Kończy się pierwszy etap kryzysu

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2009-08-21 09:42

Kolejny, wakacyjny wpis, oparty o już wydrukowany w „Parkiecie" felieton (ale wzbogacony). Na początku jednak sprawy formalne. W porozumieniu z IT Bankiera zbieram pomysły na zmianę formy blogu i forum. Proszę o pomysły. W tytule proszę zaznaczać „@ Nowe Forum". Nie gwarantuję, że pomysły zostaną wprowadzone w życie, ale gwarantuję, że przekażę je w odpowiedzialne ręce. 

A teraz ad rem. Od kliku tygodni rynki bombardowane są optymistycznymi prognozami. Nie może dziwić, że optymizmem promieniuje Barack Obama, prezydent USA, bo to przecież jest jedno z jego zadań. Prezydent musi pokazywać obywatelom kraju, że pod jego kierownictwem kryzys się kończy, a rynek pracy niedługo zacznie wykazywać oznaki poprawy. Teoretycznie takim optymistycznym sygnałem był ostatni raport z amerykańskiego rynku pracy, chociaż naprawdę dyskusyjne jest zachwycanie się tym, że gospodarka straciła kolejne 247 tysięcy miejsc pracy, a stopa bezrobocia wynosi 9,4 procent.

Nawiasem mówiąc ilość zatrudnionych Amerykanów maleje, a stopa bezrobocia spada, co może nieco dziwić. Może, jeśli się nie wie, że w USA bezrobocie liczone jest inaczej niż w Europie. Gdyby liczyć bezrobocie zgodnie z europejskimi standardami to byłoby ono dużo wyższe. Warto spojrzeć na taki, dosyć prześmiewczy schemat, do którego lin podesłał jeden z Forumowiczów (http://www.adamduda.pl/wp-content/uploads/2009/08/unemploymentratemint2.jpg - rysunek trzeba rozszerzyć), żeby stwierdzić, że bezrobocie podawane zgodnie z obecnymi zasadami jest znacznie zaniżone. Gdyby liczyć je tak jak w czasach Wielkiej Depresji to okazałoby się, że nie jest ono wcale tak dużo niższe niż było w latach 30. tych XX wieku. Skutki dla gospodarki są jednak z wielu powodów (choćby dlatego, że państwo pomaga przez pewien czas bezrobotnym) dużo mniejsze.

Wróćmy jednak do naszych optymistów. Do ich grona dołączają kolejne znane nazwiska: noblista Paul Krugman, profesor Nouriel Roubini, który przewidział ten kryzysy i uważany jest za największego pesymistę oraz Alan Greenspan, były szef Fed. Ten ostatni co prawda za wyrocznię uważany być nie może, ale podobnym optymizmem promienieje jednak również Ben Bernanke, obecny szef Fed. On jednak, tak jak i prezydent, ma to niejako wpisane w zakres obowiązków.

Po takim początku Czytelnik zapewne spodziewa się, że napiszę: oni wszyscy nie mają racji. Nie, mają rację, pierwsza faza tego kryzysu rzeczywiście się kończy. Kolejne dane wyraźnie to sygnalizują. Choćby opublikowane niedawno dane o PKB Niemiec czy Francji (wzrost o 0,3 proc. kw/kw), czy dzisiejsze indeksy PMI w sektorze usług dla Niemiec (powyżej 50 pkt.) sygnalizują, że z recesją się żegnamy. Jednak, jeśli jest pierwsza faza to znaczy, że będą i następne. Tak, rzeczywiście według mnie najpewniej tak właśnie będzie. Od dawna twierdzę, że nowe uderzenie kryzysu (drugie dno recesji lub/i dużą inflację) zobaczymy za 1,5 do 2 lat. Prognoza jest jednak bardzo nieprecyzyjna i obarczona może być olbrzymim błędem. Procesy gospodarcze w ostatnich dwudziestu latach uległy znacznemu przyspieszeniu (globalizacja, deregulacja, informatyzacja), więc nie można wykluczyć, że już w drugiej połowie przyszłego roku przyjdzie nam walczyć z drugą odsłoną kryzysu.

Na pocieszenie można przypomnieć, że są znani ludzie, którzy też widzą tę drugą fazę kryzysu, ale dużo później. Tak mówi na przykład Mark Mobius, szef Franklin Templeton, noblista Paul Krugman, czy znany inwestor i autor książek (m.in. „Ślepy traf" Nassim Taleb. Simon Johnson, były główny ekonomista MFW co prawda nie mówi o powtórce kryzysu, ale o tym, że jeśli nie wymieni się elit to nic się nie zmieni. Jestem tego samego zdania. W poprzednich wpisach przekonywałem, że wchodzimy do tej samej rzeki i jestem tego coraz bardziej pewny. Budujemy z zapałem nowe - stare bańki spekulacyjne, chęć do reform zanika, a szefowie firm w sektorze finansowym znowu promienieją dawną arogancją. Mówiła o tym niedawno nawet Angela Merkel, kanclerz Niemiec. Obawiam się, że druga odsłona kryzysu będzie dużo groźniejsza i może zakończyć się para-rewolucją.

