Premier Donald Tusk poinformował, że w środę odbędą się konsultacje między krajami należącymi do Unii Europejskiej w sprawie odpowiedzi na decyzję Donalda Trumpa. Amerykański prezydent w poniedziałek podpisał zarządzenie nakładające na stal i aluminium 25-procentowe cła. Nowe prawo ma dotyczyć wszystkich importerów, bez wyjątku.
Szef polskiego rządu nawoływał do wyważonej odpowiedzi na cła UE.
- Warto zrobić wszystko, by uniknąć niepotrzebnych wojen handlowych i celnych, bo to przynosi negatywne konsekwencje dla producentów i konsumentów – stwierdził premier, co cytujemy za Polską Agencją Prasową.
To jeszcze nie nasza wojna…
Rzeczywiście, choć cła są wymierzone we wszystkich, to akurat kraje Unii Europejskiej nie ucierpią na nich bezpośrednio. Eksport stali do USA to ułamek europejskiego eksportu. Ekonomiści Banku ING zwracają uwagę, że kraje Unii Europejskiej sprzedają rocznie do USA stal i żelazo o wartości 8 mld EUR, podczas gdy cały eksport to 504 mld EUR. Najwięksi dostawcy stali na amerykański rynek są poza Europą to: Kanada, Meksyk, Korea Południowa, Brazylia i Chiny, światowy hegemon w produkcji stali.
W przypadku Polski relacja import-eksport jest jeszcze lepsza. W międzynarodowym handlu stalą i żeliwem oraz aluminium i produktami aluminiowymi Polska nie odgrywa dużej roli, a poza tym ma w obrotach tymi towarami utrzymujący się stale deficyt. Dla przykładu, w ciągu 11 miesięcy 2024 r. (najświeższe dane) import stali do Polski wart był – według danych Głównego Urzędu Statystycznego – 45,5 mld zł, podczas gdy eksport wynosił 21,7 mld zł.
Pod względem wielkości produkcji stali Polska jest tak daleko od czołówki, że roszady w globalnych łańcuchach dostaw też raczej nie wpłyną bezpośrednio na scenariusze makroekonomiczne dla polskiej gospodarki, choć może to być branżowy problem. Według danych zbieranych przez World Steel Association zajmujemy 25. miejsce na świecie z produkcją roczną na poziomie 7 mln ton. Dla porównania - Niemcy, największy europejski producent, osiągają pułap 37,2 mln ton. Chiny – światowy numer jeden – produkują zaś ponad miliard ton w rok, co stanowi ponad połowę całej światowej produkcji.
…ale front coraz bliżej
Dlatego ekonomiści na razie nie uwzględniają amerykańskiej decyzji o cłach w swoich prognozach dla polskiej gospodarki. Jest co najmniej kilka niewiadomych, które to uniemożliwiają. Po pierwsze, nie wiemy jak zachowają się najwięksi dostawcy stali do USA. Jeśli na przykład producenci z Azji przekierują część swojej produkcji na europejski rynek, to w efekcie może to doprowadzić do spadku cen stali w Europie. A to z kolei mogłoby oznaczać niższe koszty inwestycji, choćby infrastrukturalnych, o których mówił premier Donald Tusk, prezentując „plan przełomu” dla polskiej gospodarki.
- To mógłby być jeden nieoczywisty efekt wojny celnej, a drugi, jaki mogę sobie wyobrazić, to wzrost kosztów produkcji w samych Stanach Zjednoczonych, co bezpośrednio uderzy w amerykańskiego konsumenta. Na przykład produkcja amerykańskich samochodów stanie się droższa, co poprawiłoby - wbrew zamierzeniom Donalda Trumpa - konkurencyjność europejskiego przemysłu motoryzacyjnego, z którym polskie firmy ściśle kooperują – mówi Piotr Bielski, ekonomista Santander Banku Polska.
Zastrzega, że taka analiza ma jedną poważną wadę: jest statyczna, czyli nie zakłada, że w otoczeniu będą zachodziły kolejne zmiany. Na przykład w postaci działań odwetowych, na jakie zdecydują się kraje wobec USA, czy dalszego zaostrzenia polityki celnej przez Amerykanów.
- Stal i aluminium to tylko jeden z frontów w tej wojnie. I gdyby był jedynym, to może cła nie byłyby istotnym tematem, szczególnie dla nas. Ale nowa amerykańska administracja ciągle powtarza, że to tylko jeden krok i potem będą następne. A jakie one będą, tego teraz nie wiemy – mówi Piotr Bielski.
Kryzys? To możliwe, choć nie teraz
Piotr Arak, główny ekonomista VeloBanku, dodaje, że wystarczyłaby salwa Waszyngtonu w kierunku tak ważnych eksportowych dla Europy branż jak choćby motoryzacja. Jedna piąta europejskiego eksportu samochodów i komponentów do nich trafia do USA.
- Gdyby amerykański rynek się przed nimi zamknął, to oczywiście wystąpi nadpodaż na rynku europejskim i spadek cen samochodów. Może przejściowo byłoby to korzystne dla konsumentów, ale dla przemysłu motoryzacyjnego byłoby bardzo złe i mogłoby wywołać realny kryzys ekonomiczny, zwłaszcza w Niemczech. Z recesją i wzrostem bezrobocia włącznie – mówi Piotr Arak.
W takim scenariuszu polska gospodarka również musiałaby ucierpieć, bo Niemcy to dla niej główny rynek eksportowy.
Ekspert podkreśla jednak, że na obecnym etapie decyzje Trumpa nie mają bezpośredniego negatywnego przełożenia na Europę. A wzrost podaży stali z Azji, który mógłby mieć wpływ na europejski rynek, w tym koszty produkcji, też wcale nie jest taki oczywisty. Piotr Arak zwraca uwagę, że Unia Europejska wprowadza właśnie CBAM, czyli graniczny podatek węglowy. W drugim etapie, od 1 stycznia 2026 r., importerzy mają mieć obowiązek kupowania certyfikatów CBAM w ilości odpowiadającej emisji CO2 przypadającej na produkcję danego towaru. Import stali jest objęty tym podatkiem, w związku z czym towar z Azji wcale nie musi być atrakcyjny cenowo w porównaniu z konkurencją z Europy.