Niewielu przedsiębiorców zniszczonych przez organy państwa ma determinację, siłę, ale także pieniądze, by walczyć w sądach o rekompensatę za doznane krzywdy. Niechęć do wieloletniego wysiłku łatwo zrozumieć po przyjrzeniu się chociażby temu, co obecnie dzieje się w procesach o duże odszkodowania, które wytoczyli państwu byli przedsiębiorcy — Marek Kubala i Marek Isański. A dzieją się rzeczy zniechęcające do szukania sprawiedliwości w sądach.
Rekord Polski w szybkości biegłych
Marek Kubala, były diler Seata w Wałbrzychu, którego firma padła po nalocie służb państwowych i jego aresztowaniu (opis w ramce), od wielu lat walczy o duże odszkodowanie. W kwietniu 2024 r. Sąd Okręgowy w Sieradzu uznał, że upadek jego firmy był skutkiem bezpodstawnych i bezprawnych działań organów państwa i przyznał mu razem z odsetkami 22 mln zł odszkodowania. To rekordowe dotychczas odszkodowanie zasądzone przedsiębiorcy za stratę firmy. Od tego wyroku odwołała się reprezentująca w sądach interesy skarbu państwa Prokuratoria Generalna (PG), która twierdzi, że Kubali nic od państwa się nie należy. Od wniesienia apelacji na wiele miesięcy zapadła cisza. Sąd apelacyjny pomału zapoznawał się z dokumentami, szykując się do rozprawy. Aż tu nagle w styczniu 2025 r., dzień przed rozprawą apelacyjną, po wielu miesiącach bezczynności PG złożyła w sądzie wniosek o dopuszczenie jako dowodu prywatnej opinii biegłych, zleconej nie przez sąd, przed którym toczy się postępowanie, lecz przez stronę (Sąd Okręgowy w Świdnicy, który jest jednym z pozwanych, i reprezentującą go PG).
— Postępowanie Prokuratorii jako profesjonalnego podmiotu państwowego jest dla mnie szokujące. Chce dołączenia do sprawy tzw. prywatnej opinii biegłych, którzy podważają korzystny dla mnie wyrok sądu okręgowego i jego uzasadnienie. Dlaczego robi to dopiero w drugiej instancji i to na sam koniec procesu? Uważam, że to niegodne instytucji państwowej, która gra na zwłokę i przedłużenie postępowania. Mam nadzieję, że sąd ten wniosek odrzuci — mówi Marek Kubala.
Jak się okazało, o sporządzenie tej opinii PG wystąpiła dopiero w połowie listopada 2024 r., znając styczniowy termin rozprawy. Jej autorzy, biegli z SGGW, mogli pobić rekord Polski pod względem szybkości zapoznania się z tak obszerną i skomplikowaną sprawą, w której zebrano ogrom dowodów, dokumentów, analiz, opinii, zeznań świadków itp. Negatywną opinię dla byłego przedsiębiorcy wydali w niespełna dwa miesiące, wliczając w to okres świąteczno-noworoczny.
— Uważam, że postępując w ten sposób, Prokuratoria dopuszcza się nadużycia prawa i gra nie fair, chwytając się metod, które nie licują z powagą tej instytucji — twierdzi Marek Kubala.
Prokuratoria powtarza swój manewr z pierwszej instancji. Podczas procesu w sądzie okręgowym również chciała dołączyć prywatną opinię biegłych niekorzystną dla Kubali, próbując wrzucić ją do sprawy dwa dni przed rozprawą (marzec 2024 r.). Sąd Okręgowy w Sieradzu odrzucił wtedy jej wniosek jako spóźniony i obliczony na przedłużenie postępowania.
Jak teraz tłumaczy się PG? „Ekspertyza sporządzona została na zlecenie prezesa Sądu Okręgowego w Świdnicy przez profesorów Instytutu Ekonomii i Finansów SGGW w Warszawie. Opinia została złożona niezwłocznie po jej pozyskaniu przez PGRP. Termin sporządzenia opinii wynikał z konieczności przeprowadzenia dogłębnej analizy obszernej dokumentacji. Z uwagi zaś na obszerność materiału dowodowego i skomplikowany charakter podejmowanych zagadnień sporządzenie opinii wymagało zaangażowania autorytetów naukowych” — odpisał PB Wojciech Murawski, radca PG.