Trzymajmy kciuki, żebym nie miał racji i cieszmy się (zarabiając pieniądze), że ten pierwszy etap się kończy. Kończy się tylko i wyłącznie dzięki pomocy rządowej. W USA jedynie 10 procent „pakietu Obamy" dotarło do gospodarki. Spora część pozostałych 700 mld dolarów trafi do gospodarki w trzecim i czwartym kwartale. W Chinach skutki pomocy widać już od czterech miesięcy. Pomoc rządowa i odbudowywanie zapasów doprowadzi na przełomie roku do oczekiwanego ożywienia gospodarczego. Nie jest więc prawdą to, co twierdzi wielu polskich ekspertów i polityków: „tyle pieniędzy wydali i nic nie pomogło". Nie pomagało, bo te pieniądze dopiero do gospodarki docierają.

Wydawałoby się, że skoro jest tak dobrze, to należy się cieszyć i przestać mówić o kryzysie. Niby tak, ale jeśli jest się aktywnym inwestorem to trzeba poszukać odpowiedzi na parę pytań. Indeksy giełdowe i ceny surowców rosną jak na drożdżach - czy ten wzrost nie jest za szybki?. Najwięksi optymiści są zaniepokojeni tempem zwyżki. W Chinach rząd poinformował, że będzie bacznie obserwował rynek akcji. Wspomniano o wielu narzędziach, których może użyć, co pewnością graczom w Chinach spodobać się nie mogło. Ten problem jednak dla globalnego rynku akcji groźny nie jest. Więcej na ten temat w kolejnym wpisie do bloga. Regulatorzy w USA i Wielkiej Brytanii dyskutują nad ograniczeniem wpływu funduszy inwestycyjnych na rynki ropa i gazu. Widać to na rynkach, bo ceny miedzi od tego czasu rosną dużo szybciej niż ropy. Widać jednak też, że chęć do reform i tutaj maleje, a ropa niedługo będzie dużo droższa. Drogie surowce i ożywienie gospodarcze (nie ulega wątpliwości, że nadchodzi) muszą podnieść inflację. Zresztą władcy USA bardzo tego chcą: wzrostu inflacji w okolice 6 procent i dużego osłabienia dolara (co też podniesie ceny surowców) - to najpewniejsza droga do zmniejszenia długu USA.

Budowanie kolejnej bańki spekulacyjnej jest faktem i stąd drugie pytanie: czy we wrześniu (podobno najgorszy miesiąc dla akcji) nie zorientujemy się, że indeksy i ceny surowców zawędrowały zbyt wysoko? Myślę, że jednak nie zorientujemy się. Wrzesień uważany jest za najgorszy miesiąc w roku dla akcji, ale czy może być gorszy od stycznia/lutego? Nie może, bo oczekiwania na ożywienie są zbyt duże. Poza tym stanowczo zbyt dużo się o „problemie września" mówi. Zakładam, że dlatego właśnie mieliśmy (mamy?) sierpniową korektę - gracze chcieli zrealizować część zysków przed wrześniem. Bardziej prawdopodobna jest korekta w październiku, ale czy w okrzyczanym „miesiącu krachów" naprawdę indeksy mogą spadać skoro tak się tego oczekuje. Może więc jednak nie wrzesień i październik, a listopad? W końcu przecież trzeba będzie skonfrontować wyobrażenie o wzroście z jego rzeczywistą skalą (zakładam, że będzie rozczarowująca).

Jest też i trzecie pytanie: co stanie się w przyszłym roku w gospodarce globalnej, kiedy fundusze rządowe wyczerpią się, a jednocześnie pojawi się inflacja? Tym będziemy się martwili za rok, ale przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych warto odpowiedzieć sobie na te pytania. Inaczej mówiąc ponawiam stare pytanie - co będzie szybsze: rosnąca gospodarka, czy inflacja? Slaby wzrost gospodarczy i rosnąca szybko inflacja (tego w przyszłym roku oczekuję) doprowadzi do tego, że banki centralne (szczególnie w USA) będą musiały przepłynąć między Scyllą (recesją), a Charybdą (recesja). Bankierzy twierdzą, że potrafią wycofać wpompowane pieniądze nie szkodząc gospodarkom. Mają rację? Twierdzę, że nie z prostego powodu: nigdy takiej sytuacji nie doświadczali, a w książkach odpowiedzi nie znajdą. To takie memento na zakończenie wakacji, a teraz cieszmy się hossą - ona jeszcze całkiem długo potrwa.

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/