Amerykański generał w stanie spoczynku Jay Garner przyleciał w poniedziałek do Bagdadu, obejmując oficjalnie powojenną administrację Irakiem. Tymczasowy przywódca kraju wzbudza wśród Irakijczyków mieszane uczucia.
Przyjazdowi Garnera do Bagdadu towarzyszyła wielotysięczna demonstracja szyitów w centrum miasta. Wierni protestowali przeciwko obecności wojsk amerykańskich. Wśród licznych transparentów przeważały napisy "Nie dla Saddama, nie dla Busha - tak dla islamu".
Zupełnie inaczej powitali Garnera Kurdowie. We wtorek amerykański administrator odwiedził zamieszkaną przez Kurdów północną część kraju, gdzie zgotowano mu owacyjne przyjęcie. Garner został serdecznie przywitany przez Dżalala Talabaniego, wieloletniego lidera Patriotycznej Unii Kurdystanu.
Garner był jednym z dowódców, którzy podczas poprzedniej wojny w Zatoce Perskiej pomogli wyzwolić się Kurdom spod panowania Husajna. Od tej pory samoloty aliantów patrolowały przestrzeń powietrzną nad kurdyjskimi ziemiami, dzięki czemu region mógł się spokojnie rozwijać.
Powracając do Iraku Garner zapowiedział, że w najbliższych tygodniach priorytetem będą porządek, służba zdrowia oraz kanalizacja i elektryczność. Garner przywiózł ze sobą kilkudziesięciu Amerykanów i Brytyjczyków, którzy utworzą jego sztab. Będzie dla nich pracować kilkuset doradców z USA i Wielkiej Brytanii oraz tysiące irackich urzędników. Do pracy mają zostać przywróceni wszyscy urzędnicy, na których nie ciążą podejrzenia o zbrodnie popełniane przez reżim Saddama.
Pozytywnie o Garnerze wypowiadał się popierany przez USA lider opozycji irackiej Ahmed Szalabi. Powiedział on w piątek, że pierwszym etapem tworzenia rządu w Iraku będzie odbudowa instytucji użyteczności publicznej pod kierownictwem amerykańskiego ex-generała. Następnym etapem ma być utworzenie tymczasowych władz, które pokierują uchwaleniem konstytucji, zatwierdzonej później przez referendum. W ciągu około dwóch lat powinno dojść, według Szalabiego, do wyborów powszechnych.
PK, Reuters