Dlaczego GPW nie rośnie, tak jak rynki azjatyckie i USA — zastanawiali się uczestnicy VII Ogólnopolskiego Forum Zarządów Spółek Giełdowych, którego patronem medialnym jest „Puls Biznesu”. Zdaniem niektórych — bo nie ma turbodoładowania w postaci pieniędzy drukowanych przez bank centralny.
— Światem rządzi pusty pieniądz, który nie trafia do gospodarki, tylko na rynki finansowe — uważa Andrzej Kurnicki, prezes Euro-American Company.
— To nowe zjawisko. 10-15 lat temu można było być aktywnym i dobrze działającym inwestorem giełdowym i nie interesować się bankami, teraz dzień zaczynamy od tego, co powiedzieli bankierzy z Japonii i Chin, potem z EBC, a na koniec — ci z Fedu — mówi Maciej Jędrzejak z Saxo Bank Polska.
— Zamieszanie wokół OFE sprawia, że inwestorzy globalni wstrzymują się z decyzjami — dodaje Marek Szuszkiewicz, dyrektor departamentu firm inwestycyjnych i infrastruktury rynku kapitałowego KNF.
Odczucia a realia
Niektórzy eksperci przyczyn słabości naszej giełdy doszukują się jednak gdzie indziej. — W regionie Polska ma najwyższy wskaźnik cena/zysk i cena/wartość księgowa. Inwestorzy działają racjonalnie — mówi Piotr Borowski, dyrektor działu rozwoju sieci biznesowej GPW.
— Oczekiwania wobec polskich spółek są niższe niż przed rokiem. Polskie firmy miały w ubiegłym roku tak dobre wyniki, że nie da się ich powtórzyć — dodaje Ryszard Petru, partner PwC. Na dodatek GPW nie jest na radarach globalnych graczy.
— Mimo że w naszym odczuciu jesteśmy liderem, to realnie jesteśmy rynkiem lokalnym i tak jesteśmy postrzegani. W rankingu centrów finansowych spadliśmy na 63. miejsce. W bankach inwestycyjnych Polską zajmuje się tylko 44 analityków — mówi Marek Szuszkiewicz.
— W tym jeziorze, w którym pływamy, jesteśmy rekinem — mamy ponad 50 proc. kapitalizacji i obrotów w Europie Środkowej i Wschodniej — odparował Piotr Borowski. Ryszard Petru uważa, że naszemu rynkowi bliżej do sadzawki niż jeziora. — Nie będziemy od razu wielkim morzem, pytanie co zrobić, by sadzawka zbliżyła się do jeziora? — pytał Ryszard Petru. Kluczowe jest przyciągnięcie globalnych inwestorów.
— Nam, Polakom wydaje się, że jesteśmy pępkiem świata i w Londynie, i w Nowym Jorku obserwują, co robimy. Wcale tak nie jest — inwestorzy żyją własnym życiem i musimy walczyć, by się przebić do ich świadomości — mówi Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP.
Atuty i słabości
A do tego potrzeba inwestorów… lokalnych.
— To, co nas wyróżnia, to stabilna, rozwinięta baza lokalnych inwestorów: OFE i TFI. Zagranica ma z kim handlować. Lokalna płynność na małych rynkach jest kluczowa, w trakcie kryzysu małe rynki padały, zawieszały handel, a warszawska giełda nie. To zbudowało zaufanie — zauważa Piotr Borowski.
Globalny kapitał potrzebuje dużej płynności i ofert. — Giełda, jako platforma prywatyzacji, się kończy, więc musimy się zastanowić, czym przyciągniemy inwestorów zagranicznych do Polski — mówi Marek Szuszkiewicz.
— Prywatyzacja się nie skończyła, tylko została przerwana. Jest jeszcze sporo do sprywatyzowania — ripostował Ryszard Petru.
— Inwestorzy zagraniczni nie chcą inwestować na pięciu rynkach lokalnych, tylko na jednym. Dlatego trzeba sprawić, by spółki z regionu debiutowały na GPW. W IPO bardzo ważną rolę spełniają OFE, kupują i sprzedają ją inwestorom zagranicznym, którzy nie mogą ze względów prawnych brać udziału w polskich ofertach. Bez inwestorów lokalnych polski rynek nie będzie międzynarodowy. Brakuje też płynnego rynku pożyczek akcji — mówi Piotr Borowski.