Indeks S&P 500 dostał szansę rozprawienia się z linią bessy

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-05-05 00:00

Inwestorzy zakładają, że dopiero parę tygodni po wojnie nastąpi poprawa wskaźników makro. Ostatnio opublikowane traktują jako przejściowe i je lekceważą, licząc na poprawę koniunktury w drugim półroczu – to bardzo „byczy” sygnał dla giełd.

Z Ameryki

Giełdy w Stanach Zjednoczonych były nadal niezwykle silne i odnotowały trzeci kolejny tydzień wzrostów. Na wykresie indeksu S&P 500 przełamana została linia trendu spadkowego 3-letniej bessy, ale tylko w skali liniowej. W bardziej odpowiedniej dla analizowania wykresu w długim okresie skali logarytmicznej przełamania jeszcze nie ma. Gdyby do niego doszło, to można by było powiedzieć, że mamy do czynienia z korektą bessy — w żadnym wypadku nie z nowym rynkiem hossy. Nie przypadkiem linia bessy pokrywa się linią szyi 5-letniej formacji RGR. Teoretycznie powrót nad nią załamałby formację i prognoza mówiąca o spadku indeksu w okolice 600 pkt stałaby się nieaktualna. Teoretycznie, bo wystarczy spojrzeć na wykres japońskiego indeksu Nikkei by dojść do wniosku, że — biorąc pod uwagę uwarunkowania makroekonomiczne — taki powrót byłby tylko pułapką, tak jak stało się to w Japonii w 1996 r.

Rynkowi pomagało kilka czynników. Po pierwsze, w minionym tygodniu parę krajów azjatyckich poinformowało, że SARS przestaje się rozprzestrzeniać. Nadal jednak sytuacja wygląda bardzo źle w Chinach. Drugim elementem był przełom miesiąca. W końcówce kwietnia mieliśmy do czynienia z „windows dressing”, a na początku maja fundusze kupowały akcje korzystając z nowych środków, które zazwyczaj do nich wpływają na początku miesiąca. Ale najważniejszy jest chyba trzeci element — sytuacja techniczna wykresów. Rynki amerykańskie są bardzo techniczne i wypracowują zazwyczaj prognozowane zakresy zmian.

Dane makro były złe. Rosło bezrobocie, indeksy aktywności gospodarczej znowu w kwietniu spadły, a wskaźniki zanurzyły się głębiej pod poziom 50 pkt pokazując, że gospodarka się zwija. Wydatki na produkcję budowlaną znacznie stopniały. Jedynym pozytywem był rosnący indeks zaufanie konsumentów (największy jednomiesięczny wzrost od zakończenia pierwszej Wojny w Zatoce w 1991 r.), ale to było oczywiste po wojnie i można zakładać, że to jednorazowy wyskok. Optymistyczny mógł być też wzrost zamówień fabrycznych, ale to są bardzo zmienne raporty.

Dolar wyszedł górą z formacji diamentu i będzie obecnie dążył do poziomu 1,20 za euro. Eksporterzy amerykańscy cieszą się, a importerzy niezbyt przejmują, bo bardzo wiele importowanych towarów jest kwotowane w dolarach, więc co za różnica czy dolar jest słabszy czy silniejszy? Niby tak, ale w końcu musi to zacząć zwiększać inflację, deficyt obrotów bieżących będzie rósł, a wpływ importu na wzrost PKB będzie negatywny. Inwestorzy uważają, że już nieraz dolar był słaby i to wcale nie przeszkadzało gospodarce USA, bo zawsze wychodziła obronną ręką z opresji. Fakt, ale jeszcze nigdy nie było tak wielkiego zadłużenia i deficytów w USA, a poza tym, kiedyś nie było euro... Już w tej chwili wiele krajów zwiększa udział euro w swoich rezerwach walutowych. Wystarczy pomyśleć, co by się stało, gdyby eksporterzy ropy zaczęli kwotować cenę w euro, a nie w dolarach. Uważam, że w długim okresie USA muszą przegrać. Księżycowa gospodarka i liczenie na ciągłe inwestowanie kapitału przez zagranicę musi się źle skończyć. I nic nie zmienią chwilowe (w tej skali nawet rok to „chwilowe”) wzrosty indeksów.

