Recenzje po prapremierze „Hobbita” dowodzą, że widzowie mogą nie nabrać się czwarty raz na ten sam numer. Pomysł Petera Jacksona na pierwszą książkę o Śródziemiu jest bardzo podobny do ekranizacji trylogii „Władcy Pierścieni”, tego samego producenta. Chce z detalami pokazać świat stworzony przez J.R.R. Tolkiena i przyciągnąć do kin jego fanów.
Krytycy twierdzą, że z ekranów wieje nudą. „Hobbit” to stosunkowo krótka powieść, która w kinie ma przerodzić się w dziewięciogodzinny maraton złożony z trzech filmów. Maraton bardzo kosztowny. Budżet dwóch pierwszych wyniesie 500 mln USD. Dzięki temu co najmniej jeden z projektów może awansować do dziesiątki najkosztowniejszych filmów wszech czasów (zobacz tabelkę). Ponadto może być też niezwykle rentowny.
„Władca Pierścieni: Powrót Króla” kosztował 250 mln USD, a przyniósł 1,1 mld USD. 100 tys. osób na prapremierze w Nowej Zelandii daje „Hobbitowi” nadzieję na komercyjny sukces. Jest co pobić — rekordzista „Avatar” zarobił 2,7 mld USD. Polscy miłośnicy Tolkiena na film muszą czekać jeszcze dwa tygodnie.
Nasza niechęć do chodzenia do kina przed Bożym Narodzeniem i w jego trakcie kazała rodzimym dystrybutorom odłożyć premierę do 28 grudnia. Po niej Polacy i tak nie pobiją rekordów „Ogniem i mieczem” (7 mln widzów), „Pana Tadeusza” (6 mln) czy „Quo vadis” (4,3 mln widzów), bo wyjątkowo gustujemy w rodzimych produkcjach. 2,5 mln widzów z pierwszej części „Władcy Pierścieni” jest jednak w zasięgu dzieła Petera Jacksona.