Jest nas coraz mniej, a będzie tylko gorzej

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-01-27 13:54

Tak mało dzieci jak w listopadzie ubiegłego roku nie urodziło się jeszcze nigdy w powojennej historii Polski. To kolejny akord kryzysu demograficznego, pogłębiającego się co najmniej od dekady.

Z tego tekstu dowiesz się:

  • ile dzieci rodzi się obecnie w Polsce
  • jakie są scenariusze demograficzne
  • jak dużej imigracji Polska potrzebuje w odpowiedzi na kryzys urodzeń
  • ile obecnie wynosi wydajność pracy w Polsce
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Został pobity niechlubny rekord z czerwca ubiegłego roku, kiedy na świat przyszło 19 tys. dzieci. Najnowsze dane podane przez GUS mówią, że w listopadzie 2024 r. urodzeń było zaledwie 18,5 tys. To najgorszy miesięczny wynik co najmniej od II wojny światowej.

Dane z listopada oznaczają również, że potrzebny byłby cud, żeby liczba urodzeń w Polsce w całym 2024 r. przekroczyła psychologiczny poziom 260 tys. W grudniu musiałoby przyjść na świat 27-28 tys. dzieci, co wydaje się obecnie nieprawdopodobne. Suma z ostatnich 12 miesięcy (czyli za okres grudzień 2023-listopad 2024) ledwo przekracza 251 tys. Dla porównania - wynik za 2023 r. to 272,3 tys.

Systematycznie spadająca liczba urodzeń przy względnie stabilnej liczbie zgonów oznacza, że w Polsce pogłębia się ubytek naturalny. Dwunastomiesięczna suma zgonów przewyższa sumę urodzeń o 156,5 tys., co oznacza, że proces depopulacji w Polsce postępuje i nikt nie ma pomysłu, jak go zatrzymać.

Czarny scenariusz

Dotychczas uruchamiane programy wspierania polityki prorodzinnej nie zadziałały na dłuższą metę. Z analizy danych GUS wynika, że program 500 plus (dziś już 800 plus) tylko przejściowo poprawił sytuację, zwiększając liczbę urodzeń w drugiej połowie 2016 r. i w 2017 r. Udało się nawet na kilka miesięcy uzyskać przyrost naturalny, ale nie trwało to długo. Od 2018 r. demograficzne nożyce ponownie zaczęły się otwierać, a pandemia COVID-19 gwałtownie przyspieszyła ten proces.

Trend jest tak mocny, że GUS w swoich prognozach demograficznych kreśli wyłącznie czarne scenariusze. Według ostatniej takiej prognozy do 2060 r. liczba ludności Polski zmniejszy się o 6,7 mln. osób w odniesieniu do 2023 r. Rocznie będzie wówczas umierać 490 tys. osób, bo w wiek największej umieralności wejdą wtedy pokolenia wyżu demograficznego z lat 80. XX wieku. Jednocześnie liczba urodzeń nie wzrośnie: nawet jeśli uda się zwiększyć współczynnik dzietności (czyli liczbę dzieci przypadających na jedną kobietę), to potencjalnych matek będzie zbyt mało, żeby poprawić statystyki. Będzie to rachunek, jaki przyjdzie nam zapłacić m.in. za obecny spadek dzietności. Polska należy do tych krajów UE, w których wskaźnik dziś należy do najniższych.

Ekonomiści biją na alarm: jak tak dalej pójdzie, to Polska nie tylko będzie się wyludniać, ale też szybko starzeć. W 2060 r. połowa z nas będzie miała więcej niż 50 lat. A to może oznaczać problemy z wydajnością i rosnące koszty obciążenia systemu ochrony zdrowia oraz systemu ubezpieczeń społecznych.

Imigracja mogłaby pomóc

Zderzenia ze ścianą można uniknąć (albo przynajmniej je osłabić) na dwa sposoby. Pierwszy to zwiększenie imigracji. Drugi - większe inwestycje w kapitał, który mógłby stopniowo zastępować pracę.

Liczba osób w wieku poprodukcyjnym przypadająca na liczbę tych, którzy mogą pracować, to tzw. współczynnik obciążenia demograficznego. Skoro Polaków ma ubywać, to zwrot w kierunku imigracji wydaje się naturalny. Zakład Ubezpieczeń Społecznych policzył nawet, ilu imigrantów rocznie powinno przyjeżdżać do Polski, żeby utrzymać wskaźnik na obecnym poziomie. Wyszło mu, że w ciągu kilku najbliższych lat liczba cudzoziemców w wieku produkcyjnym musiałaby corocznie przyrastać o 200-360 tys., tzn. kilkakrotnie więcej, niż przyjeżdżało w ostatnich latach.

"Liczba cudzoziemców w 2033 r. musiałaby wynieść 2,65 mln osób, co stanowiłoby 12,6 proc. populacji w wieku produkcyjnym" – pisze ZUS w swoim raporcie z czerwca ubiegłego roku.

Ale szanse na tak duże zwiększenie imigracji są raczej marne: Polska, jak i większość krajów UE, zdaje się dostrzegać głównie zagrożenia związane z imigracją. Tak przynajmniej wynika z projektu rządowej strategii migracyjnej zaprezentowanej pod koniec ubiegłego roku.

Czas na inwestycje w kapitał

Ubytek liczby osób w wieku poprodukcyjnym można więc próbować kompensować zwiększaniem wydajności tych, którzy mogą pracować. Żeby to zrobić, trzeba jednak ich uzbroić w kapitał, czyli dać im odpowiednie narzędzia lub umiejętności. Pod tym względem jednak też nie wypadamy najlepiej. Na przykład jeśli chodzi o wykorzystanie sztucznej inteligencji, polskie firmy zajmują przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej, co wiemy z dopiero co opublikowanych danych Eurostatu. Polska słabo wypada również pod względem stopnia wykorzystania innych technologii: zajmujemy 16. miejsce w UE pod względem robotyzacji przemysłu, a liczba robotów używanych na 10 tys. pracowników – 78 – jest dużo poniżej światowej średniej (162).

To m.in. sprawia że dziś pod względem produktywności pracy zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w UE. Licząc według standardu siły nabywczej (PPS), jesteśmy na czwartym miejscu od końca: produktywność godziny pracy w Polsce to niecałe 66 proc. unijnej średniej. Gorzej jest tylko w Grecji, Bułgarii i na Łotwie.