Dlaczego więc rynek rośnie i to na całkiem przyzwoitym wolumenie? Wspominałem jakiś czas temu, że dane makro powinny przez pewien czas pomagać rynkowi, bo po wojnie muszą być lepsze. Okazuje się, że są gorsze, czyli indeksy powinny spadać. Jednak to nie takie proste. Inwestorzy zakładają, że dopiero parę tygodni po wojnie może nastąpić poprawa wskaźników. Te opublikowane ostatnio traktują jako przejściowe i je lekceważą ciągle licząc na poprawę koniunktury w drugim półroczu.

Klasyczny amerykański optymizm nie znajdujący uzasadnienia w faktach. Jak widać, dla rynku ważne będą dane makro z maja, które — siłą kontrastu — mogą być lepsze od kwietniowych, a to dałoby znowu szansę bykom. Jednak, gdyby okazało się, że sytuacja nie zmienia się (albo bardzo wolno ulega poprawie) to sprawdziłoby się powiedzenie „w maju sprzedaj i uciekaj”.

W tym tygodniu na rynek trafi bardzo mało danych makroekonomicznych, a poza tym, złe i tak są lekceważone. Najbardziej istotne to indeks aktywności w sektorze usług (ISM) i ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu. We wtorek FOMC podejmie decyzję o poziomie stóp procentowych. Wydaje się bardzo mało prawdopodobne, żeby nastąpiła jakaś zmiana. Fed musi poczekać na wyklarowanie się sytuacji po wojnie z Irakiem. Nie zmienia to postaci rzeczy, że inwestorzy z napięciem będą czekali na to posiedzenie.

Nawet przy założeniu, że poziom stóp procentowych pozostanie bez zmian, ważny będzie komunikat po posiedzeniu. Rynek bardzo chciałby dostać sygnał, że Fed może obniżyć stopy procentowe, gdyby sytuacja w gospodarce nadal się pogarszała. I zapewne taki sygnał FOMC wyemituje, co może pomagać giełdom. Wniosek jest prosty – do testu linii szyi formacji RGR i linii bessy powinno dojść, a zachowanie rynku przy tych poziomach powinno pokazać kierunek indeksom. Nie przypuszczam jednak, żeby udało się pokonać opory z marszu. Niedźwiedzie, zmuszone technicznym obrazem rynku, muszą tam zaatakować.

Z Polski

Doczekaliśmy się wreszcie tygodnia zakończonego wzrostem na GPW. Był on nietypowy, bo krótki, ale jednak może okazać się przełomowy. Pisałem ostatnio, że OFE mają bardzo mało akcji w portfelach i w przypadku ataku zagranicznego kapitału spekulacyjnego będą zmuszone mocno kupować. Powoli rysuje się taka możliwość. Nasz rynek pozostaje daleko z tyłu za innymi światowymi, a doświadczenie uczy, że szybkie kapitały zagraniczne wykorzystują takie sytuacje i często uderzają w nasz rynek w ostatniej kolejności. Martwiło to, że sektor bankowy wyglądał bardzo źle. Być może jednak środowa sesja, z całkowicie irracjonalną przeceną w pierwszej godzinie handlu, zakończyła przecenę. Poza tym, jeśli pojawi się spekulacyjny kapitał zagraniczny, to dla niego nie są ważne fundamenty — jedynym kryterium jest płynność papieru.

Mój optymizm, co do rozwoju sytuacji na giełdzie nie wynika ze zmiany sytuacji w gospodarce czy w polityce. Poniedziałkowe przesłuchanie premiera, bez względu na to, jak ocenia się strony konfliktu, wzbudziło niesmak i do końca pogrążyło polityków. Przełożenie dalszego ciągu zeznań Leszka Millera na okres po referendum gwarantuje, że nie będzie zmiany rządu przed głosowaniem. Wokół siebie widzę takie zniechęcenie do całej klasy politycznej, że dziwiłbym się, gdyby frekwencja podczas referendum przekroczyła wymagane 50 proc. Mimo wszystko oczekuję jednak wzrostu indeksów przed referendum, ale prawdziwa rozgrywka miałby miejsce po zmianie rządu. Obawiam się, że nie unikniemy głosowania w Zgromadzeniu Narodowym, ale do Unii wejdziemy i to wiedzą wszyscy. Również spekulanci zagraniczni, którzy nie mogą przepuścić okazji do zarobienia przy okazji podejmowania przez Polaków decyzji.

