Nie sprawdzają się przedwojenne prognozy analityków dotyczące wpływu wojny na ruchy światowych indeksów giełdowych. Wbrew oczekiwaniom większości specjalistów, wybuch wojny w Iraku nie spowodował spadków cen akcji na światowych giełdach. Wiadome było, że zbrojna interwencja w Iraku jest nieunikniona. Mimo to prognozy mówiły, że w pierwszych dwóch-trzech dniach wojny inwestorzy będą pozbywać się akcji z portfeli. Później spodziewano się powrotu optymizmu wśród inwestorów, co miało doprowadzić do małej hossy. Tymczasem rzeczywistość boleśnie zweryfikowała zapowiedzi ekspertów. Bieg wydarzeń jest bowiem dokładnie odwrotny do zapowiedzi. W momencie wybuchu wojny w nocy ze środy na czwartek 20 marca pracowały tylko giełdy w Tokio, Hongkongu i Sydney. Do spadków indeksów bynajmniej nie doszło. Wręcz przeciwnie — tokijski Nikkei zyskał 2 proc.
W pierwszym dniu konfliktu bardzo mocno w górę ruszyły indeksy z Wall Street. Dow Jones zyskał 2,84 proc., zaś Nasdaq — 1,36 proc. Inwestorzy z Wielkiej Brytanii — najbliższego sojusznika USA także nie zostali w tyle. Londyński FTSE 100 wzrósł o 2,53 proc. Nasz — też koalicyjny — WIG zyskał 1,79 proc., a WIG20 — 1,98 proc. Indeksy rosły na fali wiary w szybkie zwycięstwo wojsk alianckich. Dopiero po kilku dniach gracze uzmysłowili sobie sens słów George’a Busha, że operacja w Iraku może przeciągnąć się w czasie. Wkrótce informacje z frontu zaczęły potwierdzać zapowiedź prezydenta Stanów Zjednoczonych.Optymizm giełdowych graczy prysł niczym bańka mydlana. W efekcie gracze przystąpili do sprzedaży akcji.
Najwięcej straciły giełdowe indeksy krajów, które na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ najbardziej sprzeciwiały się zbrojnej interwencji, czyli Francji i Niemiec. Od chwili wybuchu wojny indeks giełdy frankfurckiej stracił na wartości około 3,23 proc., natomiast francuski CAC 40 zniżkował o 2,21 proc. Za oceanem po początkowej euforii uwolnionej wybuchem wojny także doszło do załamania nastrojów. Amerykanie inaczej wyobrażali sobie scenariusz wojny. Tymczasem nadspodziewanie silny opór stawiły wojska Saddama Husajna. Już we wtorek wieczorem zapowiadano, że lada moment dotrą do Bagdadu pierwsze oddziały armii USA. Tymczasem do piątku nic z tego nie wyszło. Mnożą się za to doniesienia o zestrzeleniach własnych samolotów czy wzajemnych ostrzeliwaniach się sojuszniczych czołgów i artylerii. Wszystko to potęguje wrażenie, że w ofensywne działania USA i Wielkiej Brytanii wkrada się chaos. W rezultacie niepomyślnych doniesień z frontu tracą giełdowe indeksy. Po dziewięciu dniach od podjęcia działań zbrojnych Dow Jones stracił 1,68 proc., a FTSE 1,51. Dobrze trzyma się warszawska giełda. WIG jest na „plusie” 1,17 proc., a WIG20 +0,7 proc.
Co dalej? Nie wydaje się, aby wojna miała zakończyć się spektakularnym, a — co ważniejsze — szybkim zwycięstwem wojsk koalicji. Znacznie bardziej prawdopodobne jest długotrwałe oblężenie irackiej stolicy. W takiej sytuacji drastycznie wzrośnie cena ropy naftowej, co będzie miało katastrofalne skutki dla globalnej gospodarki. Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli przyparty do muru Saddam Husajn sięgnie po broń chemiczną. Nie ulega kwestii, że Amerykanie odpowiedzieliby ciosem na cios. Nie można wykluczyć, że kryptonim operacji nalotów na Bagdad „Szok i Przerażenie” może wkrótce nabrać zupełnie nowego znaczenia.