Wiek — 36 lat. Postura — solidna. W amerykańskim filmie swobodnie mógłby grać futbolistę. Z kim właściwie rozmawiam?
— Wydrukowałem sobie jakiś czas temu nowe wizytówki — z przodu jestem podpisany jako prezes Praise Group, a z tyłu są logotypy firm, które mam w portfelu. To już trochę nieaktualne, bo firm przybyło i logotypy się nie mieszczą — śmieje się Kajetan Maćkowiak.
W ciągu zaledwie kilku lat i bez większego rozgłosu, przynajmniej w Polsce, Kajetan Maćkowiak zbudował we Wrocławiu małe biznesowo-sportowe imperium. Jego najbardziej medialnym elementem jest klub siatkarski Gwardia Wrocław, a ostatnim nabytkiem sieć kawiarni Etno Cafe.
— Po tej transakcji zatrudniam około 400 osób, główne w Etno i klinikach medycyny sportowej Sports Medic. Mam też w portfelu kilka mniejszych spółek z segmentu SaaS [software as a service, oprogramowanie jako usługa — red.], które nazywam „kapaczami”. To biznesy, które mają stabilnie się rozwijać i z których regularnie ma skapywać gotówka. Zdywersyfikowałem się, bo fundamentem biznesu były spółki kryptowalutowe, a krypto jest zbyt nieprzewidywalne, by trzymać w nim cały majątek — tłumaczy inwestor.
No dobrze, ale żeby inwestować w spółki, to trzeba mieć pieniądze. Skąd się one wzięły?
— Dorastałem w rodzinie sportowej, ojciec i wujek byli zawodowym siatkarzami, mama piłkarką ręczną, wujek grał nawet w kadrze Wagnera. Jednocześnie nie wychowałem się „przy pieniądzach", tylko na zwykłym blokowisku na wrocławskim Kozanowie, nie dostałem fury pieniędzy na start, na wszystko zarabiałem własną pracą. Myślałem nawet często z rozgoryczeniem, że urodziłem się za późno, że to już nie lata 90., gdy bez finansowej trampoliny od rodziców można było wskoczyć na wyższy poziom. Teraz każdego dnia próbuję udowodnić, że jednak można — mówi Kajetan Maćkowiak.

Sportowe wychowanie
To od początku. Wrocław. Kozanów. Lata 90. Kim chciał zostać Kajetan Maćkowiak?
— Jako dziesięciolatek przez całe wakacje pomagałem przy koniach w stadninie i marzyłem o tym, żeby pewnego dnia stać się jej właścicielem. Chyba już od tego momentu wiedziałem, że zostanę przedsiębiorcą. Najpierw jednak wkręciłem się w sport — starsi bracia grali w koszykówkę, więc ja też zacząłem grać. Myślę, że najlepsze wychowanie to właśnie wychowanie sportowe. Uczy rywalizacji, kształtuje ambicje, daje siłę do podnoszenia się po porażkach — mówi Kajetan Maćkowiak.
Pozycja na parkiecie? Tweener, czyli hybryda rzucającego obrońcy i niskiego skrzydłowego. Zadania w ofensywie — rzut z dystansu, agresywne wejście pod kosz.
— Dzięki koszykówce w pierwszej klasie liceum mogłem pojechać do USA — zorganizował mi to tamtejszy agent, prawie rok spędziłem pod Seattle. Stamtąd wróciłem do Wrocławia, do drużyny juniorskiej Śląska, który był wtedy na topie w Polsce. Drużyna była tak silna, że juniorom trudno było się przebić. Chwilę pograłem we Francji, potem — już w wieku 20 lat — pojechałem do Australii, gdzie studiowałem i grałem w uczelnianej drużynie. Pieniędzy za koszykówkę nie było, więc pracowałem jako kelner, barman, hotelowy concierge itp. Spałem po 4-5 godzin na dobę, ale nie było wyjścia, bo inaczej bym się tam nie utrzymał — wspomina Kajetan Maćkowiak.
Pierwsze porażki
Po roku w Australii wrócił do Polski i znalazł pierwszą pracę przy organizacji turniejów golfowych.
— Uderzyło mi to trochę do głowy — byłem młodym chłopakiem, który dostał służbowe audi kabrio, w klubie golfowym stykałem się z osobami z listy najbogatszych Polaków i myślałem, że nie ma między nami większej różnicy, a tak naprawdę ziała wielka przepaść. Poczułem się pewnie, założyłem własną spółkę eventową i... szybko zbankrutowałem, gdy frekwencja na imprezie, na której organizację się zapożyczyłem, była znacznie mniejsza od oczekiwań. Skończyła się jazda kabrioletem, zaczęła się jazda tramwajem — mówi Kajetan Maćkowiak.
Co można było zrobić w takiej sytuacji? Przede wszystkim — spłacić długi.
