Pięć planowanych przez PGE i Energę nowych bloków gazowych pochłonie 4,4 mld USD publicznego wsparcia – uważają eksperci Carbon Tracker i zalecają anulowanie tych inwestycji.
Polscy inwestorzy, którzy przygotowują się do budowy nowych elektrowni na gaz, powinni te plany anulować albo przygotować się na straty finansowe – wynika z raportu „Dylemat energetyczny Polski”, przygotowany przez Carbon Tracker, zajmujący się kwestiami ryzyka klimatycznego na rynkach kapitałowych.
Na warsztat wzięto pięć projektów wielkoskalowych bloków gazowych, do budowy których szykuje się PGE, największa firma energetyczna w kraju, oraz Energa, należąca do PKN Orlen.

Do gazu dopłacimy miliardy
Z analizy Carbon Tracker wynika, że żadna z tych nowych elektrowni gazowych nie będzie opłacalna finansowo bez uwzględnienia mechanizmów państwowego wsparcia. Takie wsparcie nosi nazwę rynku mocy i finansowane jest za pomocą opłat doliczanych do rachunków dla odbiorców prądu.
„Tych pięć bloków może kosztować polskiego podatnika ponad 4,4 mld USD. Te środki mogłyby zostać przekazane na innowacje niskoemisyjne” – przekonuje Carbon Tracker.
Nawet rynek mocy nie gwarantuje jednak opłacalności tych inwestycji w drugim okresie. Eksperci Carbon Tracker uważają, że skoro Polska zmierza do osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r., to bloki będą działać krócej niż inwestorzy by chcieli, by osiągnąć zwrot.
Na rynku gazu bez wątpienia sytuacja jest teraz ekstremalna, ale nie pozostanie taka przez kilkanaście lat, a to na tyle lat planuje się inwestycje. Wedle prognoz ok. 2025 r. ceny gazu zaczną spadać i to wtedy oddawane będą planowane dziś bloki. Mają szansę obronić się biznesowo.
Z punktu widzenia firmy, np. PGE, pod uwagę trzeba brać dwie kwestie: opłacalność produkcji energii z gazu, która przy obecnych cenach surowca nie istnieje, oraz wsparcie w ramach rynku mocy. Do ostatnich aukcji mocowych przystąpiło mało podmiotów, co samo w sobie wskazuje na mniejsze zainteresowanie inwestorów. W efekcie uzyskane wsparcie okazało się wysokie: dało ok. 400 mln zł gwarantowanych przychodów rocznie za każde 1000 MW mocy, przez 15 lat. To dużo.
Rynek mocy finansowany jest za pomocą opłat doliczanych do rachunków dla odbiorców prądu. Dlatego z punktu widzenia państwa ważna jest decyzja, do kogo pieniądze zebrane od odbiorców skierować. Do tego potrzebna jest jasna wizja transformacji.
Luka produkcyjna straszy
Polskie firmy inwestują w źródła gazowe, bo ten surowiec – jako paliwo przejściowe – ma być filarem polskiej transformacji energetycznej. Dziś ponad 70 proc. prądu produkujemy z węgla, wydobywanego w starych i kosztownych kopalniach i spalanego w starych i nieefektywnych elektrowniach węglowych. Pieniądze i tak więc trzeba wydać: albo na modernizację, albo na budowę czegoś nowego.
Zmierzając do neutralności, Polska zdecydowała się odejść powoli od węgla. Strategia zakłada zastąpienie węgla częściowo atomem, ale to plan odległy – pierwszy prąd z atomu popłynie najwcześniej w 2033 r., tymczasem najstarsze węglówki będą wyłączane już w latach 20. Tę lukę rząd postanowił zapełnić wielkoskalowymi blokami gazowymi, które w okolicach 2050 r. zostaną z kolei zastąpione źródłami odnawialnymi, magazynami energii i wodorem.
Daj szansę zielonym
Kontrpropozycja Carbon Trackera opiera się na zachętach do inwestowania w odnawialne źródła energii i magazyny energii już dziś.
„Już teraz inwestycje w nowe moce OZE są tańsze niż planowane w Polsce nowe, wielkoskalowe inwestycje w energetykę gazową. Niektóre z bloków gazowych będą już od samego początku niekonkurencyjne w stosunku do OZE wykorzystujących akumulatorowe systemy magazynowania energii” – przekonuje Carbon Tracker.