Za opinię prywatną zapłaci polski podatnik. Nie udało się nam ustalić, ile będzie kosztować, gdyż PG skierowała nas do Sądu Okręgowego w Świdnicy, a ten skierował nas do PG.
Podczas procesu w pierwszej instancji sąd dopuścił dowód w postaci opinii biegłego powołanego przez sąd, który stwierdził, że gdyby organy państwa nie przyczyniły się do upadku firmy Marka Kubali, a ona rozwijałaby się w sposób dynamiczny, to jej wartość na dzień sporządzenia ekspertyzy mogłaby wynosić nawet 162 mln zł. Wydając wyrok, sąd w pewnej mierze oparł się na tej opinii.
Zaspany Sąd Najwyższy
Marek Isański to też weteran wieloletniej batalii z organami państwa i starań o odszkodowanie za zniszczenie firmy leasingowej (szczegóły w ramce). Domaga się około 800 mln zł odszkodowania. W obu instancjach sądowych przegrał, wniósł kasację do Sądu Najwyższego (SN) i czeka już ponad trzy lata na pierwszą rozprawę.
— Postanowiłem, że się nie poddam i wniosłem kasację do Sądu Najwyższego. Zapłaciłem za nią dużo, bo wpis wyniósł aż 200 tys. zł. Po trzech latach czekania na jakikolwiek ruch przypadkowo dowiedziałem się, że sąd wyznaczył niejawne posiedzenie, mimo że wystąpiłem o jawną rozprawę. Później dowiedziałem się, że na tym niejawnym posiedzeniu Sąd Najwyższy zażądał ode mnie uzupełnienia kasacji o precyzyjne wskazanie organów państwa odpowiedzialnych za doprowadzenie mojej firmy do upadku. Jestem w szoku, bo przecież w kasacji, którą wniosłem trzy lata temu, te organy są precyzyjnie wskazane. Sąd powinien to sprawdzić od razu, a tak musiałem czekać trzy lata, by wrócić do punktu wyjścia — mówi Marek Isański.
Łukasz Bernatowicz, prezes Związku Pracodawców BCC, nie jest zdziwiony.
— Polski wymiar sprawiedliwości jest w zapaści. Na wszystko trzeba czekać bardzo długo, procesy ciągną się latami. Sytuacja znacznie się pogorszyła za rządów PIS, kiedy ministrem sprawiedliwości był Zbigniew Ziobro. Mam nadzieję, że wyrok Sądu Najwyższego zapadnie na jawnej rozprawie, na którą pan Isański będzie zaproszony — mówi Łukasz Bernatowicz.
Biuro prasowe SN odpowiedziało PB, że przepisy umożliwiają rozpoznanie kasacji na posiedzeniu niejawnym po decyzji przewodniczącego wydziału. „Strony są zawiadamiane wyłącznie o posiedzeniach jawnych” — napisało biuro prasowe SN.
PB: Czy przedsiębiorcy zniszczeni bezprawnymi decyzjami organów państwa mają szansę uzyskać w sądzie odszkodowanie? Czy wystarczy im życia, by doczekać się sprawiedliwości?
Piotr Kładoczny: Jakieś szanse zawsze są, wszystko zależy od charakteru danej sprawy, zebranych dowodów, ale też nastawienia sądu. Jednak na pewno nie jest łatwo dostać w sądach odszkodowanie, szczególnie wysokie. Innym aspektem jest jakość polskiego wymiaru sprawiedliwości. Niestety tkwi on w permanentnej zapaści. Przed rządami PiS już był w kiepskiej kondycji lecz dwie kadencje rządów tej partii znacznie sytuację pogorszyły. Niewydolność i zapaść wymiaru sprawiedliwości jest faktem. W takiej sytuacji bardzo trudno jest nie tracić nadziei na wygraną w rozsądnym czasie.
Czy Prokuratoria Generalna powinna chwytać się wszelkich sposobów, aby pokonać obywatela w sądach?