— Pojechałem do Norwegii, przez kilka miesięcy pracowałem jako kelner, odłożyłem pieniądze na spłatę długów i rozkręcenie czegoś nowego — wspomina przedsiębiorca.
Wszystko dobrze się skończyło? Nie tak od razu. Po pierwszej biznesowej porażce przyszła druga. A potem trzecia.
— W pierwszym biznesie zabrakło mi pieniędzy, więc wspólnicy mnie wykupili. W kolejnym, sklepie internetowym z narzędziami, wszystko szło dobrze, aż nagle przestało — wspólnik się wycofał, długi zostały. Nie ukrywam, że wtedy pojawiła się depresja. Przez 2-3 miesiące nie miałem siły, by z łóżka wstać. Wstałem jednak i poszedłem pracować na etacie, by zachować płynność finansową i uregulować zobowiązania — mówi Kajetan Maćkowiak.

Biznesowy przełom
Przy okazji etatowej pracy w miejskiej spółce, zajmującej się organizacją World Games (odbyły się we Wrocławiu w 2017 r.), przedsiębiorca z porażkami na koncie postanowił założyć kolejny biznes — tym razem związany z produkcją materiałów w VR (wirtualnej rzeczywistości) dla klientów biznesowych.
Prawdziwy przełom przyszedł przypadkiem. Wrocławska ekipa pojechała przygotować VR-owy materiał w jednym z hoteli Ireny Eris na Mazurach. W ostatniej chwili wysypała się z niej jednak makijażystka. Co było robić? Kajetan Maćkowiak wrzucił ogłoszenie na Facebooka.
— Zgłosiła się dziewczyna, która mieszkała we Wrocławiu, ale akurat była u rodziców w Olsztynie. Przyjechała z mężem, który następnych kilka dni spędził w większości zamknięty w hotelowym pokoju. Zastanawiałem się, o co chodzi, ale wytłumaczenie było proste — był programistą. Pogadaliśmy i umówiliśmy się na kawę już we Wrocławiu, a właściwie na herbatę, bo Adam nie pił wtedy kawy — opowiada szef Praise Group.

Adam to Adam Bicz, obecnie główny partner biznesowy Kajetana Maćkowiaka. Gdy zobaczył jego CV, przysiadł z wrażenia.
— Programiści zazwyczaj są wyspecjalizowani w konkretnych rzeczach, a Adam znał się właściwie na wszystkim. Zaproponowałem, żebyśmy stworzyli razem software house, ale nie było łatwo go przekonać — sam zarabiał bardzo dobrze i stwierdził, że jak wspólna firma w ciągu pół roku nie będzie mu przynosić porównywalnego dochodu, to nie będzie tego ciągnął — wspomina Kajetan Maćkowiak.
Tak pod koniec 2016 r. powstała spółka MoreFromIT. Adam Bicz programował, Kajetan Maćkowiak pozyskiwał klientów, szybko pojawili się kolejni pracownicy.
— Rozmowy rekrutacyjne prowadziliśmy w kawiarni w Sky Tower, bo nie mieliśmy jeszcze biura. Po pół roku mieliśmy na pokładzie 10 osób, biznes się kręcił, a klientów przybywało — mówi przedsiębiorca.
Kryptowalutowy fundament
Po następnych sześciu miesiącach przyszedł kolejny przełom. Wspólnicy zainteresowali się kryptowalutami.
— Bitcoin rósł, ale nie była to jeszcze taka gorączka jak w szczytowym okresie. Pierwszą rzeczą, którą zauważyliśmy, było to, że samo kupienie coinów jest skomplikowane. Stworzyliśmy więc narzędzie do płacenia za nie kartami kredytowymi — wspomina Kajetan Maćkowiak.
BuyCoinNow, bo tak nazwano narzędzie, startował powoli, bo najpierw trzeba było znaleźć operatorów płatności, którzy zechcą współpracować z nikomu nieznaną spółką. Gdy to się udało, trzeba było znaleźć klientów.
— Od początku nie nastawialiśmy się na Polskę: rynek był relatywnie mały, a regulacje nieprecyzyjne. Postawiliśmy na Azję, wydaliśmy trochę na marketing i teksty na tamtejszych portalach i pewnego dnia, całkiem szybko, coś „zażarło". Już w pierwszym miesiącu obsłużyliśmy płatności o wartości około 1 mln zł. Zarabialiśmy na prowizjach, a użytkownicy na arbitrażu — kupowali bitcoiny za naszym pośrednictwem taniej, niż mogli je sprzedać od razu na azjatyckich giełdach — opowiada Kajetan Maćkowiak.

Sponsorski skok
Szybko pojawił się pomysł, by stworzyć kryptogiełdę. Na polskim rynku z przytupem rozwinęło się kilka takich projektów i z dużym hukiem upadło.
— Znów nie nastawialiśmy się na Polskę, a jednocześnie się nie ukrywaliśmy — firmowaliśmy biznes pod szyldem CoinDeal własnymi twarzami. Przede wszystkim jednak porządnie zainwestowaliśmy w wizerunek i budowanie zaufania — mówi Kajetan Maćkowiak.
