Kompromis jest pilnie potrzebny obu stronom

Henryka Bochniarz
opublikowano: 2002-04-22 00:00

Ponad rok temu Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych zwróciła się do Solidarności i OPZZ z propozycją rozmów dotyczących nie tylko kodeksu pracy, ale także całej gospodarki. Temat podjęło jedynie OPZZ, ale ówczesny klimat rozmowom nie sprzyjał. Kampania wyborcza zbliżała się do finału, Sejm uchwalił dwie populistyczne nowelizacje kodeksu. Na szczęście prezydent jedną z nich zawetował — tę zakazującą handlu w niedzielę.

Mimo wszystkich przeciwieństw, negocjatorzy mozolnie posuwali się do przodu. To, co miesiąc czy tydzień wcześniej wydawało się niemożliwe, po jakimś czasie, także pod ciężarem faktów, wracało na negocjacyjny stół. Fakty zaś były proste — słabnąca gospodarka, ogromna dziura budżetowa, rosnące bezrobocie. Żaden odpowiedzialny związek zawodowy nie może takich faktów lekceważyć i OPZZ to zrozumiało. Kiedy w styczniu nagle okazało się, że wynegocjowany już protokół nie może zostać podpisany, PKPP poczuła się bardzo zawiedziona.

Na niewiele zdały się próby uzgodnienia nowelizacji kodeksu pracy w reaktywowanej Trójstronnej Komisji do Spraw Społeczno-Gospodarczych. W efekcie rząd skierował do Sejmu własny projekt, który w kilku punktach szedł dalej niż porozumienie PKPP z OPZZ. Drugi projekt, zdecydowanie szerszy, wniosła Platforma Obywatelska. Wydawać by się mogło, że wreszcie coś się uda: układy zbiorowe mogłyby być wypowiadane, nie byłoby ograniczeń w zawieraniu umów na czas określony, nieco gorzej ze stawką za nadgodziny, ale za to nie trzeba by było wypłacać odszkodowań pracownikom zwalnianym indywidualnie z przyczyn po stronie zakładu pracy. A zatem — nic tylko siąść i czekać, aż rząd przepchnie ustawę w Sejmie.

Takie myślenie miało licznych zwolenników, również w PKPP. Trudno się dziwić: po raz pierwszy od lat trafił się rząd, który odważył się przeciwstawić związkom zawodowym! Po głębszej analizie doszliśmy jednak do wniosku, iż jest to myślenie na krótką metę. Cena zwycięstwa będzie dużo wyższa niż doraźna satysfakcja z faktu, że związki zostały wreszcie postawione do kąta. Dlatego mimo determinacji premiera i ministra pracy do forsowania nowelizacji w Sejmie, postanowiliśmy raz jeszcze zasiąść do stołu ze związkowcami.

Życie przedsiębiorcy nie kończy się przecież na kodeksie pracy. Dialog społeczny nie powinien zostać zablokowany już na samym początku, bo co z innymi ważnymi zadaniami Komisji Trójstronnej — projektem budżetu na rok 2003, wysokością płacy minimalnej, reformą ubezpieczeń wypadkowych, nowelizacją ustaw związkowych czy zupełnie nowym kodeksem pracy, który wcześniej czy później musi powstać. Pojawiło się więc pytanie fundamentalne: czy Polsce i gospodarce lepiej posłuży jednorazowy sukces w parlamencie, być może wywołujący niepokoje społeczne, czy jednak kompromis?

Cena tego kompromisu, choć wysoka, jest do przyjęcia. Pytaliśmy największych pracodawców, członków PKPP, mających zawarte układy zbiorowe, co jest dla nich ważniejsze. Po wahaniach, w końcu padała jedna odpowiedź: porozumienie. Negocjowanie przez tych przedsiębiorców ze związkowcami kolejnych zmian w układach nauczyło obie strony, iż porozumienie jest możliwe, choć bardzo trudne. Gorset układów zbiorowych uciska przede wszystkim te firmy, w których układy trwają w niezmienionej postaci od kilkunastu lat. Porozumienie oczywiście nie oznacza zamknięcia postępowania przed TK, albowiem pracodawcy nadal nie uznają niewypowiadalności układów za wartość konstytucyjną.

Istnieje jeszcze jeden aspekt: przekonanie, iż parlament przyjmie projekt rządowy bez łagodzących korekt, byłoby wieszaniem gruszek na wierzbie. Nikt nie może być pewny swego: ani pracodawcy, ani związkowcy. Tym bardziej że manifestacje i niepokoje, związane właśnie z układami zbiorowymi, znacznie osłabiły determinację polityków, aby forsować wszystkie punkty nowelizacji kodeksu. Lepiej więc zaproponować Sejmowi porozumienie w sprawach, które dziś i pracodawcy, i związkowcy uznają za możliwe. Nie zamyka ono drogi do dalszych negocjacji — przeciwnie, dopiero ją otwiera i jest początkiem debaty o przyszłości polskiej gospodarki. Czy można z takiej szansy nie skorzystać?

Autorka jest prezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych