W styczniu 2023 r. najwyżej oprocentowana lokata bankowa dawała 10 proc. w skali roku. Co prawda przed podatkiem, tylko dla nowych klientów, tylko do 50 tys. zł i tylko na pół roku – ale jednak była to stawka dwucyfrowa. Zwykłe konta oszczędnościowe płaciły wtedy 7-8 proc. - czyli też całkiem nieźle. Średnia dla całego sektora bankowego sięgała 5,5 proc. - wynika z danych Narodowego Banku Polskiego.
Dla porównania, roczne detaliczne obligacje skarbowe (ROR) oferowały wtedy 6,75 proc. w pierwszym okresie odsetkowym. Czyli dokładnie tyle, ile wynosiła stopa referencyjna Narodowego Banku Polskiego. Po 12 miesiącach styczniowe ROR przyniosły 6,5 proc. odsetek brutto, od czego potrącono 19 proc. podatku. Grudniowa seria tych papierów przyniosła 6,58 proc., czyli nieco powyżej zaraportowanej przez GUS inflacji CPI (6,1 proc.), ale wciąż mniej niż najlepsze oferty banków, gdzie jeszcze we wrześniu można było upolować 10 proc. na najwyżej oprocentowanych kontach oszczędnościowych.
Nadszedł czas niższych procentów
Na początku 2024 roku w niektórych bankach wciąż można było ulokować gotówkę na całkiem niezły procent. W pierwszych dniach stycznia było to 6-7 proc. na najlepszych lokatach kwartalnych oraz nawet 8 proc. na depozycie miesięcznym. Oczywiście były to stawki promocyjne, wymagające spełnienia dodatkowych warunków oraz zwykle limitowane kwotowo. Były to ostatnie wisienki, którymi banki kuszą nowych klientów oferując wysokie procenty, ale tylko od relatywnie niskich kwot.
Owe wisienki nie zmieniają zasadniczego trendu. A ten jest taki, że od końca 2022 r. trwa proces redukcji oprocentowania lokat bankowych. Widać to w statystykach NBP: w listopadzie 2023 roku przeciętne oprocentowanie średnioterminowych depozytów terminowych (powyżej sześciu miesięcy do roku) obniżyło się do 4,7 proc. względem 6,8 proc. rok wcześniej. Cięcie oferty depozytowej wyniosło więc 210 pkt baz., podczas gdy stopy procentowe NBP w tym samym okresie zostały obniżone tylko o 100 pkt baz. Również mniej więcej o jeden punkt procentowy obniżeniu uległa stawka WIBOR 3M.
A zatem banki skorzystały z pretekstu i dokonały ostrego cięcia kosztów odsetkowych, poprawiając własne marże. Nie jest to coś, co szczególnie cieszyłoby oszczędzających, choć akcjonariusze banków powinni być z tego faktu zadowoleni. Zważywszy na oczekiwane przez rynek dalsze obniżki stóp procentowych w NBP (prognozowane zwłaszcza na drugą połowę 2024 r.) można spodziewać się, że w najbliższych miesiącach atrakcyjność bankowych lokat dalej będzie się pogarszać. Stanie się to w warunkach utrzymywania się ponadprzeciętnie wysokiej inflacji CPI oznaczać będzie rosnące ryzyko realnej utraty kapitału.
Jak trwoga, to do obligacji?
Zwolennicy bezpiecznych procentów mają jednak alternatywę w postaci detalicznych obligacji skarbu państwa. Chodzi o specjalną ofertę dla osób fizycznych, nienotowaną na rynku finansowym i dostępną za pośrednictwem dwóch kontrolowanych przez rząd banków: PKO BP i Pekao. Gdy rok temu roczne obligacje oszczędnościowe oferowały 6,75 proc. w pierwszym okresie odsetkowym, nie budziły one już takich emocji, jak w momencie ich wprowadzenia pół roku wcześniej. Wtedy to konkurencja ze strony tych papierów wymusiła na sektorze bankowym podwyżkę oprocentowania lokat, które jakimś dziwnym trafem nie chciało rosnąć w ślad za stopami procentowymi na rynku finansowym.
