W tym miejscu koniecznie trzeba skrótowo przypomnieć etapy produkcji
miedzi: najpierw ruda, zawierająca do 2 proc. pierwiastka, potem koncentrat
20-30 proc., kamień miedziowy 30-50 proc., konwertorowa miedź czarna (blister)
97-99 proc. i wreszcie dwie fazy finalne — ogniowa rafinacja anodowa i
elektrolityczna miedź katodowa 99,99 proc. Różnica między miedzią blister a
katodową, dla laika w procentach niemal niezauważalna, to technologiczna
przepaść. Huty KGHM, realizujące właśnie etap anodowy i katodowy, mają moce i
dlatego koncern sprowadza półprodukt z zewnątrz. W roku 2007 spośród
wyprodukowanych przez KGHM 533 tys. ton miedzi — 92,3 tys. ton, czyli ponad 17
proc., pochodziło z wsadu importowanego, m.in. z Chile, które w miedzi od lat
jest globalnym liderem.
Środowa deklaracja premiera mnie zaskoczyła jeszcze bardziej niż KGHM,
ponieważ dopiero tutaj w Warszawie uzyskałem pierwszy konkretny sygnał o
gospodarczym dorobku wyprawy! Już w samolocie do Limy zdumiał mnie skład
delegacji, jako że nie było nikogusieńko z resortu gospodarki, a poza
wiceministrem spraw zagranicznych Ryszardem Schnepfem reprezentowana była
wyłącznie Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, na czele z jej szefem Tomaszem
Arabskim, który z definicji jest przecież kierownikiem urzędu w Alejach
Ujazdowskich. Ale pal sześć skład — przez wszystkie dni podróży miedziowe plany
nie wystąpiły w ustach premiera ani słowem.
W ogóle tematyka gospodarcza zaistniała dopiero na pożegnalnej konferencji prasowej w pałacu La Moneda w Santiago de Chile (w którym zginął w 1973 r. prezydent Salvador Allende) i to przypadkiem za moją sprawą. Zwróciłem uwagę, że po wejściu Polski do Unii i objęciu również nas umową stowarzyszeniową Chile z UE, z niewielkiej nadwyżki handlowej z tym krajem weszliśmy w wielokrotnie wyższy deficyt. Prezydent Michelle Bachelet wyłożyła, jakie widziałaby możliwości dla firm polskich, premier Donald Tusk stwierdził zaś, że nie każdy deficyt jest zły, bo ten akurat spowodowany został importem surowcowym, dającym pracę KGHM.
Reasumując — to bardzo dobrze, że odbyły się wstępne rozmowy, zwłaszcza
że Peru może zostać od 2009 r. objęte, razem z całą Wspólnotą Andyjską, umową
stowarzyszeniową z UE (jakiej nieprędko doczeka się MERCOSUR, czyli Brazylia i
Argentyna) i zyska możliwości, jakie już dawno ma Chile. Jednak tryb przekazania
miedziowej wieści był gorączkową PR-owską próbą nadrobienia przez premiera
kiepskiego wizerunku wyprawy, która — i tego już nic nie odkręci — w zbiorowej
pamięci Polaków zapisze się wycieczką do Machu Picchu oraz Słońcem Peru.