Na polu makroekonomicznym niewiele można było znaleźć dobrych informacji. Dane makro w Eurolandzie nie pokazują ożywienia gospodarczego. Przykładowo indeksy klimatu gospodarczego w Niemczech i we Francji zawierają w sobie oczekiwania biznesu, co do przyszłości. W obu krajach w kwietniu te indeksy mocno i niespodziewanie spadły. Oznacza to, że już po wojnie z Irakiem biznes nie oczekuje żadnej poprawy sytuacji w przyszłości. Wiadomo, co wtedy robią zarządy spółek: tną koszty, redukują zatrudnienie zwiększając bezrobocie oraz ograniczają wydatki inwestycyjne, co opóźnia, jeśli nie uniemożliwia nadejście ożywienia gospodarczego. Bardzo źle wygląda sytuacja oglądana przez pryzmat indeksów oceniających aktywność gospodarczą. Gospodarka niemiecka w kwietniu zanurzyła się głębiej w recesję — PMI spadł o największą wartość od stycznia 2002 r. (dużo poniżej krytycznego poziomu 50 pkt.). Podobnie wyglądał ten indeks dla całej gospodarki strefy euro — spadł do poziomu najniższego od stycznia 2002 r. Jedyny plus do malejąca inflacja (2,2 proc.). Trzeba pamiętać o tym, że wzmacnianie się euro będzie działało odwrotnie niż w USA. Wpłynie na ograniczenie inflacji, ale zmniejszy eksport. Ożywienie będzie zależało od popytu wewnętrznego, a w czasach, kiedy rośnie bezrobocie będzie o to bardzo trudno.

W czwartek w Eurolandzie zapadną decyzje odnośnie poziomu stóp procentowych. Ostatnie dane makro były bardzo złe, a inflacja spada, więc rynek oczekuje obniżki. Ze strony ECB docierały jednak sygnały, że cięcia stóp raczej nie będzie. Takie sygnały nic nie znaczą, bo już mieliśmy w przeszłości taką sytuację, kiedy prezes ECB zapowiadał, że obniżki nie będzie, a jednak bank stopy obniżył. Ortodoksja banków centralnych w Europie jest czasem wręcz porażająca, ale mimo to uważam, że stopy zostaną obniżone, a to powinno pomagać rynkom europejskim. Gdyby doszło do przełamania oporów technicznych to indeksy mogłyby w krótkim czasie wzrosnąć nawet o 10 proc.

Jeśli chodzi o naszą sytuację gospodarczą to sygnały były mieszane. Ciekawa informacja nadeszła z NBP, który twierdzi, że jego wskaźnik koniunktury wzrósł do jednego z najwyższych poziomów od czerwca 1999 r. Z drugiej strony, dane o deficycie handlu zagranicznego nie były optymistyczne. Eksport rośnie w odniesieniu do ubiegłego roku, ale import spadł i to jest niepokojące, bo sygnalizuje, że zmniejsza się popyt wewnętrzny i być może inwestycyjny. Obraz gospodarki nie uległ właściwie zmianie. Niby jest jakieś ożywienie, ale jego skala jest niepewna i nawet minister Grzegorz Kołodko spuszcza z tonu twierdząc, że prawdopodobnie nie uda się osiągnąć zakładanego w budżecie wzrostu PKB o 3,5 proc. w tym roku.

Czekamy teraz na raporty kwartalne spółek. Zazwyczaj jest tak, że fundusze czekają na zakończenie sezonu wyników i dopiero wtedy podejmują decyzje. Podejrzewam, że większość uczestników rynku zakłada właśnie taki scenariusz. Skoro tak, to aż się prosi o niespodziankę i zaatakowanie rynku przed wynikami. Uważam więc, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten tydzień zakończy się wzrostem indeksów. Nawet, jeśli zakłada się, że cykliczność rynku nakazuje sprzedać akcje w maju to na wykresach widać, że zazwyczaj jest to końcówka maja. Jest więc trochę czasu.