Rada Polityki Pieniężnej (RPP) podjęła w lipcu decyzję o obniżce stóp procentowych, czym zaskoczyła rynek. Większość ekonomistów spodziewała się, że rada wróci do łagodzenia polityki pieniężnej dopiero po wakacjach.
Lipcową decyzję część ekspertów uznała za początek cyklu redukowania stóp i zaczęła obstawiać kolejne cięcie na najbliższym posiedzeniu decyzyjnym, czyli we wrześniu. Adam Glapiński, prezes NBP, starał się studzić te oczekiwania.
- To nie jest początek cyklu, niczego takiego nie zapowiadamy – mówił w czwartek na comiesięcznej konferencji prasowej.
Dodał, że jeśli kolejne napływające z gospodarki dane będą potwierdzać aktualne trendy, to RPP nie będzie stronić od dalszych cięć stóp.
Są argumenty przeciw…
Omawiając czynniki, które mają wpływ na inflację, szef NBP zaczął od czynników ryzyka. Jego zdaniem największy to sytuacja w budżecie.
- Polityka fiskalna jest bardzo luźna, co jest czynnikiem proinflacyjnym. A prognozy Komisji Europejskiej dotyczące deficytu fiskalnego w Polsce wskazują, że - uwzględniając aktualny stan prawny - nie będzie zacieśnienia fiskalnego, a deficyt strukturalny pozostanie wysoki. Wszystko też wskazuje, że w 2025 r. dług publiczny przekroczy po raz pierwszy próg 60 proc. PKB, co stwarza ryzyko makroekonomiczne, w tym dla stabilności cen – mówił Adam Glapiński.
Już od kilku miesięcy przyczyną, dla której członkowie RPP mogą się wahać, głosując nad zmianą stóp procentowych, jest sytuacja w finansach publicznych. Poza tym, że deficyt już jest wysoki i wynosi ponad 6 proc. PKB, to na horyzoncie majaczy nowy etap luzowania fiskalnego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że budżet będzie jedną z głównych aren politycznej walki między prezydentem Karolem Nawrockim a rządem Koalicji 15 października. Prezydent elekt już zapowiada w wywiadach, że złoży swoje projekty ustaw kasujące podatek dla rodzin z dziećmi do określonego pułapu dochodów i podejmie temat zwiększenia kwoty wolnej w PIT, jak obiecała to Platforma Obywatelska w kampanii wyborczej. Z analizy think tanku CenEA wynika, że gdyby propozycje zmian w podatkach składane w kampanii wyborczej przez Karola Nawrockiego weszły w życie, to uszczupliłyby dochody budżetu o ponad 19 mld zł rocznie. A podwyżka kwoty wolnej do 60 tys. zł to koszt rzędu 50-60 mld zł rocznie - obliczyło Ministerstwo Finansów.
Projekty prezydenta nie muszą oczywiście być procedowane w Sejmie, ale rząd będzie musiał zająć stanowisko w tej sprawie. W takich warunkach trudno liczyć, że będzie starał się obniżać deficyt np. przez cięcia wydatków. Jeśli chodzi o nowe podatki, to na razie mamy zapowiedź wprowadzenia opodatkowania przychodów banków z oprocentowania rezerwy obowiązkowej. Ale 2 mld zł, które rząd chce z niego uzyskać, to za mało wobec potrzeb. Bo poza polityczną wojenką z prezydentem jest jeszcze kwestia finansowania wydatków zbrojeniowych i pchnięcia do przodu inwestycji w niektórych segmentach gospodarki, np. w energetyce. Pieniądze z KPO na to nie wystarczą.
Dla prezesa NBP dodatkowym czynnikiem jest też niepewność w kwestii mrożenia cen energii. Rząd chce je przedłużyć do końca roku, ale odpowiednie rozwiązania wpisał do tzw. ustawy wiatrakowej, która m.in. skraca dopuszczalną odległość wiatraków od domów. Nie jest więc jasne, czy zamrożenie cen wejdzie w życie, bo ustawa wiatrakowa może zostać zawetowana przez prezydenta.
…ale tych za obniżkami jest więcej
Pytany przez dziennikarzy o dalsze obniżki prezes NBP stwierdził, że choć nie ma mowy o cyklu, to rada jednak nie zamyka się na tego typu decyzje. Jeśli inflacja będzie się zachowywać tak, jak spodziewa się NBP, czyli będzie spadać, stopy będą obniżane. Adam Glapiński powiedział też, że rada będzie ostrożnie robić kolejne kroki, żeby nie przesadzić ze skalą potencjalnych cięć.
Zwróci także uwagę, że dane z gospodarki były zaskakująco dobre - lepsze niż oczekiwał NBP. I to skłoniło członków RPP do cięcia w lipcu.
