Od czerwca WIG20 stracił 22 proc. wartości. Tymczasem indeks S&P500 zakończył ten okres na 2–procentowym plusie, a od października dynamicznie pnie się do góry.
Różnica w zachowaniu akcji polskich i amerykańskich byłaby jeszcze większa, gdyby stopy zwrotu obliczać w tej samej walucie, a przecież takie właśnie zwroty interesują inwestorów. Wtedy stratom na polskich papierach towarzyszyłaby aż 27-procentowa zwyżka indeksu S&P500, wyrażonego w złotych. Takich tzw. nożyc nie było już dawno.
Od lipca 2008 r. do lutego 2009 r. akcje amerykańskie w złotych dały zarobić… 22 proc.! Polskie straciły 48 proc.
Rekordowa różnica
Wspomniane nożyce rozwarły się najbardziej od upadku Lehman Brothers w 2008 roku. Wtedy złoty osłabił się tak bardzo, że dla polskiego inwestora zakup amerykańskich akcji nawet tuż przed kryzysem finansowym wcale nie musiał oznaczać strat. Od lipca 2008 r. do lutego 2009 r. (czyli w okresie największych spadków) akcje amerykańskie w złotych dały zarobić… 22 proc.! Polskie straciły 48 proc. Dlaczego nożyce między GPW a Wall Street się rozwierają?
W kryzysie wielcy inwestorzy z globalnych rynków jak ognia unikają ryzyka. Sprzedają więc akcje z giełd emerging markets. Polskie papiery znajdują się pod szczególną presją. Powód to nasze silne powiązania — gospodarcze i finansowe — ze strefą euro, zarzewiem obecnego kryzysu. Z drugiej strony inwestorzy gonią za bezpieczeństwem. A bezpieczeństwo to aktywa dolarowe. Teraz jednak wreszcie pojawia się szansa, by tę lukę przymknąć. Powód jest jeden.
EBC drukuje
Europejski Bank Centralny (choć się do tego zupełnie nie przyznaje) w ostatnich tygodniach faktycznie rozpoczął program nadzwyczajnego łagodzenia polityki. To odpowiednik słynnych programów QE, po które dwukrotnie sięgała amerykańska Rezerwa Federalna. Zapowiedź zapoczątkowania drugiego z nich jesienią 2010 r. dała sygnał do rozpoczęcia nowej fali hossy.
Teraz dodruk pieniądza może znacznie obniżyć ryzyko niekontrolowanego pogłębienia się kryzysu. Więcej płynności na rynkach to jednak nie tylko ratunek dla europejskich banków, ale przede wszystkim więcej środków na zakupy ryzykownych aktywów. Więcej pieniądza na rynku oznacza, że więcej (niż w przypadku gdyby go nie było) będziemy płacić za jajka, chleb, ale też akcje przedsiębiorstw.
Szansa na odreagowanie
Z punktu widzenia inwestorów giełdowych oznacza to jedno: większy apetyt na ryzyko. Jest więc szansa, by bardziej ryzykowne akcje polskie odrobiły część dystansu straconego wobec papierów zza oceanu. Analityk CDM Pekao Wojciech Białek na blogu twierdzi wręcz, że dzięki zamykaniu się nożyc WIG20 w 95 sesji może zyskać jeszcze nawet 24 proc. Czy to możliwe, żeby teraz to warszawska giełda zostawiła nowojorską w tyle? Rzut oka na wykres i wszystko powinno być jasne. Siła relatywna WIG do S&P500(w jednej walucie) natrafiła na ważne wsparcie. To linia trendu sięgająca 2005 r.
Po jej znacznym spadku może to więc być dobry powód do odreagowania. W perspektywie kilku miesięcy można liczyć na to, że polskie indeksy odrobią przynajmniej część dystansu straconego do Ameryki. Gorzej jednak może być w dłuższym horyzoncie. Powód jest prosty — relacja wartości WIG i S&P500 wciąż jest wyższa niż przeciętnie w historii.
Jeszcze pół roku temu akcje polskich spółek były najdroższe w porównaniu z papierami spółek amerykańskich od prawie trzech lat. W czerwcu wartość indeksu WIG sięgała 14–krotności wartości indeksu S&P500 (w tej samej walucie). Z tak dużą przewagą polskiego parkietu rzadko mieliśmy do czynienia. W listopadzie 2007 r. wartość WIG sięgała 16–krotności wartości S&P500, a w szczycie wielkiej hossy lat 1993–94 — była bliska 20–krotności.
Taka siła polskich akcji może jednak należeć do przeszłości. Średnio w ciągu ostatnich 18 lat wartość WIG przeciętnie wynosiła nieco mniej niż 7–krotność indeksu S&P500 (teraz to 8,8-krotność). Gdyby ten parytet miał zostać osiągnięty, oznaczałoby to, że w długim okresie akcje amerykańskie miałyby o 30 proc. większy potencjał zwyżek od papierów znad Wisły.
Więcej na blogu Marka na pb.pl