Z Ameryki
Obóz byków nie zrezygnuje z zamknięcia miesiąca wzrostem. Na Wall Street mówi się, że jaki pierwszy tydzień stycznia, taki cały miesiąc i cały rok. Dlatego też fundusze zrobią wszystko, by pozostawić inwestorom nadzieję.
Zaskoczenia nie było – wydarzenia tygodnia dyktowała geopolityka. Przed poniedziałkowym terminem dostarczenia raportu w sprawie Iraku przez inspektorów ONZ to nie mogło dziwić. Atmosfera zagęszcza się. Francja i Niemcy oświadczyły, że nie będą głosowały za rozpoczęciem wojny. Podobne stanowisko zajmują Chiny i Rosja. Postawa tego ostatniego kraju jest zagadką. Wydaje się, że może w ostatniej chwili zastosować prawo weta w radzie bezpieczeństwa ONZ. Dla Rosji nie jest wszystko jedno, czy cena ropy będzie wynosiła 50 czy 10 USD. To jest różnica między bogactwem, a nędzą. A wiadomo, że jeśli USA uderzą z poparciem ONZ i uda im się przejąć pola naftowe Iraku to cena ropy spadnie w okolice 10-15 USD.
Będziemy z napięciem czekali na reakcje na raport inspektorów ONZ. Ale nie spodziewam się, że już w tym tygodniu wszystko będzie jasne. Rada Bezpieczeństwa ONZ będzie długo dyskutowała, a podstawowym pytaniem będzie, kiedy USA stracą cierpliwość i podejmą decyzję uderzenia na Irak. Uderzenie bez zgody ONZ, z poparciem nielicznych krajów wywoła oburzenie na świecie, zwiększy nienawiść świata arabskiego i może rozpocząć falę ataków terrorystycznych. Takimi atakami zagroził w piątek Ameryce Udaj, syn Saddama Hussajna. Być może blefuje, tak jak blefowali talibowie, ale jeśli nie?
Amerykanie bardzo słabo ocenili wysiłki prezydenta Busha w ratowaniu gospodarki. Według Wall Street Journal/NBC 49 proc. Amerykanów uważa, że prezydent źle radzi sobie z gospodarką, a 61 proc. uważa, że jego plan pobudzenia gospodarki nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Poza tym stale zmniejsza się poparcie dla całej polityki Busha. Popiera go już tylko 54 proc. Amerykanów (przed rokiem 82 proc., a miesiąc temu 62 proc.). To dlatego prezydent jest taki nerwowy i chce koniecznie odnieść jakiś sukces. Jedyny jaki może odnieść to wojna z Irakiem, która może znacznie obniżyć ceny ropy naftowej. Trzeba brać pod uwagę, że jeden cent w cenie benzyny w dystrybutorze to koszt 1 mld USD dla gospodarki.
Słabnące poparcie dla administracji i jej planów w połączeniu ze znacznym spadkiem zaufania konsumentów (według raportu ABC News/Money do poziomu najniższego od 9 lat) tworzy mieszankę, która musi doprowadzić gospodarkę do recesji, jeśli nie pojawi się cudowne lekarstwo. Takim lekarstwem jawi się administracji wojna z Irakiem. Według mnie to jest bardzo ryzykowny sposób rozwiązywania problemów gospodarczych — godny hazardzisty, a nie męża stanu. Jedyne, co prezydent Bush na razie osiągnął, to zamieszanie na rynkach finansowych i towarowych. Euro przełamało długoterminowy trend spadkowy, złoto nieubłaganie dąży do 400 USD za uncję, indeks surowców CRB rośnie jak na drożdżach, indeksy giełdowe spadają, kapitały odpływają z funduszy, a zarządy spółek wstrzymują się z podejmowaniem decyzji.
Stan niepewności zabija gospodarkę światową. Uważam, że wojna z Irakiem na dłuższą metę niczego nie rozwiąże. Obalenie reżimu Saddama Hussajna (ale tylko pod warunkiem, że wojna będzie szybka i nie przyniesie skutków, których się obawiam) wywoła zwyżkę, ale w drugiej połowie roku okaże się, że wyceny spółek są nadal zawyżone, a rynek powróci do spadków. Czy warto ryzykować? Czy nie lepiej byłoby przypomnieć sobie, klasyczny już slogan prezydenta Clintona: „gospodarka, głupcze!”?
