Degradacja wiarygodności Portugalii przypomniała inwestorom, że problemy fiskalne nie kończą się na Grecji
Rozlanie się infekcji na Hiszpanię czy Włochy miałoby bardziej dramatyczne skutki niż upadek Lehman Brothers.
Światowe rynki dopiero co odetchnęły po przyjęciu przez grecki parlament pakietu oszczędnościowego (otworzył drogę instytucjom finansowym do kontynuowania pomocy tonącej w długach Grecji), gdy agencja Moody’s przypomniała o kłopotach innego państwa z grupy PIIGS. Obniżka ratingu kredytowego Portugalii o cztery stopnie do poziomu śmieciowego spowodowała natychmiastową reakcję obronną inwestorów.
— Rentowności portugalskich obligacji skarbowych wzrosły o 120 pkt bazowych do najwyższego od wstąpienia do strefy euro poziomu 12,2 proc. — zauważa Adam Antoniak, ekonomista Banku BPH.
Do najwyższego poziomu od listopada 2008 r. wzrosło oprocentowanie włoskich obligacji (czytaj więcej na str. 18). Inwestorzy pozbywali się ryzykownych aktywów i lokowali kapitał w instrumentach uznawanych za bezpieczne. Europejska waluta osłabła wobec dolara, straciły też waluty rynków wschodzących. Bolesną dla rzesz Polaków konsekwencją wzrostu popularności tzw. bezpiecznych przystani (safe haven) było znaczące osłabienie złotego wobec szwajcarskiego franka (od wtorku stracił około 10 groszy).
— Nerwowość inwestorów wzrosła. To naturalne: niewyjaśniona jest jeszcze sprawa drugiego pakietu pomocowego dla Grecji, a tu w kolejce ustawia się kolejny kraj. Wprawdzie agencje obniżały już rating Portugalii, jednak Moody’s jest pierwszą, która obcięła go do poziomu śmieciowego (dotąd utrzymywał się na poziomie inwestycyjnym). Nastroje na rynkach się popsuły — komentuje Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
Zła fala
W świetle niepokojących doniesień z zachodniego krańca kontynentu ekonomiści coraz częściej mówią o możliwości rozprzestrzenienia się kryzysu.
— To widmo krąży nad Europą. Obniżka ratingu Portugalii pokazuje, że problemy nie dotyczą tylko Grecji, a grupa zagrożonych jest większa. To, w jakim stopniu epidemia zainfekuje Europę, zależeć będzie od tego, czy problem dotknie któregoś z państw peryferyjnych: Hiszpanii lub Włoch. Dopóki dotyczy małych gospodarek, zabezpieczone przez instytucje finansowe kapitały wystarczą do jego ograniczenia — uważa Adam Antoniak.
Zdaniem Piotra Kalisza, głównego ekonomisty Citi Handlowego, ryzyko rozprzestrzenienia się kryzysu powoli się materializuje.
— Sytuacja nie uspokoi się zbyt szybko, niepokój inwestorów będzie o sobie dawał znać przez kilka miesięcy, do czasu rozwiązania problemów Grecji (dopóki rząd nie porozumie się z wierzycielami na temat niespłacenia części zobowiązań). Problemy Portugalii są we wstępnej fazie, choć inwestorzy mogą potraktować ten przypadek jak Grecję — uważa Piotr Kalisz.
Także jego zdaniem kryzys będzie znacznie poważniejszy, jeśli w podobne do greckich tarapatów fiskalnych wpadną Włosi lub Hiszpanie. Zdaniem Moniki Kurtek taki rozwój wypadków byłby opłakany w skutkach.
— Jeśli dojdzie do bankructwa Grecji lub rozlania się greckich problemów na większe kraje, konsekwencje będą dla nas gorsze niż w przypadku kryzysu zapoczątkowanego upadkiem Lehman Brothers. Europa to system naczyń połączonych, wcześniej czy później odbiłoby się to negatywnie na wszystkich — uważa Monika Kurtek.
