Jazzman o wadze relacji ucznia z mistrzem

Karolina WysotaKarolina Wysota
opublikowano: 2022-02-28 15:10

Wiele zawdzięczam mojemu nauczycielowi kontrabasu, który sprawił, że kilkunastolatek zapałał miłością do muzyki i ze średnio zdolnego albo wręcz niezdolnego pianisty, bo taką opinię powoli zaczynałem mieć, raptem stałem się zdolnym kontrabasistą — mówi Adam Cegielski.

Z miłości do jazzu:
Z miłości do jazzu:
Adam Cegielski przez zawodowe życie idzie z kontrabasem. Na scenie muzycznej zadebiutował w 1988 r. w Kwartecie Kazimierza Jonkisza. Od blisko 30 lat gra w Trio Andrzeja Jagodzińskiego. Jest laureatem wielu nagród i cenionym muzykiem sesyjnym — koncertował m.in. z Tomaszem Stańką. Od lat 90. Adam Cegielski zajmuje się również działalnością pedagogiczną.

„PB”: Zacznijmy tę rozmowę z wysokiego C: czy wirtuozi są obecnie w cenie?

Adam Cegielski: Oczywiście! Zawsze najważniejsi i najbardziej oklaskiwani byli najwięksi wirtuozi swoich instrumentów. Trzeba jednak pamiętać, że oprócz nich są rzesze bardzo dobrych muzyków, którzy być może nieco mniejszą część życia poświęcili na osiągnięcie poziomu mistrzowskiego, co zawsze wiąże się z wyrzeczeniami. Dla nich także jest miejsce na rynku.

Kiedy najlepiej zacząć, aby zostać mistrzem?

Edukacja artystyczna w Polsce dzieli się na tzw. stopnie. Szkoła muzyczna I i II stopnia, a potem uczelnie muzyczne. Dzieciaki niekoniecznie są przekonane, na czym chciałyby grać, choć oczywiście zdarzają się wyjątki. Najczęściej wyboru dokonują rodzice i dlatego na etapie drugiego stopnia edukacji — już jako nastolatkowie — bywa, że zmieniają instrument. Od 29 lat uczę w szkole muzycznej. Z doświadczenia wiem, że moment, w którym zacznie się grać na instrumencie, niekoniecznie ma aż tak wielkie znaczenie. Oczywiście w takich specjalizacjach jak fortepian klasyczny czy skrzypce klasyczne, gdzie jest olbrzymia konkurencja, im wcześniej się zacznie, tym szybciej można dojść do większej biegłości. W pamięci mam wspomnienia Ignacego Jana Paderewskiego, który pisał, że tak naprawdę pianistykę zaczął poważnie ćwiczyć — o ile dobrze pamiętam — około 24 roku życia, a karierę zrobił światową. Nigdy nie jest za późno. Oczywiście to też kwestia instrumentu, jaki się wybierze, ile pracy włoży się w naukę, ile ma się iskierki bożej.

Po czym poznać talent?

Pewne predyspozycje widać na egzaminach wstępnych — po tym, jak ktoś gra, jak odpowiada na pytania, jak słucha muzyki, co o tej muzyce mówi. Widziałem przypadki, że czasami dopiero na czwartym roku uczeń otworzył się i zaczął iść bardzo do przodu, a przez pierwsze trzy lata można było powiedzieć, że nic z niego nie będzie.

Gdy dziecko nie przejawia talentu, ale rodzice bardzo chcą, aby opanowało instrument i posyłają go na lekcje gry, a później do szkoły muzycznej, to co z tym zrobić?

Nie mam na tym polu doświadczenia, bo uczę starszą młodzież na Wydziale Jazzu w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Odpowiem na pytanie na przykładzie własnych dzieci: nic na siłę. Jedno i drugie do szkół muzycznych zostało zapisane z własnej nieprzymuszonej woli. Jedno kontynuuje tę drogę, a drugie zrezygnowało. Może jeszcze do tego wróci, bo jest na etapie poszukiwań własnej drogi. Mam też ucznia, który jest czynnym informatykiem. Zawsze marzył, żeby grać i właśnie spełnia swoje marzenia. Bardzo dobrze mu idzie. Na naukę chyba nigdy nie jest za późno. Neurodydaktyka o tym mówi, że mózg świetnie uczy się tego, czym jest zainteresowany.

Jak było w pana przypadku?

Bardzo lubiłem siadać do pianina, które stało w domu, i próbowałem odtworzyć coś, co usłyszałem. Rodzice zapisali mnie więc do szkoły muzycznej. W ósmej klasie szkoły podstawowej zamieniłem pianino na kontrabas, z którym idę przez życie.

Dlaczego akurat kontrabas?

Anegdotycznie brzmi historia mojego wyboru instrumentu. Pani dyrektor na egzaminie powiedziała: „Ty masz dużą rękę, może byś na kontrabas poszedł”. Wiele zawdzięczam mojemu nauczycielowi kontrabasu, który sprawił, że kilkunastolatek zapałał miłością do muzyki i ze średnio zdolnego albo wręcz niezdolnego pianisty, bo taką opinię powoli zaczynałem mieć, raptem stałem się zdolnym kontrabasistą, który skończył studia i świetnie sobie radzi w życiu. Kontakt między mistrzem a uczniem, a dokładnie między nauczycielem a uczniem jest bardzo ważny.

