Elastyczny rynek pracy opiera się na zmianach zatrudnienia

Wojciech Surmacz
opublikowano: 2001-07-13 00:00

Elastyczny rynek pracy opiera się na zmianach zatrudnienia

Kenneth Belshaw, dyrektor zarządzający Grafton Recruitment Group, twierdzi, że o szybkim wzroście gospodarczym decydują niskie podatki, młodzi pracownicy i dobry system edukacji. Jego zdaniem, jeżeli te trzy elementy zostaną ze sobą odpowiednio sprzężone i doda się do nich zwykłą ludzką skłonność do swobody w zarządzaniu firmą, to... sukces murowany.

„Puls Biznesu”: Ilu Polaków trafiło za waszym pośrednictwem do pracy w Irlandii?

Kenneth Belshaw: Mniej niż 100, a dlaczego pan o to pyta?

„PB”: O tym za chwilę, a teraz chciałbym, żeby porównał Pan irlandzki rynek pracy z polskim.

K.B.: Na pewno istnieje olbrzymia różnica na rynku pracy czasowej — kontraktowej. Na przykład w irlandzkiej Motoroli 40 proc. pracowników będzie zatrudnione w tym roku na zasadach pracy zleconej — kontraktowej. W Irlandii mamy do czynienia z bardzo dużą koncentracją na rynku zatrudnienia czasowego. Nazywamy to elastycznością. Zjawisko to występuje wtedy, kiedy pracownicy dają bardzo dużą swobodę w wyborze pracy sobie i pracodawcom. Dla obu stron jest to bardzo pozytywne, bo umożliwia korzystne zmiany w zatrudnieniu.

„PB”: Jak to wygląda w naszym kraju?

K.B.: Mogę tylko mówić o Warszawie, bo tutaj mamy do czynienia z bardzo rozwiniętym rynkiem zatrudnienia. Sytuacja ta jest bardzo podobna do tej, która miała miejsce w Irlandii jakieś 20 lat temu.

„PB”: Czyli?

K.B.: Polscy pracownicy mają bardzo dobre wykształcenie i potencjał twórczy, przy bardzo dużej liczbie inwestorów zachodnich, daje to duże możliwości zdobycia atrakcyjnych ofert pracy. Dwadzieścia lat temu w Irlandii, gdy wchodzili zagraniczni inwestorzy, główną atrakcją był właśnie system edukacji. W Warszawie jest dzisiaj podobnie. Podchodząc bardziej ogólnie, trzeba stwierdzić, że populacja i potencjał Polski są dużo większe niż w Irlandii. Dlatego wasz rynek jest dużo głębszy i tendencje obserwowane w Warszawie powinny się sukcesywnie rozprzestrzeniać na cały kraj.

„PB”: Czy to oznacza, że musimy poczekać jeszcze 20 lat, zanim nasz rynek pracy będzie wyglądał tak jak irlandzki?

K.B.: Nie. To, co powiedziałem, wcale nie oznacza, że jesteście 20 lat do tyłu. Wszystko zależy od rozwoju waszej gospodarki i inwestycji zagranicznych, które w waszym kraju wcale nie są takie małe. Polska ma bardzo duży potencjał. Ale trzeba pamiętać, że cała tajemnica sukcesu gospodarczego polega na kombinacji niskich podatków, młodych ludzi i dobrego systemu edukacji. Jeżeli te trzy elementy zostaną ze sobą prawidłowo sprzężone, to nie ma możliwości stagnacji gospodarczej, a rynek pracy staje się bardzo płynny i atrakcyjny.

„PB”: Który z tych elementów, Pana zdaniem, wadliwie funkcjonuje w Polsce?

K.B.: Należy tutaj zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo istotny motyw. Przed wejściem do Unii Europejskiej w Irlandii 47 proc. społeczeństwa pracowało w rolnictwie. W tej chwili jest to 12 proc. Przed 30 laty nasz kraj opierał się przede wszystkim na produkcji rolnej, dzisiaj podstawę gospodarki stanowią u nas nowe technologie. Jesteśmy właściwie drugim co do wielkości na świecie eksporterem w branży IT, po Stanach Zjednoczonych. Te fakty mówią chyba same za siebie. Byli rolnicy znaleźli zatrudnienie i całkiem dobrze sobie radzą.