Według Adama Antoniaka skala spustoszenia w Europie byłaby porównywalna lub większa z wywołaną upadkiem Lehman Brothers.
— W przypadku Hiszpanii i Włoch ważna jest wielkość gospodarek i skala ich zobowiązań. Problemów tych państw nie dałoby się rozwiązać analogicznie jak w przypadku Grecji czy Portugalii. Ucierpiałaby też wiarygodność strefy euro — uważa ekonomista Banku BPH.
Jeszcze większy kryzys
Konsekwencją wybuchu europejskiego kryzysu byłaby ucieczka inwestorów do bezpiecznych aktywów, co oznaczałoby wzrost popytu, m.in. na dolara, franka i surowce.
— Podrożałaby żywność, złoto, ropa. Instytucje finansowe przestałyby sobie ufać w takim stopniu jak obecnie, co oznaczałoby m.in. problemy z finansowaniem przedsiębiorstw, a także ryzyko bankructw banków — wylicza Adam Antoniak.
Monika Kurtek dodaje problemy w handlu zagranicznym, spadek produkcji i w konsekwencji redukcję zatrudnienia i inwestycji, co odbiłoby się na rynku pracy.
— Trudno to sobie wyobrazić. Widzieliśmy, co się stało w 2008 r. To mogłoby być gorsze — mówi ekonomistka Banku Pocztowego.
Na szczęście scenariusz rozprzestrzeniania się kryzysu jest tylko jednym z możliwych. Zdaniem Marka Nienałtowskiego, głównego analityka Domu Kredytowego Notus, dopóki Komisja Europejska lub sama Portugalia nie zacznie mówić o potrzebie zwiększania skali akcji ratunkowej, inwestorzy — zarówno w Warszawie, jak i na świecie — nie powinni przejawiać zwiększonej nerwowości.
— Przynajmniej do końca wakacji — przewiduje Marek Nienałtowski.
Agencje ratingowe wsadziły strefie euro kij w szprychy
Plan ratunkowy dla Grecji jest prawie gotowy, ale blokuje go ratingowa wielka trójka. Przywódcy UE idą na konfrontację.
Banki strefy euro próbują rozwiązać największy dylemat od wielu lat — czy włączyć się w pomoc dla Grecji? A jeżeli tak — w jakiej formie? Wczoraj w Paryżu odbyło się kolejne spotkanie przedstawicieli największych banków i instytucji ubezpieczeniowych Europy, organizowane przez Instytut Międzynarodowych Finansów (IIF).
— Rozważamy różne opcje, od wydłużenia terminów zapadalności greckiego długu po program zorganizowanego wykupu — mówi Charles Dallara, dyrektor zarządzający IIF.
Trzy drogi…
Najpoważniejsze propozycje są trzy. Pierwsza to tzw. model francuski — federacja banków Francji proponuje, by posiadacze greckich obligacji, które powinny zostać wykupione przez rząd w Atenach przez najbliższe trzy lata, zgodzili się przeznaczyć 70-75 proc. odzyskanego kapitału na wykup nowych obligacji 30-letnich, z gwarancją zwrotu kapitału (w razie bankructwa odsetki za 30 lat i tak by przepadły).
W ten sposób zobowiązania Grecji w najbliższych trzech latach znacznie by spadły. Kwota, jaką państwo musi wyłożyć na wykup obligacji (kilkadziesiąt miliardów euro), zostałaby rozłożona na 30 lat. Grecja mogłaby w tym czasie zreformować gospodarkę i wyprowadzić na prostą finanse publiczne.
— Z jednej strony oznacza to dla banków, że musiałyby swój kapitał znowu inwestować w Grecji, i to w terminie aż 30 lat. Z drugiej jednak strony wiele banków może optować za tym pomysłem. Zamiast wykazać stratę już teraz, mogłyby rozłożyć ją na 30 lat — tłumaczy Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego.
Drugi pomysł, też wysuwany przez sektor bankowy, dawałby posiadaczom obligacji możliwość zamiany ich na nowe "pięciolatki" bez żadnych gwarancji. Ryzyko inwestycyjne jest więc większe niż w pierwszym scenariuszu, ale inwestycja trwa krócej.