Porozmawiajmy o wydatkach. Ile kosztuje wychowanie instrumentalisty?

Wiele zależy od instrumentu, a te niestety są coraz droższe. Moim zdaniem kluczowy jest początek edukacji, dlatego instrument powinien być na tyle przyzwoity, żeby nie zniechęcać dziecka do grania. Wielokrotnie było tak, że przychodził kandydat do klasy kontrabasu ze swoim instrumentem, na którym ja nie mogłem niczego zagrać, a co dopiero młody człowiek, który zaczyna się uczyć. Najgorzej, jeśli dziecko zacznie grać na harfie — ceny zaczynają się od 100 tys. zł. Flet to wydatek rzędu 30 tys. zł i na tej klasy instrumencie można już skończyć studia. Szczęśliwie mamy w Polsce państwowe szkolnictwo muzyczne — całą edukację młody człowiek dostaje gratis od państwa, o ile przejdzie przez egzaminy wstępne i będzie robił postępy. To pewien ewenement w Europie, bo w krajach na zachód od nas raczej tak nie jest. Oczywiście jest też w Polsce cała sieć prywatnych szkół muzycznych. Tu nie wiem, jak jest z kosztami. Prywatne lekcje natomiast kosztują tyle, ile korepetycje z matematyki, biologii czy innych przedmiotów.

Po jakim czasie, licząc od rozpoczęcia nauki, muzyk może zarabiać?

To kolejne trudne pytanie. Młody muzyk może być na tyle dobry, aby zacząć zarabiać, ale wówczas zaniedba dalszą edukację. Idealnie, gdyby rodzice pomogli mu się utrzymać aż do końca studiów. Jest też druga strona medalu: jeżeli nie zacznie się grać z ludźmi już na studiach, to później może nie być z kim grać. Dlatego trzeba to wszystko dobrze wyważyć. Dochody w branży muzycznej to bardzo szeroki temat i mało zachęcający. Jeśli muzyk wskoczy na ścieżkę kariery okraszoną nagrodami i sukcesami medialnymi, to będzie w stanie się utrzymać. Nie będzie to może taki poziom jak w przypadku wspomnianego informatyka, ale akceptowalny. W muzyce jak w każdym innym zawodzie: jeśli komuś się powiedzie, to będzie miał bardzo dobrze, a jak nie, to będzie jako tako. Z mojej perspektywy mogę dodać, że stawki koncertowe od wielu lat nie rosną, choć inflacja niestety tak.

Jak wygląda pana dzień pracy? Wciąż pan ćwiczy?

Oczywiście. Zasób umiejętności zdobytych przez lata edukacji i pracy zawodowej pozwala kilka dni nie ćwiczyć bez większego uszczerbku formy. Jednak po dwutygodniowym urlopie zdecydowanie czuję, że należy wrócić do instrumentu, aby utrzymać poziom. Jeśli muzykę traktuje się poważnie, to cały czas szuka się możliwości rozwoju. Każdy dzień jest inny pod względem doskonalenia umiejętności. Czasem się udaje poświęcić na grę parę godzin, a czasem tylko 30 minut. W okresie studenckim ćwiczyłem 3-4 godzinny dziennie. Zresztą w czasie studiów najwięcej czasu poświęca się na ćwiczenia i najwięcej można zrobić, bo nie ma się jeszcze innych obciążeń na głowie.

Ma pan jeszcze jakieś muzyczne marzenia, cele do osiągnięcia?

Czy ja wiem? Zrządzeniem losu moją grę zaakceptowało środowisko muzyczne i telefon się rozdzwonił. Miałem w swoim życiu okazję współpracować z Tomkiem Stańką, ze Zbyszkiem Namysłowskim, Wojtkiem Karolakiem, „Ptaszynem” Wróblewskim. Jak stawiałem pierwsze kroki jazzowe, były to nazwiska absolutnie z panteonu muzycznego. Nigdy nie myślałem, że przyjdzie mi z nimi zagrać, a okazało się, że zagrałem z nimi wszystkimi nie raz. Od prawie 30 lat gram w Trio Andrzeja Jagodzińskiego. Nasza gra bardzo odpowiada mojemu gustowi muzycznemu i mojemu odczuwaniu muzyki. Bardzo to doceniam.

Czyli jest pan muzykiem spełnionym...

Tak można rzec.

Podcast Puls Biznesu do słuchania co piątek od rana w twojej aplikacji podcastowej oraz na pb.pl/dosłuchania

w tym tygodniu: „Jak zostać zawodowym rajdowcem, pisarzem, malarzem, muzykiem”

goście: Mikołaj „Miko” Marczyk — rajdowiec , Wojciech Chmielarz — pisarz, Krzysztof Syruć „Proembrion” — malarz, Adam Cegielski — muzyk