Parafrazując Dantego, nad wejściem do zdecydowanej większości sądów rozpatrujących sprawy frankowe można byłoby napisać „porzućcie wszelką nadzieje bankowcy, którzy tu wchodzicie”. Gros wyroków zapada po myśli frankowiczów - w zdecydowanej większości są to wyroki unieważniające umowy kredytowe. Czasem można odnieść wrażenie, że orzeczenia zapadają z automatu. Znane są przypadki, że sąd w uzasadnieniu wpisuje dane kredytobiorcy z innej, zakończonej już sprawy.

Są jednak wyjątki. 22 lutego Sąd Okręgowy w Łodzi oddalił zbiorowy pozew 1,7 tys. klientów mBanku, domagających się bezwzględnego unieważnienia umów kredytu hipotecznego waloryzowanego kursem franka szwajcarskiego, które zawarli z bankiem kilkanaście lat temu. Zrobił to już po raz drugi. Od pierwszego wyroku wniesiono apelację, po której sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia. Sąd odwoławczy stwierdził, że w pierwszej instancji nie została rozstrzygnięta istota sporu. Dał też dość jasny sygnał, co sam o tym myśli, nakazując zabezpieczyć roszczenia klientów wobec banku do czasu zakończenia sporu i zakazując pozwanemu windykować frankowiczów w związku z zaprzestaniem spłaty.
Sąd Okręgowy pozostał jednak przy swoim, wprawiając w zdumienie frankowiczów. Prominentni przedstawiciele środowiska insynuowali w mediach społecznościowych, niejasne motywy sądu. Nie mniej zdziwieni byli prawnicy - zarówno kredytobiorców, jak i banków. W ustnej sentencji było trochę niejasności, jak chociażby brak wyraźnego stwierdzenia, czy sąd zajmował się abuzywnością klauzuli przeliczeniowej.
Poznaliśmy pisemne uzasadnienie - idzie zupełnie w poprzek obecnej linii orzeczniczej w sprawach frankowych.
Zawodny polski ustawodawca
Lektura uzasadnień do wyroków frankowych zazwyczaj nie jest łatwa - są to elaboraty zawierające liczne odniesienia i cytaty orzeczeń, jakie zapadły w podobnych sprawach. Bywa, że są to dokumenty bliźniaczo do siebie podobne, choć odnoszą się różnych spraw.
Uzasadnienie z Łodzi, dotyczące oddalenia pozwu zbiorowego, jest napisane językiem przejrzystym, niepozbawionym drobnych uszczypliwości, jak np. wtedy, gdy są stwierdza, że „kierowanie się tzw. racjonalnością ustawodawcy (…) jest od pewnego czasu zawodne w odniesieniu do polskiego ustawodawcy”.
Sąd okręgowy, co dość nietypowe, szeroko rozwodzi się nad orzeczeniem sądu apelacyjnego. Stwierdza, że z 35-stronicowego uzasadnienia uchylenia wyroku przyczyna zwrócenia sprawy do ponownego rozpatrzenia „zawiera się w jednym – dwuzdaniowym akapicie”. Sąd apelacyjny zwrócił w nim uwagę, że w pierwszej instancji nie została zbadana kwestia abuzywności zapisów umowy. Sąd Okręgowy wyjaśnia, że owszem, ale nie tego domagali się frankowicze w swoim pozwie. Wnosili oni o uznanie za nieważne umów kredytu hipotecznego w części regulującej waloryzację spłaty kredytu kursem CHF, ewentualnie unieważnienie umów w całości.
„Problem z orzeczeniem Sądu Apelacyjnego w Łodzi uchylającym wyrok wynika z tego, że w uzasadnieniu nie zostało w sposób jasny i zgodny ze stanem faktycznym sprawy wskazane dlaczego wyrok został uchylony i jaka jest ocena prawna Sądu Apelacyjnego kwestii podlegających rozstrzygnięciu przy ponownym rozpoznaniu sprawy” – czytamy w uzasadnieniu.
