Fabryka mody w ocieniu cegły

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2015-02-27 00:00

Internetowy Showroom, sprzedający wyłącznie kreacje uszyte w Polsce, rozgościł się w industrialnym wnętrzu. Wciąż się tam unosi duch przeszłości.

Szklany wieżowiec, którego wymuskane elewacje zawstydzają okolicę. Po pracy superważni menedżerowie w koszulach na miarę prują superszybkimi windami wprost do podziemnych garaży, pełnych lśniących limuzyn. Tak jednak nie jest przy ul. Hożej 51 w Warszawie, gdzie siedzibę ma jeden z najpopularniejszych internetowych sklepów modowych nad Wisłą.

Showroom — bo o nim mowa — założyli Michał Juda i Jan Stasz. Ich serwis sprzedaje ubrania zaprojektowane i wyprodukowane w Polsce przez dziesiątki projektantów. Dlatego siedziba firmy podkreśla estetyczną niezależność jej twórców, znajdując bezpieczną przystań w dawnej fabryce serów topionych.

— Nie, nikomu z tu przychodzących nie przeszkadzają stare budynki z cegły, nieotynkowane wewnątrz ściany czy kafelki pamiętające czasy Serwaru, producenta serów. To jest właśnie nasz klimat, przestrzeń, która pobudza kreatywność i komponuje się z pracami polskich projektantów — mówi Jan Stasz.

Królowie życia

Rzeczywiście, 30 osób z Showroomu nie siedzi sobie na głowach. Choć pracowników ma przybywać, to miejsca nie zabraknie. Start-up, wsparty kapitałem od Burdy i funduszu Hard-Gamma Ventures, planuje dalszą ekspansję w sieci. Juda ze Staszem planują ją w swoim osobnym pomieszczeniu — to dawny pokój zmianowych w fabryce, której mury pamiętają początek XX wieku. Pokoik szefów jest nieco ciasny, nieco nieustawny, ale własny.

Zmieściły się w nim dwa niewielkie biurka, szafka. Papiery leżą na szerokim parapecie pod wielkim oknem. — Ciągnęliśmy losy, komu przypadnie lepsza lokalizacja biurka. Ale tak na serio to nie potrzeba nam więcej przestrzeni — zaznacza Michał Juda. Gdy fotograf „PB Weekendu” zwraca uwagę na leżące na komodzie plastikowe koronę i berło, Stasz ma gotową odpowiedź na pytanie, po co mu te rekwizyty. — Bierzemy je, gdy idziemy na spotkanie z zespołem — śmieje się.

Wajcha w górę

We wszystkich pomieszczeniach na pierwszy plan wysuwają się historyczne elementy konstrukcji budynku. Owszem, robi wrażenie wielka sala pełna wieszaków z pstrokatymi bluzkami, wygłuszona grafitową trójwymiarową pianką. Podobają się fikuśne jarzeniówki nad głowami marketingowców, piwo w firmowej lodówce i regał z napisem „made in the Beskidy mountains”.

Ale uwagę przykuwają też stare, pomalowane na mocny fiolet drzwi od szybu windowego, pożółkła tabliczka z nawoływaniem do utrzymywania czystości w pracy. No i te absolutnie obłędne żeliwne kolumny, gęsto podtrzymujące staloceramiczny strop. Wychodzących żegna nieczynna rozdzielnia prądu, gdzie przy wajsze głównego wyłącznika ktoś dowcipny dopisał „internet”. Spokojnie, showroomowcy pilnują, żeby wajcha była podniesiona. &

Wódka, czcionki, jaja

Od kilku lat Serwar nie prowadzi już produkcji przy Hożej. Wygląda więc na to, że dawny zespół fabryczny na stałe przeistoczy się w centrum biurowe. Tak przynajmniej deklaruje Polmlek, właściciel terenu mającego bardzo bogatą przeszłość. To tu ponad 100 lat temu synowie Samuela Orgelbranda, warszawskiego księgarza, drukarza i wydawcy, rozkręcali spółkę Towarzystwo Akcyjne Odlewni Czcionek Samuela Orgelbranda i Synów. Na cele produkcyjne przeznaczyli działkę przy ul. Hożej, kupioną w 1900 r. od braci Karszo- -Siedlewskich, planujących tam wcześniej budowę destylarni wódki. W 1905 r. na Hożej pracowało już 700 pracowników, moc do drukarni i odlewni dostarczała stukonna lokomobila. Plajta Orgelbrandów w 1918 r. oznaczała, że mleko i jaja na dobre wyparły farby i metale. Kompleks budynków przejął bowiem Związek Spółdzielni Mleczarskich i Jajczarskich.