Kampania rozkręca się z każdym dniem, zwłaszcza z udziałem obu głównych kandydatów, którzy publicznie jeszcze... nie ogłosili swego startu. Najnowszych przykładów dostarczył sobotni wieczór.
Już listopadowy jubileusz Konfederacji Pracodawców Polskich zasygnalizował , że Lech Kaczyński przełamał czteroletni absmak wobec środowisk biznesowych. Potwierdził to także udziałem w gali Business Centre Club (informacja — poniżej), w której dziejach gośćmi bywali wyłącznie premierzy. Donald Tusk nie oddał pola i zasiadł na parterze między ludem, odcinając się od loży prezydenta na balkonie. Prezes BCC Marek Goliszewski, który od lat mówi "to samo" — czyli ubolewa nad stanem finansów publicznych — zauważył, że wisząca nad Polską bomba kilkuset mld zł długu publicznego nie zniknie, niezależnie od tego, kto wygra wybory. Prezydent niejako w odpowiedzi wygłosił wykład, w którym zaakcentował wagę społecznej odpowiedzialności biznesu. I galę opuścił, pozostawiając inicjatywę Donaldowi Tuskowi. A premier nie byłby sobą, gdyby nawet przy okazji laudacji wygłaszanej na cześć honorowanego Jerzego Buzka nie prztyknął lekko prezydenta.
Jeszcze bardziej zdumiewającym syndromem roku wyborczego było szybkie
przemieszczenie się Lecha Kaczyńskiego z Teatru Wielkiego na XII Charytatywny
Bal Dziennikarzy w auli Politechniki Warszawskiej. Na tej imprezie— której
patronem medialnym od lat jest m.in. "PB" — także nigdy wcześniej nie stanęła
noga głowy państwa. Bywali jedynie premierzy, ostatni raz cztery lata temu
wywijał Kazimierz Marcinkiewicz ze swą ślubną. Donald Tusk tym razem odpuścił, w
pełni umożliwiając Lechowi Kaczyńskiemu ocieplanie medialnego wizerunku.
Naprawdę można było się wzruszyć, gdy głowie państwa do ucha mogli wyżalić się
koledzy Krzysztof Skórzyński i Mariusz Gierszewski, właśnie tropieni przez
prokuraturę za ujawnianie materiałów o wewnętrznym zagryzaniu się owej służby…