Nic dziwnego, że (tak poinformował Wall Street Journal), Alan Greenspan, były szef Fed, twierdzi, iż sytuacja na rynkach finansowych jest w wielu aspektach identyczna do tej w 1987 roku (krach październikowy), czy w 1998 roku (kryzys wynikający z bankructwa funduszu LTCM). Potwierdza w ten sposób to, co kilka tygodni temu mówił Sam Molinaro, dyrektor ekonomiczny Bear Stearns. Tyle, że on porównywał sytuację z latami 1987 i 2001. Oczywiście pojawili się urzędnicy administracji waszyngtońskiej, którzy na wszelkie sposoby usiłowali wyjaśnić, że gospodarce nic nie grozi, ale wszyscy gracze doskonale znali pojęcie „urzędowego optymizmu", więc trudno było oczekiwać reakcji. Wysiłki te podważyli zresztą członkowie Fed. Przecież jedyną nadzieją byków było to, że Fed pomoże i obetnie stopy. Tymczasem czterech wypowiadających się w piątek członków Fed dało wyraźny sygnał: ryzyko osłabienia gospodarczego wzrosło, ale Fed nie będzie ratował nieostrożnych inwestorów z opałów.
Taki jest stan faktyczny, ale pozostaje pytanie: co dalej? Sytuacja jest teraz bardzo poważna, a inwestorzy zostali wzięci w kleszcze. Z jednej strony kryzys rynku nieruchomości i sektora finansów, które groziły już wcześniej ograniczeniem wydatków konsumentów oraz globalną utratą zaufania do funduszy i banków. „Tylko" te dwa kryzysy mogły doprowadzić do recesji, a teraz pojawiło się zagrożenie ze strony rynku pracy. Analizując dane makro trzeba zwrócić uwagę na to, że problemy pojawiły się już w czerwcu, a przecież wtedy jeszcze nie słyszało się o problemie sektora finansów. Z tego może wynikać, że gospodarka USA powoli się staczała. W niczym nie zmieniają tej diagnozy dane o wzroście PKB w drugim kwartale. Przypominam, że w dużym stopniu (zresztą podobnie jak w Polsce) wynikał on ze wzrostu zapasów. Jeśli zubożeni przez spadki cena akcji i domów i mający problemy ze znalezieniem pracy Amerykanie zaczną ograniczać wydatki to sytuacja pogorszy się szybko i dramatycznie, a magazyny nie będą opróżniane. Trudno też spodziewać się, że masowo będą zwiększali zadłużenie. Instytucje kredytowe stały się bardzo ostrożne i wprowadziły ograniczenia w przyznawaniu kredytów. Ograniczenie wydatków konsumentów mocno uderzyłoby w gospodarkę USA, bo przecież to właśnie konsument odpowiada za 2/3 PKB w Stanach.
Mimo tego, że przedstawiciele Fed zarzekają się, iż nie będą ratowali ryzykantów to, według mnie, nie będą mieli wyjścia, bo FOMC odpowiada nie tylko za inflację, ale również za rynek pracy. Można założyć, że prawdopodobieństwo obniżki stóp na posiedzeniu 18 wrześnie znacznie wzrosło (nawet do 75 procent). Tyle tylko, że obniżka stóp nie musi szybko doprowadzić do poprawy sytuacji. Wiadomo przecież, że jej skutki zobaczymy za 3 - 6 miesięcy, a w międzyczasie dużo złego może się jeszcze wydarzyć. Co prawda do 18 września gracze będą mieli nadzieję na pomoc Fed, ale będą też bardzo bacznie obserwowali dane makro. Jeśli pojawią się sygnały potwierdzające nadejście recesji to nic nie uchroni indeksów przed dużymi spadkami. Wydaje się, że jedyne do czego mogą dążyć byki to, przy odrobinie szczęście, do wprowadzenia przed posiedzeniem FOMC rynku w trend boczny. Jak patrzy się na wykres S&P 500 to trudno być jednak nadmiernym optymistą. Teraz można powiedzieć tylko tyle, że skończyła się fala B (wzrostowa) korekty i rozpoczyna się fala C (spadkowa), która może doprowadzić indeks do 1.345 pkt. (7,5 proc. od poziomu piątkowego zamknięcia). Tylko szybki powrót nad 1.490 pkt. zmieniałby pesymistyczną wymowę tego wykresu. W bardzo podobnej sytuacji jest nasz WIG20. W obu przypadkach najważniejszymi wsparciami, których byki będą zapewne bronić jak niepodległości są minima z połowy sierpnia.
Jak patrzę na to, co dzieje się na rynku pracy, w sektorze nieruchomości i w sektorze finansów to przypomina mi się wykres, który bardzo często pokazywałem podczas rozmów z doradcami Xelion i na różnych konferencjach. Chyba już rok temu wykonał go Martin Pring, uznawany za guru analizy techniczne. Co prawda uważam, że „guru", czy „autorytet" na rynkach finansowych to zazwyczaj określenia zdecydowanie na wyrost, ale jeśli ktoś od 38 lat utrzymuje się na fali i analizuje rynki to warto spojrzeć na to, co pisze. Martin Pring utworzył wykres obejmujący ostatnie 200 lat, na którym jedną krzywą pokazał jak zmieniały się cena amerykańskich akcji po skorygowaniu ich cen o ceny surowców (proszę mnie nie pytać, jak tworzony był ten wykres, bo nie wiem). Dorysował też oscylator 120 miesięczny ROC (rate of change). Pring twierdzi, że jeśli krzywa przełamuje linię wieloletniego trendu wzrostowego (w naszym przypadku 25 letniego), a ROC jest wykupiony to dochodzi do „wydarzenia na miarę pokolenia". Taka sytuacja pojawiła się na przełomie lat 20. i 30. tych zeszłego wieku i taką widzimy też teraz. W końcu lat 20. tych rozpoczęła się Wielka Depresja... Miejmy nadzieję, że przez te 70 lat świat czegoś się nauczyły i nie doprowadzi od powtórki (wcale nie z rozrywki).