Jak ocalić miliony

Urszula Zalewska
opublikowano: 2006-01-05 00:00

Nad Robertem Kwiatkowskim zbierają się czarne chmury. Po renegocjacji niekorzystnej umowy obecny zarząd rozważa zawiadomienie prokuratury.

W 2001 r. zarząd telewizji publicznej z prezesem Robertem Kwiatkowskim na czele zawarł umowę z amerykańskim potentatem CBS Paramount na zakup pakietu programów. Zdaniem Piotra Gawła, wiceprezesa TVP ds. marketingu i reklamy, znalazły się w niej wyjątkowo niekorzystne dla TVP zapisy: w grę wchodzi co najmniej zadziwiająca niekompetencja i niegospodarność.

— Chodzi przede wszystkim o klauzulę life of series commitment, która oznacza zobowiązanie do kupna programu przez cały okres jego produkcji. Zastanawia też, że formaty audycji zakupiono bez konsultacji z szefami anten. Wiele z nich nie zostanie wyemitowanych w kanale publicznym —głównie ze względu na zawarte w nich treści i sceny. Gdybyśmy nie zajęli się tą umową, straty mogłyby wynieść dziesiątki milionów złotych — wyjaśnia Piotr Gaweł.

Starsze, ale sprawdzone

Obecny zarząd przez niemal rok nakłaniał CBS Paramount do zmiany warunków kontraktu. Pozycja przetargowa strony polskiej nie była za mocna, gdyż podpisano dokument bez uchybień prawnych. Po żmudnych negocjacjach udało się jednak zamienić część zakupionych pozycji na takie, które — zdaniem zarządu — bardziej odpowiadają misji telewizji publicznej. W miejsce oryginalnych wersji reality show „Survivor“ i „America’s Next Top Model” (konkurs, w którym nagrodą jest kontrakt z agencją modelek) czy serialu „Half and Half” (o dwóch przyrodnich siostrach, które — wychowane osobno — przez przypadek stają się sąsiadkami) na nowej liście znalazły się m.in. znane już w Polsce seriale („Detektyw w sutannie” czy „Miasteczko Twin Peaks”) i klasyka światowego kina z zasobów wytwórni Paramount (np, „Dziecko Rosemary” czy „Śniadanie u Tiffany’ego”).

— Oczywiste: zakup starszych, ale trafiających w gusta polskiego widza programów jest korzystniejszy niż wydanie pieniędzy na coś, co nigdy nie zostanie wyemitowane. Pole manewru nie było zresztą zbyt wielkie — uważa Piotr Gaweł.

— Bzdury! Wyboru programów dokonano zgodnie z procedurami — na wniosek redakcji i kierownictwa anten. Zgodę na podpisanie każdej z umów wyrażał zarząd po zasięgnięciu opinii i rekomendacji. Programy wybierano według kryteriów merytorycznych, które — zdaniem ówczesnych władz — zostały spełnione. Umowa zawiera klauzule typowe dla kontraktów z największymi światowym wytwórniami — z zarzutami nie zgadza się były prezes TVP Robert Kwiatkowski.

I podkreśla, że mimo procedur dobór programów jest w pewnym stopniu sprawą uznaniową:

— Proszę porównać obecną ramówkę telewizji publicznej z obowiązującą za mojej kadencji. Co na antenie robi reality show „Zdobywcy”? — pyta.

„Nieszczęśliwe“ umowy

Jak mówi Piotr Gaweł, straty udało się ograniczyć, ale nie całkowicie ich uniknąć. Poprzedni zarząd zakupił bowiem licencję na produkcję teleturnieju „Skarbiec” („The Vault”), w którym udział biorą telewidzowie, dzwoniąc do studia na żywo.

— Licencja na ten program wygasła w 2003 roku. Nigdy nie została wykorzystana... Część zobowiązania udało nam się zamienić na inne pozycje. Ale i tak telewizja publiczna musiała zapłacić część kwoty — kilkaset tysięcy złotych. Biuro prawne TVP analizuje możliwość wyciągnięcia konsekwencji prawnych, łącznie z doniesieniem do prokuratury — mówi Piotr Gaweł.

Niebawem zarząd TVP podejmie w tej sprawie decyzję. Co na to Robert Kwiatkowski?

— Nie pamiętam szczegółowych zapisów. Telewizja publiczna to 100 tys. godzin programowych rocznie. Przy takiej emisji skala zakupów jest ogromna, po szczegóły odsyłam do Macieja Domańskiego — zastrzega Robert Kwiatkowski.

Maciej Domański, obecnie dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, był za prezesury Roberta Kwiatkowskiego szefem biura zakupów programowych w TVP. Wczoraj — wiedząc, że chcemy się z nim skontaktować — nie znalazł ani chwili, by porozmawiać z „PB”.

Przypomnijmy, że to druga z niekorzystnych dla TVP umów, którą udało się zmienić. Porozumienie ze Sport Five też bowiem „nieszczęśliwie” skonstruowano tak, że telewizja publiczna za mecze reprezentacji Polski płaciła dużo więcej niż wynikałoby to z cen rynkowych. I tyle samo pieniędzy musiała wykładać za mecze towarzyskie — np. z Wyspami Owczymi, jak i bardzo atrakcyjnym przeciwnikiem.