PB: Co zadecydowało o promowaniu integracji gospodarczej w Europie?
Paweł Kowalewski: Na plan pierwszy wysuwają się dwa czynniki: zakończenie II wojny światowej i chęć niwelowania przez Zachód napięć związanych z zimną wojną. Z tym że za kwestie polityczne związane z integracją Starego Kontynentu odpowiadała głównie Francja, a za gospodarcze – Niemcy.
Skąd taki podział ról?
Francja była słaba ekonomicznie, miała za to duży kapitał polityczny. Z kolei Niemcy szybko odbudowały swoją gospodarkę i doprowadziły ją do rozkwitu. Mogły więc sobie pozwolić na finansowanie różnych przedsięwzięć o zasięgu ogólnoeuropejskim. I chętnie się na to zgadzały, by odzyskać zaufanie społeczności międzynarodowej. Nasz zachodni sąsiad wspierał finansowo koncepcję unii walutowej i gospodarczej, ponieważ czuł się do tego zobowiązany układami i odpowiedzialnością za koszmar wojenny. Ale to tylko część prawdy. Wspólna waluta oznaczała dla RFN także wybawienie. Bo silna marka mogła zdławić rozwój tego kraju.
Ale po 1945 roku wszyscy się bali silnych i wpływowych Niemiec...
Rzeczywiście, pojawiła się obawa, że upieranie się przy koncepcji wspólnego pieniądza europejskiej może doprowadzić do powstania niemieckiej strefy walutowej w Europie. Z politycznego punktu widzenia było to nie do przyjęcia, bo pachniało nową ekspansją. RFN bez wsparcia politycznego nie był w stanie forsować tej idei. To zaś wiązało się z koniecznością zaproszenia do projektu najpierw Francji, a później także innych krajów. Nawet za cenę pomocy tym państwom, gdy znalazły się one w nie lada kłopotach gospodarczych.
Ale problemy dotknęły też gospodarkę niemiecką. I to w latach 1997-98, gdy pierwsza jedenastka znalazła się w strefie euro.
Faktycznie. Niemcy musieli prowadzić kreatywną księgowość, aby spełnić kryteria z Maastricht. Wobec osłabienia własnej gospodarki nie wypadało im blokować innych krajów, które – mówiąc kolokwialnie – posprzątały właśne podwórka za pięć dwunasta. Dlatego w tej uprzywilejowanej grupie znalazły się takie państwa, jak Portugalia, Włochy, Grecja czy Hiszpania. Kraje te zostały obdarzone ogromnym kredytem zaufania, ale dziś widać wyraźnie, że z euro sobie nie radzą. To będzie rzutowało na dalszą integrację walutową w UE.
Może decyzja o wprowadzeniu euro dziesięć lat temu była przedwczesna?
Wcześniej głos w tej sprawie zabrał „Financial Times”. „Euro to waluta, która ma funkcjonować latami, dekadami, a nawet przez stulecia. Czy nie warto więc zaryzykować pewnego opóźnienia w jego wprowadzeniu, byleby tylko zrobić to dobrze?” – pisała gazeta. Ale będący wówczas u władzy Francois Mitterand uznał, że 1999 rok to ostatni moment na wprowadzenie wspólnej waluty. Zadecydowało myślenie symboliczne. Bo przełomowy rok 2000 wydawał się wtedy futurologią.
W okrągłą rocznicę inauguracji euro dopadł nas ogólnoświatowy kryzys. Więc zamiast świętować, pytamy o przyszłość.
I znowu decydujący głos należy do Niemiec. Aby wyjść na prostą, kraj ten musiałby przeznaczyć na plany ratunkowe tyle samo pieniędzy co kiedyś na pomoc Francji. Podatnicy nad Renem stoją przed trudną decyzją: nadal łożyć na integrację czy zaprzestać finansowania ryzykownego, ale ze wszech miar pożądanego projektu.
Dlaczego warto walczyć o euro?
Dobrobyt, który udało się stworzyć Unii Europejskiej, to wyraźny sygnał, że integracja walutowa ma sens.
Czy globalny kryzys nie zniweczy trwających od kilku dekad prób monetarnej unifikacji?
Nie jest to pierwszy ostry zakręt w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat. Szeroko rozumiana koncepcja integracji walutowej i gospodarczej już niejednokrotnie znajdowała się na jakimś niebezpiecznym wirażu. Zawsze dawaliśmy sobie radę. To nam daje nadzieję, że i tym razem wyjdziemy na prostą.
-----------------
Kryteria konwergencji
Aby dołączyć do „gospodarczej
ekstraklasy” w UE, trzeba spełnić następujące warunki:
• inflacja nie wyższa
niż o 1,5 pkt. proc. od średniej stopy inflacji w trzech krajach UE mających
najniższą inflację,
• długookresowe stopy procentowe najwyżej o 2 pkt. proc.
wyższe od średniej dla trzech państw UE o najniższej inflacji,
• stabilny
kurs walutowy – waluta nie może być dewaluowana w ciągu co najmniej ostatnich
dwóch lat przed dokonaniem oceny, a wahania kursu musza utrzymywać się w
przedziale przewidzianym przez tzw. mechanizm kursowy (Exchange Rate Mechanism –
ERM),
• deficyt budżetowy nie większy niż 3 proc. PKB (produkt krajowy
brutto),
• dług publiczny nie przekraczający 60 proc. PKB,
Poza
wymienionymi warunkami mierzalnymi liczbowo za niezbędne i oczywiste kryterium
powszechnie uważa się niezależność banku centralnego.
O euro w internecie