„PB”: No tak, ale w Polsce mamy właśnie do czynienia z drenażem sektora, który tak dobrze się u Was rozwinął — to tak a propos pierwszego pytania. Czy nie uważa Pan, że to w pewien sposób ogranicza polską branżę IT?

K.B.: My tego nie robimy.

„PB”: Ależ ja wcale nie twierdzę, że to wy.

K.B.: No dobrze. Wracając do pytania, Irlandczycy, tak jak Polacy, też kiedyś wyjeżdżali do pracy za granicę. Sam jeździłem do Anglii i Szkocji — tam się uczyłem pracować. Ale jednak wróciłem do swojego kraju i założyłem firmę, która dzisiaj całkiem dobrze prosperuje. Zjawisko, o którym pan wspomniał, nie jest wcale złe, pod jednym warunkiem. Jeżeli ludzie chcą gdzieś pojechać i pracować, to dobrze, jeszcze lepiej, jeżeli wrócą do ojczyzny. Emigracja może przede wszystkim nauczyć kultury pracy. Co do waszych informatyków, to nie ma się czego obawiać, bo oni będą wracać do Polski. Zdobędą doświadczenie i wrócą — tak samo było w Irlandii.

„PB”: No i przede wszystkim dobrze zarobią.

K.B.: Myślę, że oni wyjeżdżają przede wszystkim po to, żeby zdobyć wiedzę i doświadczenie. Z zarobkami bym nie przesadzał. Oczywiście, że np. w Irlandii są one wyższe niż w Polsce, ale podobne relacje są w kosztach utrzymania. Te dysproporcje finansowe są naprawdę niewielkie.

„PB”: Obecnie w firmach zagranicznych działających w Polsce mamy sporo ekspatów na szczeblu wyższego menedżmentu. Jak długo, Pana zdaniem, będą jeszcze blokować te stanowiska?

K.B.: To zależy od ich narodowości. Jeżeli współpracujemy z Japończykami czy Koreańczykami, to za każdym razem szefem zawsze pozostaje Japończyk albo Koreańczyk. Z kolei większość amerykańskich firm prowadzi za granicą politykę zatrudnienia pod hasłem: Jankesi do domu. Po kilku latach rozwoju przedsiębiorstwa, Amerykanie wysyłani są do ojczyzny, a stanowiska kierownicze są obsadzane przez specjalistów z lokalnych rynków. My zresztą zrobiliśmy tak samo w polskim Graftonie.

„PB”: Czym spowodowana jest tak radykalna polityka Azjatów?

K.B.: Oni mają obsesję na punkcie kontrolowania.

„PB”: Potrafiłby Pan wymienić jakieś inne różnice między stylem zarządzania azjatyckim a anglosaskim?

K.B.: Oczywiście. Działaliśmy przez 2,5 roku w Malezji. W azjatyckich systemach zarządzania nie można okazywać emocji, każdy pracownik musi zawsze zachowywać kamienną twarz i dbać o bardzo formalne stosunki w firmie. Tymczasem na przykład w Irlandii jesteśmy bardzo nieformalni, dużo bardziej niż Anglicy czy Niemcy. Niektórzy nawet mówią, że jesteśmy za bardzo zrelaksowani. Tymczasem my jesteśmy po prostu ludźmi.

„PB”: A co Pan myśli o polskiej kulturze pracy?

K.B.: Trudno mi powiedzieć, bo większość firm, które tutaj obsługujemy, to przedsiębiorstwa o zachodnim rodowodzie.

„PB”: To może Pan coś o tym słyszał?

K.B.: Słyszałem, że wszyscy w tym kraju chcą się ciągle szkolić, chcą ciągle wiedzieć więcej. A im więcej, tym lepiej — prawda?

„PB”: Ale podobno Polacy są leniwi, słyszał Pan o tym?

K.B.: Nie, a Pan słyszał, że Irlandczycy są leniwi?

„PB”: Nie.

K.B.: No właśnie.