Holenderski Tatko z GPS-em w głowie

Jacek Konikowski
opublikowano: 2007-11-08 00:00

Polacy szukają pracy za granicą. Tymczasem pewien Holender znalazł swoją ziemię obiecaną nad Wisłą. I to już prawie dwadzieścia lat temu.

Gdy 75 lat temu pewien holenderski rolnik — Jan Raben — kupił ciężarowy samochód, żeby mieć czym dowozić hodowane przez siebie zwierzęta na pobliski targ, nie przypuszczał, że już wkrótce to nie inwentarz, lecz właśnie ta ciężarówka uczyni z jego rodziny biznesowego potentata. Pomogli sąsiedzi, którzy często pożyczali od Jana jego ciężarówkę, jedną z nielicznych w okolicy. Zbyt często. Senior rodu Raben postanowił więc kupić drugą. Potem trzecią, czwartą. W końcu przestał być rolnikiem. Firma transportowa okazała się lepszym interesem. Odtąd rodzina Rabenów zajmowała się już tylko jednym — transportem towarów. Początkowo w Holandii, potem dalej. Co ciekawe, od początku lat 60. większość zleceń zagranicznych firmy dotyczyła Polski. Transportowano różne produkty, zarówno paczki z darami, jak i tekstylia. Tak z grubsza zaczęła się polska przygoda Ewalda Rabena, wnuka Jana.

Polska fascynacja

Ewald Raben lubił dalekie trasy, zwłaszcza te do Polski. Inny kraj, inni ludzie, inna rzeczywistość. Inne klimaty.

— Pewnego wigilijnego wieczoru oznajmiłem rodzicom, że postanowiłem szukać wyzwań w Polsce, w końcu najwięcej zagranicznych zleceń wykonywaliśmy właśnie na polskich trasach. Zawsze mnie to zastanawiało i pobudzało moją wyobraźnię. Zacząłem interesować się Polską, która była dla mnie krajem wyjątkowym. Pierwszy raz byłem tu w 1977 r. na wakacjach w Zakopanem i nigdy tego nie zapomnę. W trakcie studiów, żeby zarobić na siebie, zacząłem regularnie jeździć do Polski jako kierowca ciężarówki. Kilka lat później osiadłem w tym kraju na dobre. W 1991 r. założyłem w Polsce firmę transportową. Rozwijając ją, poznałem ludzi, kraj i pokochałem go. Znalazłem tu drugą ojczyznę. Polska ma swój urok, swoje piękno. Zwłaszcza Bieszczady. Kiedy ujrzałem je pierwszy raz, oniemiałem z wrażenia. Nie przypuszczałem nawet, że są w Europie tak piękne krajobrazy i tak dzika przyroda — wspomina Ewald Raben, prezes Grupy Raben.

Zaczynał od wynajętego magazynu pod Poznaniem. Młodzieńczy zapał musiał mu wystarczyć w zetknięciu z polską rzeczywistością.

— Gdy wiele lat temu lokalni urzędnicy usłyszeli, że chcę zbudować magazyn, popatrzyli na mnie z ogromnym zaskoczeniem. Dla nich było to co najmniej dziwne — przyjeżdża Holender, który chce magazynować towary, nie będące jego własnością, a on będzie je dystrybuować, po Polsce i po Europie. Nie rozumieli, o czym mówię. Piętnaście lat temu w Polsce logistyka kojarzyła się tylko z jednym — z wojskiem — wspomina Ewald Raben.

Pierwszy własny magazyn, w Gądkach pod Poznaniem, otworzył w 1994 r. I poszłooo! W 1991 r. Ewald Raben startował z 12 pracownikami, w 1996 — zatrudniał ich już 346. Dzisiaj w Grupie Raben w całej Europie pracuje ponad 4 tys. osób. Nie licząc kierowców. Jeden magazyn zamienił się w blisko 50 terminali, zaś firma w Polsce jest największym „unitem” w Grupie Raben i ponad dziesięciokrotnie przerosła wielkością swoją holenderską matkę. Dzisiaj, w zasadzie organizacja utożsamiana jest bardziej z Polską niż z Holandią. Competence Center firmy jest właśnie w Polsce. Ale grupa to nie tylko marka Raben. To również Fresh Logistics, CJ International, Birkart Systemverkehre oraz Raben & Liesenfeld.

Facet z wizją

Ewald ma niecałe 40 lat. Jak przystało na szefa firmy logistycznej, nie usiedzi w miejscu. Trudno go zastać w biurze. Czasem pracownicy nie widzą go przez kilka tygodni. Wiecznie w drodze. Jak wtedy gdy miał dwadzieścia kilka lat. Ale gdy jest w Gądkach, zawsze znajdzie czas, żeby zagadać z kimś w magazynie albo pobyć choćby chwilę z kierowcami na placu. Sentyment?

— Taki normalny gość. Młodzi kierowcy albo z innych firm transportowych przecierają oczy ze zdumienia, że to jest szef Raben. Ma niesamowitą pamięć. Zna imiona większości z nas, starych kierowców. Świetnie mówi po polsku, z lekkim akcentem. Na CB-radio ma u nas ksywkę „Tatko” albo „Holender” — mówi jeden z kierowców pracujących u Ewalda Rabena.

— Na co dzień jest normalnym facetem, niezmanierowanym. Dzięki swojej normalności ma lepszy kontakt z rzeczywistością, z ludźmi. Zresztą, wciąż nam powtarza swoje motto, że trzeba stać obiema nogami na ziemi — mówi Bogna Błasiak-Niciejewska, szef marketingu Grupy Raben.

Kto zna Ewalda, powie to samo: facet z wizją. Typ lidera perfekcyjnie odnajdujący się w europejskiej rzeczywistości — ma cel i dąży do niego. Przyrównując go do kierowcy, można powiedzieć, że gdy trzeba, przyciśnie gazu na prostej, gdy widzi zakręt — przyhamuje, czasem wrzuci luz. Zawsze ma oczy dookoła głowy.

— Bardzo konkretny. Rozmowa z nim trwa przeważnie kilka minut, bez lania wody. Zawsze oddzwania na telefony, nawet jeżeli jest zajęty. To ułatwia pracę — mówi Bogna Błasiak-Niciejewska.

Dzisiaj „Tatko” zna chyba lepiej Polskę niż Holandię, w której bywa raz na miesiąc. W Polsce nie zabłądzi. Jego współpracownicy żartują, że ma GPS w głowie. W samochodzie go nie ma, a mimo to zawsze bezbłędnie trafia do celu.

— Czasem, gdy zgubię się gdzieś w Polsce i mam problem z odnalezieniem drogi, Ewald bezbłędnie kieruje mnie do celu. Zna każdą drogę i skrót. Tym potrafi zaskoczyć. Ma niesamowitą pamięć — twierdzi Bogna Błasiak-Niciejewska.

Ewald Raben to sportowy model. Jak przystało na Holendra, ma słabość do roweru. A jak nie starcza czasu na pedałowanie, to przynajmniej chodzenie, choćby na stepperze. Słabość? Do sauny. Oj, lubi tam spędzać wolne chwile. Ile zostało jeszcze w nim Holendra?

— Wiele, a zarazem niewiele. Jest bardzo europejski. Często mówi nam tak: przestańcie być tak bardzo polscy, myślcie po europejsku — mówi Bogna Błasiak-Niciejewska. l

Jacek

Konikowski