Sędziowie z sądu okręgowego podtrzymali stanowisko, że w związku ze sprawą nie ma potrzeby przesłuchiwać świadków (zaznania ocenili jako absolutnie nic niewnoszące) ani powoływać biegłych, gdyż efektem byłoby tylko przedłużenie postępowania i wzrost kosztów. Materiał przedstawiony przez strony jest wystarczająco obszerny, żeby spór rozstrzygnąć. „Należy dodać, że obecnie sąd ma dodatkowe trzy lata doświadczenia w rozpoznawaniu spraw frankowych w porównaniu do chwili wydania poprzedniego wyroku”.
Umowy frankowe nie są nieważne
Jak za pierwszym razem, przed trzema laty, tak i teraz sąd orzekł, że nie ma podstaw, żeby uznać umowy za nieważne w całości czy nawet w części. Po kolei zbił argumenty, które dzisiaj w większości sądów przesądzają o przegranej banków. Przypomniał, że żaden przepis nie zakazuje stosowania mechanizmu waloryzacji świadczeń, a kredyt waloryzowany jest oparty na takiej samej konstrukcji prawnej jak kredyty indeksowany czy denominowany. Zwraca uwagę, że kredyt w momencie zaciągania był korzystny dla kredytobiorcy, bo rata była znacząco niższa niż w przypadku kredytu złotowego.
„W chwili zawierania umów ten rodzaj kredytu, na jaki zdecydowali się członkowie grupy, był najtańszym spośród wszystkich ofert kredytowych na rynku” – przypomniał sąd frankowiczom.
Jeśli chodzi o wzrost wartości kredytu to nie miał on związku z tym, że w umowie nie została wskazana kwota, waluta kredytu lub zasady jego spłaty (koronne argumenty frankowiczów na rzecz unieważnienia umowy), ale dlatego, że zmienił się kurs CHF. Ponieważ nie ma dolnej i górnej granicy wahań waluty, negatywne konsekwencje zmiany kursu odczuwają i klienci, i bank. Dlatego - dowodzi sąd - zarzut, że całe ryzyko kursowe spoczywa na kredytobiorcach, jest bezzasadny. To, że z czasem kredyt okazał się mniej korzystny, wynikało z niezależnego od banku wzrostu kursu franka, a nie z naruszenia zasad współżycia społecznego.
Sąd dość szczegółowo odniósł się też do argumentu frankowiczów przedłożonego w postępowaniu apelacyjnym, że umowy kredytowe naruszają zasadę zaufania publicznego do banków. Podkreślił, że nie oznacza ona, że „konsument zawierający umowę z bankiem jest zwolniony z obowiązku zachowania rozsądku, rozwagi oraz ostrożności, jaką powinna zachować każda osoba posiadająca pełną zdolność do czynności prawnych przy zawieraniu umowy”.
Podkreśla, że rola państwa, w tym wymiaru sprawiedliwości, w zakresie ochrony konsumentów winna ograniczać się do ochrony ich „przed działaniami podstępnymi bądź nieuczciwymi”. Konsumenci nie mogą natomiast oczekiwać, że państwo ochroni ich przed wszelkimi negatywnymi konsekwencjami podejmowanych przez nich decyzji gospodarczych.
Nie było dowolnego kursu franka
Teraz najciekawszy fragment uzasadnienia, bo odnoszący się do kwestii abuzywności, którą sąd nie zajmował się za pierwszym razem, co nie spodobało się w apelacji. Tu znowu sposób rozumowania jest inny niż 95 proc. frankowych sędziów. Sąd okręgowy najpierw wyjaśnił, że sama waloryzacja nie może być przedmiotem kontroli sądowej, ponieważ kwestie z nią związane były uzgadniane indywidualnie z klientem. Jako dowód wskazał wypełnione wnioski o kredyt. Klienci mieli do wyboru kredyt we frankach, dolarach, euro i funtach. „O wyborze kredytu waloryzowanego kursem waluty obcej oraz na wybór waluty waloryzacji konsumenci mieli więc rzeczywisty wpływ”. Zatem zapisu o waloryzacji nie można uznać za niedozwolone postanowienie umowne.
Następnie sąd zadał sobie pytanie, czy zastosowanie przy wypłacie nienegocjowanego kursu kupna franka rażąco naruszyło interesy konsumentów - i odpowiedział, że nie. Po pierwsze nie podzielił dość powszechnego poglądu, że bank mógł dowolnie ustalać kurs. „Z treści umów wynika, że ustalona kwota musiała być zgodna z kursem kupna waluty, nie mogła być zatem dowolna, gdyż ograniczona była przynajmniej rynkowymi kursami waluty” – zauważył sąd.
