W żadnym kraju, w którym jest tanie wino, nie występuje plaga pijaństwa. Te słowa wypowiedział Thomas Jefferson. Wielki amerykański prezydent uznawany jest za jednego z najwybitniejszych w historii swego kraju znawców win.
W 1784 roku Jefferson jako poseł USA we Francji zawitał po raz pierwszy do Paryża. Na dyplomatyczną misję jechał niejako z musu i dopiero wizyty w europejskich winnicach przerodziły tę niechęć — w miłość, skierowaną w pierwszej kolejności do wina i kuchni francuskiej.
Europejskie winnice Jefferson zwiedzał z pasją. Podróżował w przeszklonej karecie, której unikalna konstrukcja pozwalała dogłębnie, jak pisał, podziwiać piękno europejskich krajobrazów. Często, po odczepieniu kół, kareta wędrowała na barkę i spływała z nurtem rzeki, on zaś — siedząc w jej środku — czynił wnikliwe gastronomiczne i botaniczne notatki z peregrynacji. Szczególnie przypadły mu do smaku te z regionu Bordeaux. Sporządził własną listę tych najlepszych.
Klasyfikacja 1855 roku
Gdy prawie sto lat później ogłoszono obowiązującą do dzisiaj słynną klasyfikację win z Bordeaux, ktoś złośliwie zauważył, że nie trzeba było wówczas zbierać francuskich ekspertów — wystarczyło zajrzeć do notatek Jeffersona. Czołówka win wytypowanych przez późniejszego prezydenta — ChČteaux Latour, Lafite, Margaux, Haut-Brion — jako jedyna zaliczona została do najwyższej, pierwszej klasy win z Bordeaux (Medoc) — Premier Cru. Od 1855 r. kwalifikacje Premier Cru raz tylko zmodyfikowano — po latach starań barona Philippe’a Mouton de Rothschild wino z jego winnicy dołączyło w 1973 r. do najlepszych z najlepszych.
Z win białych Jefferson szczególnie umiłował deserowe wina z Sauternes. Pisał: „Yquem udowodniło, że jest najwspanialszym winem i bardziej niż inne pasuje smakowym upodobaniom Amerykanów (Coca-coli jeszcze nie było — przyp. aut.). Zaproponowałem Prezydentowi Generałowi Waszyngtonowi, żeby spróbował — zamówił 30 tuzinów butelek”.
Uczty w Białym Domu
Po powrocie z misji i przed objęciem prezydentury, Jefferson żwawo zajął się zakupami win dla Białego Domu (większość pochodziła z Francji). Oprawa winna na bankietach w Białym Domu sięgnęła szczytu, gdy on sam został wybrany na trzeciego w historii prezydenta USA, a w podziemiach budynku powstała potężna piwniczka winna. Zakup win nie następował bynajmniej na koszt podatników. Ocenia się, że Jefferson przeznaczał na ten chlubny cel prawie 10 proc. prezydenckiej pensji. Oprócz win zakupił od Francji także Luizjanę — ale już nie z własnej kiesy.
Gdy w 1962 roku prezydent J. F. Kennedy na bankiecie, wydanym w Białym Domu na cześć grupy amerykańskich laureatów Nagrody Nobla, wznosząc toast, powiedział: „Nigdy dotąd Biały Dom nie gościł naraz tak nadzwyczajnego zgromadzenia ludzkiej wiedzy i koncentracji tak wybitnych talentów, może z wyjątkiem czasów, gdy samotnie biesiadował tu prezydent Thomas Jefferson”. Problem w tym, że Jefferson nie miał w zwyczaju biesiadować w samotności.
Słynne są opowieści o rozpoczynających się o 4 po południu i trwających często do północy hucznych obiadach w Białym Domu: biesiadowali przy winie wybitni politycy i intelektualiści. Do stołu podawali głuchoniemi kelnerzy, co zapewnić miało dyskretną obsługę. W trakcie dysput Jefferson proroczo twierdził, że Ameryka ma niewykorzystany potencjał winny i że kiedyś wytwarzać będzie równie świetne wina jak Europa. Zwiedzając niedawno kalifornijskie winnice, mogłem się przekonać, że słowa Jeffersona stały się ciałem — niektóre z degustowanych win osiągały w ostatnich latach do 98 na 100 pkt w skali Parkera!
W Wirginii
Po powrocie z Francji Jefferson dużo eksperymentował. W ogrodzie hodował tysiące roślin, których nasiona przywiózł z Europy. Wiele jego eksperymentów wieńczył sukces. Ale i niepowodzenia skwapliwie odnotowywał. Nigdy nie udało mu się wyhodować na przykład sprowadzonych z Włoch oliwek.
Szczególnie bliskie jego sercu były rzecz jasna winorośle. Jednym z ambitniejszych projektów stało się stworzenie winnicy w rodzinnej Wirginii. Ściągnięto nawet z Florencji Philipa Mazzi z zamysłem utworzenia w Wirginii „europejskiej” winnicy, opartej na włoskich szczepach winogron, których „płynnymi owocami” widać musiał się Jefferson zachwycić w Toskanii. Z początku wszystko szło jak z płatka. Niestety konie barona von Riedesela w tydzień obróciły wszystko w perzynę. Konnice zniszczyły winnice! Mazzi popadł w depresję i — mając dosyć zawieruchy wojennej — osiedlił się w spokojnym zakątku świata. Wyemigrował do Polski.
Tragedia!
Jefferson z roku na rok powiększał kolekcję win. Każde było opisane; butelki sygnowano inicjałami JF.
Jakaż sensacja musiała wybuchnąć w 1987 roku, gdy w jednej z paryskich piwnic ni stąd ni zowąd odnaleziono nagle butelkę Lafite z 1788 r. z inicjałami Jeffersona.
Jefferson miałby wielką satysfakcje, gdyby się dowiedział, że nabyte przez niego wino w 200 lat później kupił — za rekordową cenę 107 tys. funtów (187 tys. USD) — właściciel i twórca magazynu Forbes multimilioner Malcom Forbes. Dał się potem namówić, by to cudo wystawić w olbrzymim, nowojorskim sklepie z winami swego przyjaciela — w klimatyzowanej, a zarazem przeszklonej pancernej szafie.
I wtedy zdarzyło się coś, co właściwie zdarzyć się nie mogło. Chcąc uhonorować szczególnie ważnego gościa, właściciel sklepu wyjął wino z szafy i z tryumfalnym uśmiechem zmierzał do owej osobistości. Ale o coś, niestety, się potknął i runął wraz z bezcennym okazem na posadzkę, rozbijając butelkę! Wiarygodne acz anonimowe źródło podaje, że posiadacz winnego salonu wraz załogą rzucili się na podłogę i na kolanach zlizywali pozostałości trunku. Informator niestety nie podaje, czy wybitny gość również uczestniczył w tej niezwykłej degustacji...