W ubiegłym tygodniu stanowisko objął Tareck El-Aissami. Problem w tym, że nie tylko nie ma on większego doświadczenia w branży, ale jest także poszukiwany przez USA w związku z zarzutami w sprawach narkotykowych. Komentatorzy nie są zgodni, czy nominacja urodzonego w Wenezueli polityka o libańskim pochodzeniu to sygnał pogłębiania relacji z Iranem, czy jedynie skutek niekompetencji jego poprzednika Manuela Quevedy. Sporu nie budzi jednak ogromna skala stojących przed nim wyzwań.
Problemy z zaopatrzeniem w paliwa w posiadającej największe na świecie rezerwy ropy Wenezueli zakłócają działanie transportu publicznego i sieci dostaw. Rolnicy nie są w stanie nie tylko dostarczać swoich produktów na rynek, ale coraz częściej nawet ich zbierać. Tylko w kwietniu w 28-milionowym kraju mimo związanych z epidemią COVID-19 obostrzeń odnotowano kilkaset protestów, a wielu towarzyszyły przemoc i plądrowanie sklepów.
Na szybką poprawę się nie zapowiada, bo rafinerie nie są w stanie zwiększyć produkcji. Za niespełna 2,5-rocznego urzędowania Manuela Quevedy na stanowisku ministra do spraw ropy krajowe wydobycie spadło o 65 proc., do nienotowanych od lat 40. ubiegłego wieku 660 tys. baryłek dziennie. Ta zapaść to w dużej mierze skutek nałożonych przez USA sankcji. To one wcześniej zmusiły do wycofania się z Wenezueli rosyjskiego Rosnieftu. W ostatnich dniach restrykcje zostały zaostrzone — działające w Wenezueli amerykańskie firmy naftowe będą musiały ograniczyć się do podstawowej konserwacji infrastruktury. Prezydent Nicolás Maduro, który konsekwentnie odmawia rozmów z opozycją, stawia teraz na zmianę profilu krajowych rafinerii, by mogły zwiększyć produkcję paliw. Częścią tego planu wydaje się współpraca z — również objętym sankcjami USA — Iranem.
Do Wenezueli dotarł już pierwszy transport z tego kraju z oprzyrządowaniem i fachowcami. Mike Pompeo, sekretarz stanu USA, wątpi, czy irańska pomoc rzeczywiście dotyczy jedynie naftowych technologii. Tymczasem choć ceny kontraktów futures na ropę w USA spadły poniżej zera, to zwykli Wenezuelczycy płacą za paliwa więcej niż kiedykolwiek. Uprzywilejowani nabywcy, np. lekarze i policja, ustawiają się już o 3 nad ranem w kolejkach przed oficjalnymi stacjami benzynowymi. Po kilku, a nawet kilkunastogodzinnym oczekiwaniu mają szanse zatankować maksymalnie pół baku subsydiowanego przez rząd paliwa. Większość kierowców jest jednak zdana na zakupy na czarnym rynku, gdzie ceny przekraczają równowartość 10 zł za litr, a w niektórych przypadkach sprzedającymi są ci sami wojskowi, którzy ochraniają sprzedaż na warunkach preferencyjnych. W ciągu zaledwie kilku tygodni czarnorynkowe ceny wzrosły o dwie trzecie.
— Jeśli ma się dużo pieniędzy lub znajomych w wojsku czy władzach, to nie ma się problemów — powiedział agencji Bloomberg Domingo Rosales, właściciel kawiarenki w Caracas.