Zespół ds. rynku energii po raz drugi będzie dziś omawiać projekt rozwiązania kontraktów długoterminowych przedstawiony przez PSE. Koncepcja budzi liczne zastrzeżenia ekspertów. W ich opinii, istnieje poważne ryzyko, że 2,7 mld USD zostanie wyrzucone w błoto, a emisja zanieczyszczeń przez elektrownie gwałtownie wzrośnie.
Rządowy zespół ds. rynku energii kierowany przez Marka Kossowskiego, wiceministra gospodarki (a od niedawna także pracy i polityki społecznej), odbędzie dziś robocze spotkanie w sprawie projektu rozwiązania energetycznych kontraktów długoterminowych (KDT). Koncepcję przedstawiły niedawno Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE), a opracował ją dla operatora doradca — Citibank.
Zarząd PSE nie upublicznił dotychczas wyników prac doradcy, ograniczając się jedynie do informacji, że kwota, jaka będzie potrzebna do rozwiązania problemu KDT, powinna wynieść 2,7 mld USD, a nie — jak zapowiadano wcześniej — 1,5 mld USD. Nieoficjalnie znane są jednak także inne szczegóły propozycji operatora.
Pieniądze na rozwiązanie KDT mają pochodzić z emisji obligacji PSE na rynkach międzynarodowych przeprowadzonej za pośrednictwem spółki, którą operator ma utworzyć w Holandii.
— Za wyborem Holandii kryją się oczywiście względy prawne — w ten sam sposób emitowała euroobligacje np. Elektrownia Turów. Istnieje jednak ryzyko, że ta informacja zbulwersuje niektórych parlamentarzystów — bez względu na meritum — komentuje jeden z analityków branży energetycznej.
Wpływy mają zostać podzielone między producentów energii elektrycznej, ale w oderwaniu od kontraktów na sprzedaż energii zawartych między nimi a operatorem. Podstawą do kalkulacji kwot, jakie otrzymają poszczególni wytwórcy (mechanizm kalkulacji nie jest jeszcze znany), mają być tzw. koszty osierocone, czyli koszty przeprowadzonych przez nich inwestycji, których nie da się odzyskać w ramach normalnej gry rynkowej — np. proekologicznych. To oznacza szansę także dla nielicznych, którzy realizowali tego rodzaju przedsięwzięcia bez zabezpieczenia w postaci KDT — np. dla Elektrowni Rybnik.
Według nieoficjalnych informacji, producenci mieliby otrzymać pieniądze jednorazowo i przeznaczyć je na dowolnie wybrany cel — bez konieczności natychmiastowej spłaty kredytów inwestycyjnych zabezpieczonych dziś kontraktami.
— Decyzje o spłacie zadłużenia elektrownie mają podejmować indywidualnie — oczywiście w porozumieniu z bankami. Niestety, istnieje poważna obawa, że niektóre zarządy wydadzą pieniądze w sposób nie do końca przemyślany, a potem staną w obliczu bankructwa, bo nie będzie pieniędzy na regulowanie zobowiązań kredytowych. Przy obecnej strukturze własnościowej sektora może to oznaczać tylko jedno: odpowiedzialność za długi producentów energii będzie musiało przejąć państwo — uważa przedstawiciel jednej z firm doradczych zajmujących się energetyką.
Jego zdaniem, koncepcja ma małe szanse na realizację.
— To oznaczałoby kolejne półtora roku opóźnienia, ale może właśnie o to chodzi. Może to gra na czas, obliczona na to, żeby kontrakty przetrwały jak najdłużej — zastanawia się ekspert.
Analitycy branży dostrzegają też inne dziury w projekcie rozwiązania KDT.
— Brakuje przynajmniej tymczasowego mechanizmu handlu emisjami zanieczyszczeń. Jeśli nie wprowadzi się go równolegle z rozwiązaniem kontraktów, po uwolnieniu rynku producenci w ramach konkurencji kosztowej wyłączą instalacje odsiarczania spalin i krajowa emisja SO2 skoczy gwałtownie z 600 tys. ton do 1,3 mln ton. Cały świat będzie się z nas śmiał, że wydaliśmy 2,7 mld USD na inwestycje proekologiczne po to, żeby z nich nie korzystać — zwraca uwagę jeden z analityków.