Tą poważną inwestycją był kontrakt z Wolverhampton Wanderers, wówczas beniaminkiem angielskiej Premier League. CoinDeal pojawił się jako sponsor na rękawach klubowych koszulek.
— To był pierwszy w branży kontrakt sponsorski z klubem Premier League, więc zrobiło się wokół tego sporo szumu. Negocjacje ułatwiło nam to, że właścicielem Wolverhampton był już wtedy chiński fundusz Fosun, który kojarzył nasz biznes. 2 mln GBP, które wydaliśmy na pierwszy rok kontraktu, to jedne z najlepiej zainwestowanych w życiu pieniędzy — zainteresowanie platformą bardzo szybko skoczyło, dla użytkowników staliśmy się wiarygodni jako sponsor uznanej marki. Teraz myślę sobie, że drugi rok kontraktu już mogliśmy odpuścić, bo efekt wizerunkowy osiągnęliśmy szybciej — śmieje się Kajetan Maćkowiak.
Poznaj program konferencji “Komunikacja menedżerska”, 24 listopada, online >>
Inwestycyjna dywersyfikacja
Nie interesowało go samo inwestowanie w kryptowaluty i trzymanie ich w portfelu w oczekiwaniu na skok.
— Pieniądze muszą być puszczane w ruch, inwestowane w biznes. Zresztą wiedziałem, że nic co dobre nie trwa wiecznie, więc oczekiwałem krachu na rynku kryptowalutowym. Przyszedł teraz, ale ja już dawno zdążyłem się zdywersyfikować — mówi Kajetan Maćkowiak.
Już w 2019 r. zainwestował w chylącą się ku upadkowi męską sekcję siatkarską Gwardii Wrocław.
— Inwestycja w sport to trochę studnia bez dna, to nie jest łatwy temat biznesowy, wymaga bardzo ciężkiej pracy przy pozyskiwaniu finansowania od sponsorów, od miasta itp. Takich emocji jednak nie daje nic innego — mówi prezes Praise Group.
Klub daje emocje, a co ma dawać pieniądze?
— Sporą część pieniędzy z kryptowalut zainwestowałem w nieruchomości, co przynosi stabilny dochód. Zacząłem też budować od zera m.in. biznes związany z medycyną sportową, a wokół niego cały system, np. spółkę zajmującą się suplementami. Za wschodzącą gwiazdę portfela uważam spółkę MediDesk, która przygotowała aplikację do kompleksowej obsługi zgłoszeń pacjentów w placówkach medycznych — mówi Kajetan Maćkowiak.
Pieniądze ma też w którymś momencie zacząć przynosić sieć kawiarni Etno Cafe. Sieć, rozwijająca się przed pandemią m.in. dzięki pieniądzom z kontrowersyjnego swego czasu crowdfundingu, w pandemii popadła w spore kłopoty.
— Pierwszą propozycję inwestycji w Etno dostałem już w ubiegłym roku. Zastanowiłem się i zrezygnowałem, bo nie miałbym kontroli nad spółką. W tym roku warunki inwestycji były lepsze. Znałem biznes Etno, bo jednym z menedżerów spółki był mój starszy brat. To jest biznes z dużym potencjałem. Sprowadziliśmy nowego prezesa z doświadczeniem w AmReście i Starbucksie, mamy plan na kolejne akwizycje. Jeśli nie powróci pandemia, powinno być dobrze — mówi szef Praise Group.
Etap budowania
Na razie Kajetan Maćkowiak biznesy wyłącznie kupuje — żadnego jeszcze nie sprzedał.
— Nigdzie nawet nie wpuściłem inwestora finansowego. Staram się angażować operacyjnie w każdy biznes, póki się nie rozkręci i nie stanie na nogi. Jednocześnie można tak rozwijać 3-4 projekty. Jeśli dostanę jakąś dobrą ofertę od inwestora, to oczywiście wszystko w portfelu może być na sprzedaż, ale na razie jestem na etapie budowania, a nie monetyzowania — mówi Kajetan Maćkowiak.
Po co to wszystko? Przecież pieniądze z kryptowalut i nieruchomości pozwoliłyby już na wygodne życie…
— Może mógłbym sobie kupić jacht, bo lubię żeglowanie, ale po co? Chyba umarłbym z nudów. Pojechałem ostatnio na krótki urlop na Rodos i szybko zaczęło mnie nosić — po czterech dniach miałem tego dość, bo ile można. Chcę pracować, chcę budować biznesy, chcę coś osiągnąć, wpłynąć pozytywnie na społeczność we Wrocławiu. To mnie nakręca. Jestem jeszcze zdecydowanie zbyt młody, żeby odpuszczać. Albo grubo, albo wcale — mówi Kajetan Maćkowiak.

