Ogłoszenie decyzji na żywo w telewizji — chociaż tym razem nie w głównym wydaniu Wiadomości TVP — niewątpliwie dodało Lechowi Kaczyńskiemu populistycznych punktów. Podpisanie ustawy obiektywnie posłużyłoby perspektywicznym interesom Polski, ale rzecz jasna dodałoby punktów rządowi. I to jest rzeczywisty powód weta.
Liderzy trzech central związkowych do ostatnich godzin wywierali nacisk na prezydenta — mimo, że wszystkie strony sporu miały świadomość, iż dotychczasowe uprawnienia do tzw. emerytur wcześniejszych automatycznie wygasają 31 grudnia 2008 r. Lech Kaczyński przychylił się do opinii związkowców, że najlepsze byłoby kolejne ustawowe odsunięcie owego terminu, który już i tak dwa razy był przekładany. Tym samym prezydent przyjął osobistą odpowiedzialność za utratę z dniem 1 stycznia prawa do jakichkolwiek emerytur wcześniejszych — bez względu na ich nazwę — na przykład przez… dziesiątki tysięcy kolejarzy! Ale tych z grupy objętej pomostówkami, rzeczywiście pracującej na pierwszej linii — czyli maszynistów, kierowników pociągów, nastawniczych, dyżurnych ruchu etc.
Gdyby w Polsce bezwzględnie przestrzegane były zasady dobrej legislacji —
weto wymuszałoby na stronie rządowej jego rozpatrzenie w trybie natychmiastowym,
czyli na posiedzeniu Sejmu rozpoczynającym się dzisiaj. Jednak ogłaszając odmowę
podpisu prezydent od razu stwierdził, że pośpiechu wcale nie ma, bo emerytalne
prawo przecież może zostać uchwalone już w roku 2009 i wejść w życie z mocą
wsteczną od 1 stycznia. Taka nowatorska teza profesora prawa Lecha Kaczyńskiego
naprawdę zasługuje na odbicie przez Sejm trzema piątymi głosów — tyle, że
koalicji rządowej znowu brakuje poselskich szabel…