Trzecia propozycja, do której namawia banki Wolfgang Schaeuble, niemiecki minister finansów, zakłada wydłużenie terminu wykupu obligacji greckich o siedem lat.
— Taki okres pozwoliłby Grecji wyremontować swoją gospodarkę — argumentuje minister Schaeuble.
…donikąd
Kiedy wydawało się, że porozumienie między bankierami jest w zasięgu ręki, do gry wkroczyły agencje ratingowe. Standard and Poor’s (SP) zapowiedziała w poniedziałek, że włączenie prywatnych inwestorów do programu pomocowego będzie uznawane przez agencję za bankructwo Grecji. Wcześniej w podobnym duchu wypowiadała się Fitch. Skoro inwestorzy poniosą straty (wydłużenie zapadalności obligacji jest jakąś jej formą), oznacza to, że rząd w Atenach nie jest w stanie płacić swoich zobowiązań. A właśnie ogłoszenia bankructwa banki i UE chcą uniknąć.
— Już teraz na rynkach finansowych panuje duża nerwowość, a obniżenie ratingu Grecji nasiliłoby te zawirowania — wyjaśnia Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
Kiedy UE zapowiadała plan włączenia prywatnych inwestorów do planu ratunkowego dla Grecji, warunkiem powodzenia było przyzwolenie agencji ratingowych. Agencje podstawiły jednak Unii nogę, co po raz pierwszy wywołało tak ostrą reakcję jej przywódców. Angela Merkel, kanclerz Niemiec, podważyła ich wiarygodność, stwierdzając, że "nie powinno się przykładać zbyt dużej wagi do ocen ratingowych".
— Nie możemy rezygnować z prawa do własnych opinii — przekonuje Angela Merkel.
Na słowną potyczkę z agencjami idzie też Komisja Europejska. Wczoraj Jose Barroso, jej szef, stwierdził, że wtorkowa obniżka ratingu Portugalii przez Moody’s "była błędem" i "potęguje spekulację".
— Z całym szacunkiem do tej agencji, ale nasze instytucje znają Portugalię lepiej — powiedział Jose Barroso.
Rzecznik Ollego Rehna, komisarza do spraw gospodarczych i monetarnych, powiedział, że decyzja Moody’s to "nieszczęsny epizod".
— Ta decyzja nasuwa wątpliwości dotyczące postępowania agencji ratingowych i ich dalekowzroczności — stwierdził.
Teoretycznie agencje skompromitowały się w czasie ostatniego kryzysu — instrumenty pochodne w USA, które okazały się bezwartościowe, dostawały od agencji najwyższe oceny. Mimo to decyzje ratingowe odbijają się szerokim echem na rynku. Banki nadal oparte są bowiem na procedurach, zgodnie z którymi nie mogą np. trzymać papierów poniżej określonego ratingu. Nawet jeśli więc w Portugalii nic w ostatnich dwóch dniach się nie wydarzyło, to i tak część banków nagle zaczęła wyprzedawać portugalskie obligacje.
— Banki opierają się na ratingach, bo nadal nie ma lepszej alternatywy — tłumaczy Piotr Kalisz.
Inna ważna konsekwencja dotyczy pożyczek udzielanych przez EBC. Jeśli Grecja dostanie rating bankruta, banki posiadające greckie obligacje nie będą mogły — jak obecnie — składać tych papierów w banku centralnym jako zabezpieczenie pod zaciągane pożyczki.
— Deklaracje agencji ratingowych sprawiają więc, że rośnie presja na EBC, by akceptował greckie obligacje nawet wtedy, kiedy Grecja będzie uznana za niewypłacalną — tłumaczy Marek Rogalski, analityk DM BOŚ.
165,9 pkt
O tyle, czyli o jedną piątą, wzrosła wczoraj wycena portugalskich CDS-ów, czyli instrumentu ubezpieczeniowego pokazującego wiarygodność kredytową państwa. Jego wartość wynosi już 937,5 pkt.