Robert Gwiazdowski, analityk z Centrum im. Adama Smitha, w sprawie Stoczni Szczecińskiej oczekuje odpowiedzi na wszystkie pytania zadane i nie zadane.
Wojciech Szeląg (Polsat): Opinie ekspertów w sprawie renacjonalizacji Stoczni Szczecińskiej podzieliły się na pół. Co Pan myśli o tym pasztecie?
Robert Gwiazdowski (Centrum im. Adama Smitha): One się nie podzieliły. Większość uważa, że to dobry pomysł, ale przewagę mają tu grupy różnych interesów. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi — to albo o dziewczynę, albo o pieniądze. Można założyć, że tym razem nie o dziewczynę.
Chodzi o wielkie pieniądze podatników...
Dlatego na pewne pytania należałoby uzyskać odpowiedzi, a tu unika się nawet stawiania pytań. Nie wystarczają tłumaczenia, że kurs dolara, że błędy w zarządzaniu, że nieuczciwa konkurencja w Chinach i Korei. Wszystkie te czynniki występowały od dawna. Chcielibyśmy się dowiedzieć, na czym polegają problemy ze sprzedażą statków obecnie budowanych, z których jeden jest źle skonstruowany i może się wywrócić, itp. Zmiana właściciela tych problemów nie rozwiąże.
Na jakich zasadach odpowiedzialność za stocznię przejął Skarb Państwa?
To nie jest do końca pewne. Skarb Państwa miał przejąć za symboliczną złotówkę akcje od właścicieli. Tymczasem wiadomo, że stocznia była prywatyzowana w drodze tzw. wykupu menedżerskiego i banki z całą pewnością mają zastaw na tych akcjach, które kredytowały. Nasuwa się pytanie: czy skarb państwa przejmuje te akcje z obciążeniami kredytowymi czy bez nich? I drugie: jeśli bez obciążeń, to co banki zrobią ze swymi roszczeniami, czy także przerzucą je na podatników?
40 mln USD to kredyt pomostowy, ale państwo chyba powinno przejąć stocznię tylko na chwilę, aby potem ktoś ponownie wziął ją w prywatne ręce...
Jak pokazuje historia, najtrwalsze są zawsze prowizorki. Nie widać zainteresowanych inwestorów, którzy chcieliby kupić zakład z takimi obciążeniami. Poza tym koszty pracy w Polsce są większe niż w Korei czy Chinach. Jeżeli podatnicy dorzucają się do ratowania miejsc pracy w przemyśle stoczniowym i u jego kooperantów, to jednocześnie mają mniej pieniędzy na inne zakupy. Z jednej strony mamy skonsolidowaną branżę stoczniową, a z drugiej — wszystkie inne sektory gospodarki. Każde miejsce pracy utrzymane w stoczni za pieniądze podatników to jedno miejsce mniej gdzie indziej.
Gdyby się trzymać tego rozumowania, to stocznia nigdy nie miałaby prawa upaść!
Banki właśnie dlatego tak beztrosko ją finansowały, bo wiedziały, że ktoś ją wyciągnie z kłopotów. I nadal będą kredytowały pod warunkiem, że w razie czego dostaną środki publiczne. Z gwarancjami Skarbu Państwa można uzyskać pieniądze na każde, nawet najbardziej idiotyczne przedsięwzięcie gospodarcze. Dlatego stocznia stanowi tak niebezpieczny precedens.