Popatrzmy, co dzieje się w tej gospodarce. Wyniki spółek były zgodne, albo lepsze od bardzo zaniżonych prognoz. Zarządy nadal niechętnie mówiły o przyszłości, a jeśli to robiły to w sposób dawno niewidziany. Mówiono albo o słabym pierwszym kwartale i dobrym roku, albo po prostu wyłącznie o całym roku. Często zdarzały się też wypowiedzi, w których twierdzono, że rok będzie trudny. Widać z tego, że zarządy są niepewne, a wtedy trzyma się gotówkę blisko siebie i nadal ogranicza wydatki. A to z kolei wpływa na gospodarkę i koło się zamyka.
W środę Fed podejmie decyzje o poziomie stóp procentowych, ale nikt nie oczekuje obniżki. Ważne jest to, co bank centralny powie o stanie gospodarki i jej perspektywach. Również w tym tygodniu (wtorek w nocy naszego czasu) prezydent Bush wygłosi orędzie o stanie państwa. W przeszłości takie przemówienia wywoływały duży optymizm. Nie oczekiwałbym tego. Prezydent będzie chwalił swój plan gospodarczy i wygłosi dużo gniewnych słów pod adresem Iraku i być może ONZ. Dobrze będzie jak do końca nie wystraszy inwestorów.
Ważnych danych makro będzie w tym tygodniu bardzo dużo. Przede wszystkim istotne będą indeksy zaufania konsumentów i nastroju Uniwersytetu Michigan. Nie mniej ważne będą zamówienia na dobra trwałego użytku, dynamika wydatków Amerykanów i indeks aktywności w rejonie Chicago (PMI). Istotne będzie również, jaki był wstępny odczyt wzrostu PKB w czwartym kwartale – tu może być niemiłe zaskoczenie.
Przed takim wydarzeniem, jak wojna indeksy osuwają się do momentu, kiedy spadną pierwsze bomby. Po jej rozpoczęciu inwestorzy dochodzą do wniosku, że wszystko jest już w cenach i zaczynają kupować akcje. Schemat jest ogólnie znany, a skoro wszyscy tak dobrze o tym wiedzą to będzie istniała naturalna pokusa do wyprzedzenia zdarzenia. Jeśli rynki dojdą do wniosku, ze wojna na sto procent wybuchnie wkrótce, to indeksy powinny zacząć rosnąć wcześniej. Jedyny problem to termin.
Obóz byków nie zrezygnował z zamknięcia miesiąca wzrostem. Pamiętacie Państwo, że jest powiedzenie „jaki pierwszy tydzień stycznia, taki cały miesiąc i cały rok”. Dlatego też fundusze zrobią wszystko, by pozostawić inwestorom nadzieję na resztę roku. Inna sprawa czy im się to uda — zadecydują dane makro, bo co nowego, gorszego może nadejść z geopolityki?. Sygnały analizy technicznej są jednoznacznie negatywne, ale nie podobał mi się styl przełamania wsparć. W połączeniu z wyprzedaniem technicznym, równością fal A i C na S&P 500 i DJIA taka sytuacja sygnalizuje wyraźnie: odbicie zacznie się wkrótce.
Z Polski
Nasz rynek zachowywał się podobnie do innych, a głównym wydarzeniem było osłabienie złotówki. Nastąpiło to nie tylko na skutek zawirowań na Węgrzech, ale i dzięki świadomemu działaniu ministerstwa finansów.
Daleki jestem od potępiania takich działań, o ile nie wywołają lawiny, a o to niestety łatwo. Wyraźne pokonanie 4,19, a z pewnością 4,25 wywołałoby wyprzedaż. Słabnący złoty to duży plus dla eksporterów, a minus dla importerów. W obecnej chwili warto inwestując wybierać spółki z pierwszej grupy, ale trzeba brać pod uwagę, że jeśli inwestorzy zagraniczni przestraszą się osłabienia złotego, to będą sprzedawali akcje. Przy czym ważny jest kierunek ruchu waluty, bo jeśli złoty znacznie osłabnie, po czym zacznie się wzmacniać (a tak powinno być) to, korzystając z chwilowego osłabienia złotówki i spadków na rynkach akcji, zagranica będzie akcje kupowała.
