Etiopski kontrakt Ursusa, wartości 90 mln zł, który przewiduje dostawę 3 tys. ciągników, jest na półmetku, ale czy firma pojedzie dalej — nie wiadomo.

— Zamykamy pierwszą fazę dostaw elementów do 1,5 tys. ciągników, które od ubiegłego miesiąca są składane w Etiopii. Drugi etap zależy od zorganizowania finansowania. Poprzednio był to kredyt wysokości 50 mln USD udzielony przez Polskę rządowi Etiopii. Teraz liczymy na kolejny lub program z BGK — mówi Karol Zarajczyk, prezes Ursusa.
Producent maszyn rolniczych ze 120-letnią historią, który kusi potencjalnych odbiorców budową montowni, a docelowo fabryk, ma w zanadrzu kolejne kontrakty: w Kenii, Zambii, Tanzanii i Angoli.
— Wszędzie ścieramy się z Chińczykami i Hindusami, którym finansowanie zapewniają państwowe banki — twierdzi Karol Zarajczyk. — Oprócz dotychczasowych instrumentów mamy fundusz ekspansji zagranicznej, w ramach którego chcemy inwestować razem z firmami — mówi Dariusz Kacprzyk, prezes BGK.
Potrzebne placówki...
Przedsiębiorcy bardzo chwalą uruchomiony w 2012 r. program GoAfrica, w ramach którego organizowane są misje rządowe z udziałem biznesu, fora gospodarcze czy szkolenia. Wskazują jednak na dziury.
— Za sukcesy polskich firm w Etiopii w dużej mierze odpowiada ambasadorJacek Jankowski, ale na południe od Sahary mamy tylko pięć placówek, a ponadto w Angoli od półtora roku nieobsadzone jest stanowisko ambasadora. W Afryce tymczasem nawet duże firmy muszą być uwiarygodnione przez przedstawiciela rządu. Kiedyś Radosław Sikorski powiedział, że MSZ jest gotów otwierać ambasady w każdym kraju, w którym biznes pokaże, że działa i ich potrzebuje. To tak, jakby powiedzieć, że się nie puści dziecka do wody, dopóki nie nauczy się pływać — mówi Dariusz Brzeski, członek rady nadzorczej Asseco, które chce w Afryce tworzyć firmy software’owe.
Prezes Ursusa apeluje o ambasadę w Tanzanii, bo gdy ubiegał się o wizę dla prezesa tanzańskiej firmy, to zwrócił się do ambasady Finlandii. W przeciwnym razie jego partner musiałby po odbiór wizy lecieć do polskiej placówki w Nairobi. O potrzebie otwierania placówek dyplomatycznych mówi też Paweł Paradowski z firmy Open Architekci.
— Nasza pracownia przygotowała kiedyś projekt wnętrz dla MSZ, który nie został zrealizowany, ale może zaoszczędzone pieniądze pójdą na ambasady w Afryce — mówi Paweł Paradowski.
...i lokalni partnerzy
Do układanki dodaje kolejny element.
— Niezbędny jest lokalny partner. Wiemy to, bo nasze pierwsze wyzwanie zakończyło się prawie samymi klęskami i jednym sukcesem. Projektowaliśmy projekty domów dla osiedla, które ma się składać z kilku tysięcy budynków. Nasza klęska: nie zobaczyliśmy pieniędzy, a domy odbiegają od planów, bo nie mieliśmy nadzoru nad ich budową. Nasz sukces: nauka wyciągnięta z tych wydarzeń — twierdzi Paweł Paradowski, dodając, że projekty w Ghanie i Demokratycznej Republice Konga przebiegają, jak należy. Zgadza się z nim Jan Kulczyk, szef rady nadzorczej Kulczyk Investments.
— Wszystkie inwestycje w Afryce realizujemy z partnerami z danego kraju, którzy rozumieją ludzi, kulturę i inwestują własne pieniądze — mówi Jan Kulczyk. Jego zdaniem, Afryka to obowiązkowy kierunek dla polskich firm.
— Najważniejszy jest rynek, a za 30 lat na świecie przybędzie 2 mld ludzi, z czego 1 mld w Afryce. Nigeria, największy pod względem populacji kraj, ze 168 mln mieszkańców urośnie za 30 lat do 400 mln i będzie ich mieć tyle, co Unia Europejska. Europa na pewno potrzebuje Afryki, nie wiem, czy Afryka nadal potrzebuje Europy, choć może fakt, że Chiny przyhamowały i zajmują się wewnętrznym rynkiem, to szansa dla nas — mówi Jan Kulczyk.