Komisja Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego przyjęła projekt rezolucji zatwierdzającej poszerzenie UE o dziesięć państw. Część posłów podkreślała, że głosowali za przyjęciem do UE narodu polskiego, a nie polskiego rządu. Powód: stanowisko naszego rządu wobec wojny w Iraku.
Pierwszy „parlamentarny krok” na drodze do rozszerzenia Unii o dziesięć państw kandydujących został uczyniony. Wczoraj Komisja Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego zarekomendowała przyjęcie do Unii dziesięciu nowych członków. Następnym posunięciem będzie głosowanie na forum całego parlamentu 9 kwietnia w Strasburgu — tak, by wszystkie państwa członkowskie mogły złożyć swoje podpisy pod traktatem akcesyjnym 16 kwietnia w Atenach. Dopiero po fanfarach spod Akropolu zarówno w Unii, jak i u kandydatów zostanie wprawiona w ruch machina ratyfikacyjna, która doprowadzi — miejmy nadzieję — do szczęśliwego finału 1 maja 2004 r.
Atmosfera polityczna związana z atakiem USA na Irak udzieliła się też europejskim parlamentarzystom. Kilku posłów, głównie greckich komunistów, przypuściło ostry atak na polski rząd i prezydenta za poparcie dla interwencji wojskowej w Iraku. Inni podkreślali, że swój głos oddali za przyjęciem do Unii narodu polskiego, a nie naszego rządu. W naszej obronie stanęli m.in. brytyjscy i niemieccy deputowani.
— Nasze działania nie powinny zależeć od pojedynczych decyzji podejmowanych przez rządy. Zanim zacznie się krytykować kandydatów, trzeba posprzątać przed własnymi drzwiami. Tymczasem w kwestii Iraku Unia poniosła moralną porażkę, bo w zasadniczej sprawie wojny i pokoju nie była zdolna przemówić jednym głosem ani wpłynąć na decyzję społeczności międzynarodowej — ripostował Elmar Brok, niemiecki chadek, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych PE.
Teraz przed Parlamentem Europejskim stoi najpoważniejsze zadanie dotyczące rozszerzenia. Chodzi o rozstrzygnięcie z Radą UE, którą reprezentują szefowie rządów „piętnastki”, sporu kompetencyjnego w kwestii załącznika do traktatu, który ustala pułapy wydatków UE na poszerzenie w latach 2004-2006.
Europejscy deputowani twierdzą, że rządy ograniczają im prawo poprawiania niektórych pozycji budżetowych w czasie corocznej procedury zatwierdzania unijnego budżetu przez Radę i PE. Jeżeli tego problemu nie da się rozwiązać do 9 kwietnia, czyli w dniu sesji plenarnej i głosowania nad traktatem w PE, to cała ceremonia pod Akroplem może się opóźnić.
Standard & Poor’s, międzynarodowa agencja ratingowa, uważa, że dziesiątka kandydatów, w tym Polska powinna stać się członkiem wspólnoty w 2004 r. i oczekuje, że referenda — wzorem Malty — dadzą odpowiedź na „tak”.
— Chociaż głosowania za UE nie prowadzą automatycznie do podwyższenia ratingów, oczekujemy, że członkowie UE będą nadal wspierać wprowadzanie reform strukturalnych i trwałej stabilności makroekonomicznej. Głosowanie na „nie” także nie powinno automatycznie wpłynąć na ratingi — komentuje Beatriz Merino, analityk kredytowy agencji.