Precyzyjne stosowanie interwencji wprowadziłoby zagranicznych spekulantów w niezbędną niepewność i przeciwdziałałoby wzmacnianiu się naszej waluty. A zbyt mocna waluta szkodzi gospodarce. Trzeba brać pod uwagę, że przed wejściem do UE złoty ma naturalną tendencję do umacniania się. Jeśli wprowadzi się na rynki niepewność, co do możliwych ruchów banku, czy ministerstwa, to złoty może nie tyle znacznie osłabnie ile przestanie się wzmacniać.
Wszystkie banki świata przeprowadzają czasem interwencje na rynku walutowym. Bardzo często są one poprzedzane groźbami, że taka interwencja nastąpi i nigdy nie mówi się nic konkretnego właśnie po to, by spekulanci nie byli pewni dnia ani godziny. U nas bank nie ma zamiaru nic robić, w odróżnieniu od węgierskiego czy słowackiego, który pogroził ostatnio spekulantom, mówiąc że rozważa drastyczną obniżkę stóp, by osłabić walutę. Nic więc dziwnego, że zajęło się tym ministerstwo.
W Eurolandzie, podobnie jak w zeszłym tygodniu, i tym razem z frontu danych makro nadeszły dobre informacje. Niemiecki instytut ZEW podał, że indeks oczekiwań biznesu znacznie wzrósł w styczniu. To zapowiada, ze podobny indeks Ifo, który zostanie podany we wtorek również będzie dobry. Nie przeceniałbym jednak tych danych. Biznes promienieje optymizmem na początku roku, bo wszyscy ekonomiści mówią, że ten rok będzie dla gospodarki światowej lepszy od poprzedniego. Niech tylko nieco pogorszy się sytuacja, a i te indeksy spadną. Poza tym stały wzrost wartości euro, mimo oficjalnych zapewnień, że wszystko jest pod kontrolą, będzie osłabiał eksport, a przez to i wzrost gospodarczy.
Nasze dane makro nie były najlepsze. Produkcja przemysłowa spadła miesiąc do miesiąca, a rok do roku wykazała symboliczny wzrost. Wskaźnik koniunktury bankowej Pengab spadł piąty miesiąc z rzędu (ale banki są bardzo optymistycznie nastawione do tego roku). Niejednoznaczne sygnały dają wskaźniki koniunktury podawane przez GUS. Martwi spadek w budownictwie i handlu, ale cieszy wzrost w przetwórstwie przemysłowym. Bardzo za to cieszy wzrost sprzedaży detalicznej szczególnie w stosunku do zeszłego roku. Tylko jak pogodzić to ze spadkiem wskaźnika koniunktury w handlu? Wydaje się po tych danych, że jest pewne, iż obradująca w tym tygodniu RPP obniży stopy o 25 pkt. Inflacji nie ma, a ożywienie jest problematyczne. Taki ruch jest już w cenach i niczego na rynkach nie zmieni. W piątek dowiemy się, jaki był deficyt obrotów bieżących w grudniu. Prognozy mówią, że wyniesie około 740 mln USD. Prognozowany jest też duży wzrost eksportu i importu (odpowiednio 19 proc. i 17 proc.). Nie oczekuję wpływu na rynek akcji, ale w obecnej atmosferze ten raport może bardzo wpłynąć na rynek walutowy.
Sygnały dochodzące z analizy technicznej są, w dłuższym okresie bardzo „niedźwiedzie”. Jednak styl przełamania linii szyi podwójnego szczytu na WIG20 (mały obrót), nie potwierdzenie tego przez WIG i bardzo mocne wyprzedanie oscylatorów technicznych sygnalizuje, że na początku tygodnia powinniśmy mieć odbicie. Po jego sile zorientujemy się, gdzie jesteśmy. Szybki powrót nad przełamane wsparcia sygnalizowałby, że to przełamanie było pułapką.