Po drugie faktyczny dzień wypłaty kredytu zależny był od konsumenta - on bowiem składał dyspozycję uruchomienia kredytu i wskazywał datę. „Zatem zastosowany kurs waloryzacji w znacznej mierze zależał również od samego kredytobiorcy”.
Sąd stwierdził natomiast, że niedozwolony charakter miała klauzula przeliczeniowa przy spłacie kredytu. Zwrócił jednak uwagę, że w przypadku pozwu zbiorowego 1,7 tys. frankowiczów unieważnienie niektórych części umów, czego żądają „w ogóle nie wchodzi w grę”. Abuzywność powoduje bezskuteczność, a nie nieważność umowy.
Spłata w CHF załatwia problem
W coraz mocniej ugruntowanej linii orzecznictwa w Polsce w sprawach frankowych stwierdzenie abuzywności klauzuli waloryzacyjnej prowadzi wprost do unieważnienia umowy. Sąd Okręgowy w Łodzi ma inne zdanie. „Należy podkreślić, że decydujące znaczenie dla obowiązywania lub unieważnienia umowy ma sądowa ocena czy umowa może być wykonywana z pominięciem klauzul uznanych za abuzywne” – napisał sąd. Umowy mogą obowiązywać po usunięciu klauzul niedozwolonych. „Wystarczy usunąć z umów zapisy stanowiące, że kredyt spłacany jest w złotych po przeliczeniu wg bankowego kursu sprzedaży CHF obowiązującego na dzień spłaty. Eliminacja (ewentualnie) abuzywnych postanowień umownych oznacza tylko tyle, że kredyt od początku powinien być spłacany w walucie waloryzacji, czyli w CHF”.
Tyle i aż tyle.
Wyrok jest nieprawomocny.
W pisemnym uzasadnieniu sąd wskazał, że nie ma podstaw, żeby uznać umowy o kredyt indeksowany za bezwzględnie nieważne ze względu na ich konstrukcję prawną. Nie zgodził się, że umowy naruszają zasady współżycia społecznego oraz przepisy prawa. Wskazał także, że ustalenie abuzywności postanowienia umownego nie uzasadnia zastosowania sankcji nieważności całej umowy.
Sąd odniósł się również, choć ze względu na treść pozwu nie musiał tego robić, do kwestii abuzywności. W tym zakresie słusznie podkreślił, że mechanizm waloryzacji był z konsumentami indywidualnie uzgadniany. Konsumenci podejmowali świadomą decyzję o zaciągnięciu kredytu waloryzowanego kursem CHF. Natomiast ewentualna abuzywność klauzuli kursowej (czyli postanowienia odsyłającego do kursu bankowego) powinna skutkować tym, że kredyt powinien być spłacany w walucie CHF.
Wyrok jest nieprawomocny, przedstawiciel grupy może wnieść apelację.
Znam tylko ustne uzasadnienie wyroku. Mówiąc obrazowo: cofa on sprawę tych 1700 frankowiczów do epoki kamienia łupanego, podczas gdy inni latają już dzisiaj na Marsa. Sytuacja wygląda obecnie tak, że poważne sądy, w tym TSUE, rozważają skutki nieważności takich umów, jak np. kwestie przedawnienia roszczeń wobec klientów. Już prawie nikt nie ma wątpliwości, że umowy kredytów walutowych mają status nieważnych. Takich wątpliwości nie mają nawet banki, skoro masowo rozsyłają wezwania do zapłaty wynagrodzenia za korzystanie z kapitału udostępnionego w ramach nieważnych umów. Ta kwestia jest już w praktyce poza dyskusją.
Moim zdaniem, mając na uwadze obecną tendencję orzeczniczą, ten wyrok się nie utrzyma. Żyjemy w epoce stwierdzania nieważności umów frankowych. Roztrząsanie tej kwestii przez sąd w Łodzi daleko odstaje od aktualnej linii orzecznictwa. Nie chcę powiedzieć, że to rodzynek, bo to określenie budzi pozytywne skojarzenia. To raczej trudny do zrozumienia wyjątek, który pokazuje, że idea pozwów grupowych nie sprawdziła się w przypadku pozwów frankowych.