Jest to profesjonalna i wyspecjalizowana instytucja państwowa posiadająca wielu dobrych i doświadczonych prawników. Dlatego jest niezwykle trudnym przeciwnikiem — ma wszelkie zasoby, możliwości, finansowanie i nieograniczony czas do bronienia skarbu państwa. Jednak uważam, że jako instytucja państwowa nie powinna chwytać się wszelkich metod i kruczków, aby wygrać z obywatelem. Sprawa pana Marka Kubali już dawno powinna być zamknięta.
Czy Prokuratorii Generalnej przystoi grać na czas i wnosić wnioski dowodowe obliczone na wydłużenie postępowania?
Absolutnie nie. Radcy Prokuratorii znają cywilne prawo procesowe i wiedzą, że istnieje coś takiego, jak chociażby prekluzja dowodowa, czyli że nie można wnosić wniosków dowodowych za późno. Ma to zapobiegać wydłużaniu postępowań. Na przykład w drugiej instancji sąd może odrzucić wniosek dowodowy, jeśli mógł on być złożony w pierwszej. Taka sytuacja ma miejsce w sprawie pana Kubali.
Czas potrzebny na sporządzenie opinii biegłego zależy od wielu czynników, przede wszystkim od charakteru sprawy, stopnia jej skomplikowania, ilości zgromadzonych dowodów itp. W Polsce na opinie biegłych czeka się niestety bardzo długo — od kilku miesięcy do nawet dwóch lat. Najdłużej w przypadku dużych, skomplikowanych spraw gospodarczych. Oczywiście zdarzają się hochsztaplerzy, którzy udając biegłych, za pieniądze preparują tzw. prywatne opinie na potrzeby zamawiającego. W nierzetelnych okolicznościach opinia może być wydana nawet w dwa czy cztery tygodnie. Jednak pomijając skrajne sytuacje, rzetelni biegli potrzebują naprawdę dużo czasu, aby zgłębić temat i wydać wiarygodną opinię. W zagmatwanej sprawie gospodarczej nie da się, niestety, wydać rzetelnej opinii w dwa miesiące.
Sprawa Kubali
Marek Kubala zaczął działać jako diler Seata w Wałbrzychu 1 stycznia 2000 r. Tylko w pierwszym roku sprzedał 300 samochodów. Według niego państwowe służby dokonały nalotu na jego firmę po donosie. Były zainteresowane jego wcześniejszym biznesem, z drugiej połowy lat 90., którym był import pojazdów z USA i Kanady. 13 grudnia 2000 r. Straż Graniczna zakuła go w kajdanki, a prokuratura postawiła mu wiele zarzutów, m.in. przemytu aut, korupcji, posługiwania się fałszywymi badaniami technicznymi, zaniżania wartości celnej oraz udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Skarb państwa miał stracić 450 tys. zł. Marek Kubala trafił za kratki na ponad dwa tygodnie. Gdy wyszedł, jego biznes się sypał. Salon samochodowy stał pusty, auta i wyposażenie zniknęły. Banki domagały się natychmiastowej spłaty kredytów i przystąpiły do windykacji. Firma szybko padła. Po 11 latach procesów Marek Kubala został uniewinniony. Od wielu lat walczy o rekompensatę za utratę biznesu. Jego życie w zasadzie tylko temu jest podporządkowane. Od lat spłaca długi i należności komornicze powstałe po zniszczeniu firmy.
Sprawa Isańskiego
W drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku TFL z siedzibą w Zielonej Górze, którego prezesem i właścicielem był Marek Isański, było w czołówce polskiej branży leasingowej. Zatrudniało kilkadziesiąt osób. W 1996 r. spodziewało się zysków na poziomie 20 mln zł. W 1996 r. fiskus zarzucił firmie wyłudzenia podatku VAT. W sumie miało chodzić o 6,6 mln zł. Marek Isański trafił do aresztu na trzy miesiące. Wybronił od zarzutów siebie i firmę, której jednak nie udało się uratować. Wystąpił do sądu o około 800 mln zł odszkodowania. Od kilku lat jest prezesem Fundacji Praw Podatnika, która pomaga przedsiębiorcom krzywdzonym przez urzędników.