IV Rzeczpospolitą ciągnie kwadryga wicepremierów

Jacek Zalewski
opublikowano: 2006-05-08 00:00

Mimo wszelkich przeciwności, tzw. pakt stabilizacyjny PiS, Samoobrony i LPR z 2 lutego — który szybko się rozleciał — wrócił 5 maja w formule większościowej koalicji rządowej. Realizacja programu „Tanie i sprawne państwo” rozpoczęła się od wykonania zapisu z umowy koalicyjnej o „konsolidacji szeregu urzędów, agencji i innych instytucji państwowych” — czyli utworzenia aż trzech nowych ministerstw. Jako tako zaspokoiło to pazerność koalicjantów na stołki.

Skoro premier Kazimierz Marcinkiewicz łączenie urzędów uzasadnia oszczędzaniem — to oznajmiając, że operacja odwrotna jest bezkosztowa (!), publicznie zaprzecza sam sobie. W takich chwilach tęskni się za przepisami, zgodnie z którymi ministerstwa tworzone były i znoszone ustawami, tak jak do dzisiaj dzieje się to z urzędami niższymi rangą. Rozsypywanie i składanie resortów dosłownie w minutę, rozporządzeniem Rady Ministrów, nie jest oczywiście wymysłem PiS — to solidarny dorobek całej klasy politycznej, która odrzuciła zasady organizacji i zarządzania, aby móc bez ograniczeń prowadzić rządowe gierki.

Prawdziwym dramatem jest okoliczność, że żonglerka strukturami zarządzania najmocniej dotyka zawsze gospodarkę — znowu nie jest to przytyk pod adresem tylko obecnej ekipy. Kiedy przejrzy się nazwy ministerstw z III RP, a do tego sięgnie do końcówki PRL, to… dosłownie wszystko już było. Transport pod jednym dachem z gospodarką morską, budownictwo z gospodarka przestrzenną, etc. etc. etc. Notabene — rozdział transportu i budownictwa jak najgorzej wieści programowi autostradowemu.

Skoro wątpliwy jest sens istnienia samych ministerstw, to nieco bardziej wytłumaczalna staje się przypadkowość w partyjnym doborze ich szefów. Gdyby w piątek Antoni Jaszczak odebrał nominację na fachowca od gospodarki morskiej, zaś Rafał Wiechecki zostałby „postawiony na odcinku” budownictwa — różnicy nikt by nie zauważył, bo to i tak wszystko jedno. Dla Samoobrony i LPR liczy się wyłącznie zajęcie fotela, natomiast z punktu widzenia PiS są to dziedziny poboczne. Twarde jądro rządu, tworzone przez resorty bezpieczniackie, pozostaje poza zasięgiem koalicjantów.

Konsekwencją rozrostu rządu jest liczba wicepremierów. Czterech po raz ostatni funkcjonowało w kontraktowym rządzie Tadeusza Mazowieckiego, bo właśnie taka była jego geneza. Umocowanie Andrzeja Leppera i Romana Giertycha nie ma sensu merytorycznego (są wszak ministrami), służy jedynie zaspokojeniu ich wodzowskich ambicji i politycznego narcyzmu. Zyskało też wymowę symboliczną — do ciągnięcia IV Rzeczypospolitej żaden pojazd nie pasuje tak jak dumna kwadryga! Rzymskie doświadczenia mówią jednak, że cztery konie muszą iść w linii i nie szarpać. No i problem w powożeniu — lejce niby trzyma Kazimierz Marcinkiewicz, ale tuż za nim na platformie stoi Jarosław Kaczyński. Wszystko to razem czyni wehikuł IV RP podatnym na wywrotki.