Teraz sytuacja powoli zaczyna się zmieniać. W styczniowej ofercie Ministerstwo Finansów ma zmiennoprocentowe obligacje roczne w pierwszym miesiącu przynoszące 6,15 proc. (w kolejnych tyle, ile stopa referencyjna NBP, obecnie wynosząca 5,75 proc.). Gdyby ktoś chciał zdeponować pieniądze na dłuższy termin, to może skorzystać z obligacji dwuletnich (DOR) płacących początkowo 6,4 proc., a następnie tyle, ile wynosi stopa referencyjna NBP powiększona o 0,5 pkt proc. marży. Są też papiery trzyletnie (TOS) oferujące stałe oprocentowanie w wysokości 6,5 proc.
Są to więc już stawki przewyższające przeciętne oprocentowanie bankowych lokat, ale wciąż niższe od najlepszych ofert promocyjnych. Mają za to dwie zalety. Po pierwsze, niższe ryzyko kredytowe. W przypadku wkładów bankowych rząd przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny ubezpiecza tylko wkłady do równowartości 100 tys. EUR (437 tys. zł). Dla obligacji skarbowych nie ma limitu gwarancji. Po drugie, najwyżej oprocentowane depozyty czy konta oszczędnościowe zwykle limitowane są do kwot rzędu 20-50 tys. zł. Tego ograniczenia nie ma w przypadku zakupu papierów skarbowych.
Minusem obligacji detalicznych jest za to opłata za przedterminowy wykup. Dla papierów typu ROR wynosi ona 0,50 zł od każdej obligacji, czyli 0,5 proc. jej wartości nominalnej (ale nie więcej niż wartość narosłych odsetek). Przy dwulatce typu DOR oraz trzylatce TOS wcześniejsza odsprzedaż kosztuje 0,7 proc. wartości nominalnej.
Inwestorze, znaj swoje granice
Czy to oznacza, że dla każdego oszczędzającego obligacja skarbowa będzie lepsza od oferty bankowej? Odpowiedź brzmi: to zależy. Jeśli potrzebujemy ulokować pieniądze na krótki termin (tak do pół roku), to zapewne bez trudu znajdziemy lokatę oprocentowaną wyżej niż papiery emitowane przez resort finansów (zwłaszcza doliczając opłatę za przedterminowy wykup obligacji).
Ale już przy rocznym i dłuższym horyzoncie inwestycyjnym to detaliczne obligacje skarbowe najprawdopodobniej zaoferują wyższe stopy zwrotu od zdecydowanej większości lokat bankowych. Tym bardziej, że te ostatnie nierzadko obwarowane są dodatkowymi warunkami, które zwykle kosztują nas czas lub pieniądze. Warto też wziąć poprawę na ograniczenia kwotowe. Preferencyjnie oprocentowane lokaty ograniczone są do kwot rzędu 50-100 tys. zł. Papiery skarbowe nie mają górnych limitów zaangażowania.
Na koniec nie zapomnijmy o tym, że tak naprawdę liczy się nie nominalna, lecz realnie uzyskana stopa zwrotu. Czyli od stopy nominalnej najpierw musimy odjąć 19 proc. podatku, a potem jakąś miarę inflacji zrealizowanej w okresie trwania naszej inwestycji. Sprawę komplikuje fakt, że nie znamy przyszłej inflacji. A w przypadku obligacji lub lokat o zmiennym oprocentowaniu nie znamy także nominalnej stopy zwrotu. To wszystko poznajemy dopiero post factum.
Obecne prognozy ekonomistów zakładają, że za rok stopa regencyjna NBP obniży się do 5,25 proc. (czyli o 50 pkt baz.) przy średniorocznej inflacji CPI na poziomie 5,4 proc. Przy takich założeniach, aby po dwunastu miesiącach realnie wyjść na zero, dziś musielibyśmy włożyć pieniądze w instrument przynoszący nie mniej niż 6,67 proc. w skali roku. Oczywiście to tylko prognozy. Faktyczna inflacja za rok może być zarówno niższa, jak i wyższa od bieżących prognoz. Ta samo dotyczy stóp procentowych.