- Podejrzewam jednak, że gdyby w sierpniu było posiedzenie decyzyjne, nie byłoby tej obniżki. Jeśli będą sprzyjające okoliczności, to nie ma żadnych przeciwskazań [do kolejnych obniżek stóp – red.] – powiedział Adam Glapiński.
Najbardziej sprzyjająca okoliczność to spadek inflacji. Prezes NBP podkreślił, że w maju inflacja bazowa (nie uwzględnia cen żywności i nośników energii) spadła do poziomu 3,1 proc., najniższego od czasów pandemii COVID-19. Inflacja konsumencka, wyliczana przez GUS w czerwcu, nieoczekiwanie wzrosła do 4,1 proc., ale wszystko wskazuje, że był to wypadek przy pracy. Najnowsza lipcowa projekcja autorstwa analityków NBP pokazuje dość wyraźnie ten trend. Tzw. ścieżka inflacji wyraźnie przesunęła się w dół, zwłaszcza w 2025 r. Wzrost cen wyniesie średnio ok. 3,95 proc. (według marcowej projekcji miało być aż 4,9 proc.). W przyszłym roku zaś czeka nas spadek do 3,1 proc. (w marcu oczekiwano 3,4 proc.), a w 2027 r. do 2,35 proc., czyli nawet poniżej celu NBP (2,5 proc. z możliwością odchylenia o punkt procentowy na plus lub minus).
Oczekiwanie hamowania tempa wzrostu cen jest wzmacniane przez bieżące dane z gospodarki i decyzje administracyjne, do których wcześniej większość członków rady przywiązywała dużą wagę. Chodzi przede wszystkim o ceny energii. Od lipca dzięki nowym taryfom Urzędu Regulacji Energetyki powinny spaść rachunki za gaz. URE zadekretował ceny niższe o prawie 15 proc.
Prezes NBP kilkakrotnie podkreślał, że jeśli inflacja będzie spadać w takim tempie, jak dziś spodziewa się NBP, będą kolejne obniżki stóp.
- Jesteśmy w celu inflacyjnym, stopy procentowe maleją. We wrześniu, jak najbardziej, jeśli będą sprzyjające ku temu okoliczności, będziemy dalej w tym kierunku szli. I mam nadzieję, że nie stanie się nic, co wyrwie tę naszą inflację z niskiego poziomu – powiedział Adam Glapiński.
Koniunktura jest niezła, ale nie nakręca inflacji
Szef NBP podkreślił, że spadek inflacji odbywa się w warunkach niezłej koniunktury w gospodarce. W II kwartale wzrost PKB, jego zdaniem, będzie większy niż w pierwszym, kiedy wyniósł 3,2 proc.
- Dane o sprzedaży w kwietniu i maju były dobre, ale sytuacja w przemyśle jest nadal trudna, na co wskazuje m.in. spadek wskaźnika PMI. Koniunktura nie jest taka pewna. W całym 2025 r. oczekiwany jest szybszy wzrost niż rok wcześniej. Ale czy to generuje zagrożenie inflacyjne? Raczej umiarkowane – mówił Adam Glapiński.
Rzeczywiście wygląda na to, że na razie rolę motoru wzrostu gospodarczego nadal będzie odgrywać konsumpcja prywatna. Sprzedaż detaliczna, jej jedyny wskaźnik wysokiej częstotliwości, wypada całkiem nieźle w ostatnich miesiącach. A konkretnie sprzedaż tzw. dóbr trwałego użytku, jak meble i sprzęt RTV-AGD. To ta kategoria może przesądzić, czy konsumpcja prywatna pociągnie wzrost gospodarczy, czy nie. W maju sprzedaż mebli i elektroniki była większa o 18,9 proc. niż rok wcześniej, a samochodów - o 15,7 proc.
Duży popyt to zawsze argument w kontrze do obniżek stóp, ale tym razem jest on poważnie osłabiony przez dane z rynku pracy. Widzimy tam wyraźnie hamowanie tempa wzrostu płac (skutków wysokich podwyżek RPP bała się na początku roku) i spadek zatrudnienia. Łącznie składa się to na coraz wolniej rosnący fundusz płac w firmach (czyli sumę wynagrodzeń ze wszystkich etatów), a to on jest naturalnym paliwem dla popytu.
Nie najlepiej wyglądają dane z przemysłu i budownictwa. W maju co prawda produkcja przemysłowa wzrosła o 3,9 proc. rok do roku, przyspieszając z kwietniowych 1,2 proc., ale wynik okazał się gorszy od oczekiwań rynkowych na poziomie 4,6 proc. W budowlance tempo spadku wyhamowało, ale nadal produkcja budowlano-montażowa była na minusie, notując spadek o 2,9 proc. I był to 17. miesiąc z rzędu spadków, z krótką przerwą w styczniu.
W budownictwie nie widać efektu napływu pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, w ogóle nie widać ich w gospodarce, co stawia pod znakiem zapytania odbicie w inwestycjach. A to one miały napędzać wzrost PKB w tym roku.