Zawodowe w cenie
W krajach nordyckich ważnym elementem edukacji jest — powoli wracające do łask także w Polsce — szkolnictwo zawodowe. Tę ścieżkę wybiera tam duża część uczniów. Zwłaszcza w Finlandii — według danych Eurostatu za 2012 r. to aż 67,6 proc. kobiet i 72,9 proc. mężczyzn. W Szwecji to 47,5 proc. kobiet i 51,6 proc. mężczyzn, w Norwegii odpowiednio 44,3 proc. i 58,9 proc., w Danii 41,2 proc. i 51 proc. W tym ostatnim kraju ten etap edukacji trwa 3,5-4 lata, z czego jedna trzecia przypada na naukę w szkole, a reszta w miejscu pracy i potrzebna tu już jest umowa z pracodawcą. Tym, którzy sobie tego nie załatwią, szkolenie praktyczne zapewnia szkoła. Praktyki są dotowane przez państwo. Poza tym wszystkie firmy — niezależnie od tego, czy przyjmują praktykantów, czy nie — wpłacają określoną kwotę na fundusz zarządzany przez organizacje rynku pracy. Te pieniądze również są przeznaczane na wydatki związane z praktykami uczniów. Nieco inaczej jest w Finlandii, gdzie szkoły zawodowe cieszą się dużym zainteresowaniem. Edukacja ta trwa trzy lata, a zdobywane kompetencje są ustalane z organizacjami rynku pracy. Szkolenia uczniów są finansowane z podatków krajowych i samorządowych. Płace i warunki zatrudnienia praktykantów regulują zbiorowe porozumienia — aby zatrudnić praktykanta, pracodawca musi przejść coś na kształt procedury licencyjnej.
Sposób na prognozę
Finowie mają też duże doświadczenie w prognozowaniu potrzeb rynku pracy dla systemu edukacji. Jouni Marttinen tworzył fińskie narzędzia służące do prognoz. Obecnie pracuje w Centrum Rozwoju Ekonomicznego, Transportu i Środowiska (ELY Centre) dla regionu południowo-zachodniego.
— Finlandia szczególnie intensywnie rozpoczęła pracę nad tymi narzędziami w późnych latach 90. po wejściu do Unii Europejskiej. W latach 1995-2000 wdrożono 174 projekty, które nadal rozwijano. Ogólnokrajowy system raczej nie istnieje, opiera się na prognozach różnych organizacji — informuje Jouni Marttinen.
Narzędzia te tworzą prognozy krótko- i długoterminowe. W tej drugiej grupie jest np. Vattage — model wdrożony przez Vatt Instytut Badań Ekonomicznych, który prognozuje narodowe i regionalne wskaźniki ekonomiczne (PKB, sektorowe dane dotyczące podaży i popytu, a także rynku pracy). Mittema to z kolei model Fińskiej Rady ds. Edukacji działającej przy Ministerstwie Edukacji. Pozwala na tworzyć prognozy popytu na pracowników i potrzeby edukacyjne poszczególnych sektorów.
Jednym z krótkoterminowych narzędzi jest natomiast tzw. barometr zawodów. Opiera się na ekspertyzie pracowników Biur Zatrudnienia i Rozwoju Ekonomicznego (TE Offices). W Finlandii 60-70 proc. etatów przechodzi przez nie, więc rozmawiając i działając na co dzień z pracodawcami w regionie, mają one najlepszą wizję tego, jakie może być zapotrzebowanie na konkretne zawody. Takie dane każde biuro zbiera trzy razy w roku dla 200 zawodów z wyszczególnieniem, gdzie popyt przewyższa podaż lub na odwrót. Jouni Marttinen mówi, że utworzeniem takiego systemu jest zainteresowanych wiele krajów w Europie. Także Polska. Sam od lat współpracuje z Małopolską, która swój barometr tworzy od 2009 r. Mimo dużego doświadczenia Finowie mają czasem problemy z systemem.
— Przez ostatnie lata mieliśmy kłopoty z koordynacją prognoz, a także realizacja na ich podstawie odpowiednich przedsięwzięć. Wszystkie narzędzia tworzą bardzo dużo danych, ale nie prowadziło to do żadnych działań. Obecnie b premiera Finlandii zaczęło koordynować procedury prognostyczne, tworząc krajową sieć — wyjaśnia Jouni Marttinen.