Jest co sprzedać, nie ma czego kupić

Przemysław Kwiecień
opublikowano: 2014-01-20 00:00

Ostatnie dni potwierdzają dylemat, przed którym stoją w tym roku inwestorzy: którą walutę kupić?

Pytanie niebagatelne, bo na rynku walutowym mamy zawsze dwie strony medalu. Nie można tylko sprzedać, zawierając transakcję na parze walutowej, zawsze jedną walutę sprzedajemy, a inną kupujemy. A co w przypadku, gdy wszystkie chcielibyśmy sprzedać?

FOT. Bloomberg
FOT. Bloomberg
None
None

Dylemat jest o tyle aktualny, że w ostatnich miesiącach dolar amerykański rozczarowywał. Umocnił się co prawda od ostatniego posiedzenia Fedu, ale nie w takim stopniu, jak wskazywałby choćby ruch na rynku stopy procentowej, gdzie zdyskontowane są już dwie podwyżki w 2015 r. i trudno powiedzieć, kiedy rynek walutowy to odnotuje.

Tymczasem pominąć dolara w transakcji nie jest łatwo, bo mamy niemal samych potencjalnych spadkowiczów. Zacznijmy od antybohatera tego tygodnia, czyli dolara australijskiego. Ta waluta traciła już mocno w 2013 r., ale fatalne dane z rynku pracy mogą oznaczać, iż to jeszcze nie koniec przeceny. Tą samą ścieżką kroczy dolar kanadyjski, gdzie po słabych danych i wobec obaw banku centralnego o zbyt niską inflację po oczekiwaniach na podwyżki nie ma już śladu.

Wyjątkowo dobrze radzi sobie dotychczas euro, ale nie jest to zasługą mocnej europejskiej gospodarki, bo taka nie jest, ale anomalii na rynku bankowym, gdzie niska płynność prowadzi do wzrostu rynkowych stóp procentowych, które utrzymują notowania euro wysoko. W momencie, gdy związana z przejęciem nadzoru nad bankami strefy przez EBC anomalia zniknie, euro prawdopodobnie zrealizuje swój potencjał spadkowy, więc obecnie nie wydaje się specjalnie atrakcyjną walutą do długiej strony transakcji.

Na tym samym wózku znajduje się złoty, który radzi sobie cały czas nieźle, opierając się

przecenienie wobec dolara właśnie dzięki sile europejskich walut. Jednak jeśli euro będzie tańsze, złoty podzieli los wspólnej waluty. Mało tego, w przeszłości w momencie przeceny na EUR/USD złoty z reguły tracił jeszcze wobec euro.

Inne waluty z rynków wschodzących są w jeszcze gorszej pozycji. Rand traci wobec spadających cen złota, zaś turecka lira jest na równi pochyłej wobec niepewności politycznej w tym kraju. Podobnie jak w przypadku złotego kształtują się perspektywy franka, którego potencjał ograniczony jest przez cały czas bliski poziom 1,2, którego broni Bank Szwajcarii. Zatem frank może zyskiwać wobec innych walut tylko wtedy, kiedy zyskiwać będzie też euro.

Teoretycznie wyjściem mógłby być funt, gdzie odbicie gospodarcze jest i prawdopodobnie pozostanie mocniejsze niż w strefie euro. Jednak już teraz rynek oczekuje aż trzech podwyżek stóp w perspektywie 2 lat, a bank Goldman Sachs szacuje, iż umocnienie funta z drugiej połowy ubiegłego roku zabierze brytyjskiej gospodarce nawet 1 proc. wzrostu! Tym samym każde rozczarowanie może spowodować szybką realizację zysków. Na koniec zostaje nam jen, w którego chyba nikt nie wierzy wobec bezprecedensowoekspansywnej polityki Banku Japonii. Taka jednomyślność wcale nie musi oznaczać, iż japońska waluta będzie tracić tak jak przed rokiem, ale obecnie nie widać powodów dla większego umocnienia jena, chyba że ktoś liczy na giełdowy krach.

W tej mozaice naszym faworytem są mimo wszystko dolar i funt. W USA i Wielkiej Brytanii mówi się o zwrocie w polityce monetarnej, a to ona jest kluczowa dla notowań walut. Po drugiej stronie postawilibyśmy euro, dolara kanadyjskiego oraz złotego.